Logo Tyfloświat

Kamila ma 51 lat. Nie widzi od urodzenia, co jednak nie przeszkadza jej patrzeć na świat z dużą dozą humoru. Urodziła się z niedorozwojem gałek ocznych.

– Efekt niezaleczonego w czasie ciąży kataru matki. – mówi, a potem dodaje z szelmowskim uśmiechem: – Podobno czasem gronkowce robią takie rzeczy. Nawet mogą mózg uszkodzić, ale widać u mnie trudno było go znaleźć, więc padło na oczy.

Takich humorystycznych uwag w rozmowie z nią będzie więcej. Szczera, otwarta, chętnie opowiada o sobie. W domu uczono ją, że sama musi sobie wyznaczać granice. W dzieciństwie więc nie odstawała od rówieśników. Zabawy na podwórku, wspinaczki po drzewach, akrobacje na trzepaku, ot najzwyklejsze w świecie życie. Nie chowała się pod spódnicą mamy, a i sami rodzice nie uważali za konieczne, by roztaczać nad nią parasol ochronny.

– O tym, że coś jest ze mną nie tak, – mówi z przekąsem, – przekonali mnie dopiero słabowidzący w internacie. Chodzi o internat w szkole dla niewidomych w Krakowie. To, co jeszcze zapadło jej w pamięć z tamtych lat to fakt, że wychowawcy nie pozwalali uczniom biegać po korytarzach i zjeżdżać po poręczy schodów. Żywe, ruchliwe, pełne energii dziecko czuło się skrępowane i ograniczone. Po ukończeniu szkoły podstawowej w Krakowie Kamila przeniosła się do ośrodka szkolno-wychowawczego w Laskach, gdzie rozpoczęła naukę w liceum. Po powrocie w rodzinne strony zdecydowała, że podejmie naukę w technikum dla dorosłych. Została monterem instalacji elektrycznych. Z przyjęciem do szkoły był pewien problem, ale ostatecznie dopięła swego. Zrobiła dwa lata w rok, aby, jak sama mówi, oszczędzić innym towarzystwa. Na końcowym egzaminie nauczyciel zawodu, mile łechcąc jej ego, stwierdził, że życzyłby sobie, aby wszyscy mieli taką wiedzę i odpowiadali na pytania jak ona.

– Nie wiem na pewno, – dodaje z udawaną powagą, – ale chyba jestem jedyną niewidomą w Polsce, która posiada uprawnienia do chodzenia po słupach z siecią trakcyjną o napięciu 3000 Voltów.

Zawodowo bywało różnie. Trochę standardowo, jak na niewidomą przystało, a to firma Altix, znana większości niewidomych, a to Microtech, a to jakiś projekt związany z dostępnością stron internetowych. Mniej standardową, ale za to najmilej wspominaną pracą było stanowisko w międzynarodowej firmie pośrednictwa w zatrudnianiu.

– To była praca wśród samych widzących. – stwierdza Kamila. – Świetna ekipa, empatia, totalna akceptacja i otwartość. Gorzej, że od projektu do projektu, czyli mało stabilnie.

Obecnie zaangażowała się w pomoc przy aplikacjach na smartfony dobrze znanej niewidomym i niedowidzącym firmy Transition Technology. To deweloper dedykowanej dla osób z dysfunkcją wzroku nawigacji, a także innych, wspomagających codzienne życie programów.

– Od paru lat pomagam przy aplikacjach Seeing Assistant Home i Move. – wyjaśnia, uśmiechając się lekko. – Dobrze jest myśleć, że komuś się to przydaje, mnóstwo się nauczyłam od zespołu, sporo od siebie. W ogóle myślę, że mam dużo szczęścia do spotykania dobrych ludzi.

W wolnym czasie lubi tworzyć coś własnego. Miesza herbaty z różnymi dodatkami, by wydobyć z nich nowy, ciekawy smak, eksperymentuje także z kawami, trochę gra na keyboardzie i pisze.

– Próbowałam wysyłać swoje opowiadania i wiersze na różne konkursy dla niewidomych. Jury jednak stwierdzało, że za mało to niewidome. A co to niby ma znaczyć?  – dziwi się. – Ja uważam, że nie ma poezji, literatury ani muzyki dla niewidomych.

Interesuje ją wszystko, co związane z naturą. Lubi nauki przyrodnicze z astronomią włącznie. Miłość do żywych stworzeń urzeczywistnia przygarniając porzucone w schronisku psy.

Podobnych historii jest z pewnością wśród niewidomych wiele. Tyle, że Kamila, jak sama mówi, przez czterdzieści dziewięć lat grała w „nie widać mnie”. W rozmowie ze mną używa też zwrotów „tamto życie” i „poprzednie życie”.

Dwa lata temu przestała być Krzysztofem.

– Od kiedy uświadomiłam sobie, że istnieją chłopcy i dziewczynki, to wiedziałam, że jestem “nią”. – zaczyna swoją historię. – Od zawsze było coś nie tak. Czemu nie mogę mieć wianka ze stokrotek? Czemu mi obcinają włosy? Czemu kolorowe wstążeczki są nie dla mnie? Też chcę sukienkę, żeby ją wiatr tak fajnie okręcał wokół ciała. Wiedziałam też, że to coś co może mi przysporzyć kłopotów, więc ukrywałam wszystko.

Na zrozumienie ze strony nauczycieli czy wychowawców nie miała co liczyć. Lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku to w Polsce wciąż jeszcze czas, gdy o niedostosowaniu płci biologicznej i psychicznej wiedziano niewiele. Kamila mówi o tym tak:

– Psycholodzy szkolni coś podejrzewali, ale w tamtych czasach wiedza na ten temat była u nas prawie żadna. W podstawówce, pod sam koniec, pani psycholog stwierdziła, że dziwnym trafem dojrzałam psychicznie znacznie szybciej niż inne nastolatki. Nie mam kontaktu z rówieśnikami, bo oni są dziećmi, a ja już niemal nie. W liceum powiedziano mi, że szukam w związku czegoś innego niż przeciętny facet. Będę miała ogromne kłopoty ze znalezieniem partnerki, bo one też szukają czegoś innego niż ja mogę im dać. Byłam już wtedy mistrzynią kamuflażu, więc nie zdradziłam się co mi siedzi w głowie.

Z trudną sztuką bycia nie sobą wobec otaczającego świata zaznajamiała się od najmłodszych lat. Rodzinny dom wspomina w ten sposób:

– Szybko nauczyłam się nie ujawniać czego chcę. Jestem podobno dość inteligentną osobą i czytam emocje ludzi. Wystarczyło mi więc, że podpatrzyłam niezadowolenie rodziców, kiedy biorę wózek dla lalek. Nic takiego, ot “nie ruszaj, bo zepsujesz siostrzyczce”. Uciekałam wtedy w opiekę nad młodszym rodzeństwem. Zawsze chętnie się zgadzałam, aby pokołysać braciszka. Dzieci to lepsze niż lalki.

Czas mijał, a ów dziwny stan wewnętrznego rozdarcia nie. Życie stało się sceną. Kamila grała przed całym światem, choć nie mogła liczyć na oklaski po opadnięciu kurtyny. Tej ostatniej bowiem nie było.

– Zawsze akceptowałam siebie. – zdradza. – Zmian w ciele nie, ale co mogłam zrobić. Myślałam, że nie ma innej drogi. Była też coraz większa samotność. Nie miałam wstążek na wymianę, nie miałam dostępu do małych dziewczęcych sekretów, a zabawy chłopaków w Indian, wojnę czy siłowanie się były takie nudne…

– Czy w tym wszystkim brak wzroku był pomocą, czy utrudnieniem? – pytam.

– Myślę, że brak wzroku nie ma tu nic do rzeczy. – odpowiada. – Może inaczej rozkłada się nacisk emocjonalny, bo nie widzimy tych wszystkich ślicznych strojów, bransoletek, kokardek we włosach, ale za to bardziej się boimy, że ktoś coś zauważy. Widzi, więc może podpatrzeć, że za radośnie składamy spódniczkę siostry, albo podsłuchać, że coś za bardzo staramy się “ćwierkać” do rodzeństwa w wózku. Samotność i wieczny smutek, poczucie ciągłego osaczenia przez obce ciało jest raczej takie samo u widzącego i niewidomego.

Życie Kamili jednak nie było tylko godzeniem się z niesprawiedliwą rzeczywistością. Postanowiła wykradać mu po kawałku to, co przed nią chowało. Ukradkiem, niepostrzeżenie, chwila po chwili, sukcesywnie.

– Mimo, że byłam odludkiem, walczyłam o to, by coś urwać temu światu. – opowiada. – Pomału zostawiano mi dłuższe włosy, po szkole już nikt mnie do fryzjera nie ganiał. Związywałam je też frotkami. Skromnymi niestety, ale to zawsze coś. Opowiadając bajki zmieniałam głos, udając królewny, podczas jasełek chętnie wcielałam się w rolę króla Heroda, bo on był fajnie ubrany w długie szatki i ozdoby. Łapałam co się dało; frotka z malusieńką złotą gwiazdką, koszule luźniejsze i z fajniejszego materiału, by nieco powiewały. Każde zwycięstwo, jak to, gdy wywalczyłam sobie prawo do długich włosów, było zdobyczą niemal królewską. Wie pan, “na bezrybiu i rak ryba”.

Serca jednak nie da się oszukać.  Młodość ma swoje prawa. Pierwsze miłości, zauroczenia, przysłowiowe motyle w brzuchu. Ona stała z boku. Zdawała sobie sprawę, że w jej przypadku to niemożliwe.

– W liceum miałam świetną klasę. – wspomina. – Nie rozumieli, ale szanowali moją inność w zachowaniu. Tylko dwaj koledzy dowiedzieli się, że jestem dziewczyną zamkniętą w zamku obcego ciała i po prostu to przyjęli. Szkoła to było obcinanie znajomości do relacji dobrego koleżeństwa. O niczym innym nie mogło być mowy. Później założenie było takie, że to nie może być typowy związek. Raczej przyjaźń jakoś tam obudowana. Niestety szybko okazywało się, że oczekiwania drugiej strony są inne. Zresztą tych prób były ledwie dwie sztuki. chciałam mieć cichy dom, – nie ukrywa dawnych marzeń, – związek oparty na przyjaźni, ale to zawsze była katastrofa.

Poczucie beznadziei narastało. Dysharmonia ciała i duszy stawała się trudna do zniesienia. W końcu pojawiły się, bo musiały, czarne myśli.

– Kiedy się ma osiemnaście lat to emocje są silne. – wspomina dawne czasy. – Wystarczy okazja, jakaś iskra myśli. Ot, jedzie pociąg, akurat rozpacz cię ogarnia, bo już nie możesz wytrzymać i wiesz, że wystarczy moment i koniec. Tylko, że nagle dociera do ciebie, że tam siedzi człowiek. Może ma dzieci jak moje rodzeństwo i ja chcę mu takie coś zrobić. On wróci do domu, do dzieci, ale jego serce będzie ranne. Nie umiem tego wyjaśnić prościej. Postanowiłam ukrywać się jeszcze mocniej. Uciekać do natury, na wieś, na wakacjach łazić po lasach i takie tam. Ot, sympatyczny dzikus. Może i wariat, ale sympatyczny.

Samotność to jedno ze słów, które najczęściej pada w czasie naszej rozmowy. Nie brzmi jakoś przygnębiająco, bo Kamila na to nie pozwala, ale mam wrażenie, że to słowo klucz w kontekście tego, co nazywa „tamtym życiem”.

– W szkole byłam odrzucana przez otoczenie. – stwierdza. – Ot dziwak i tyle. Było bardzo trudno. Nikomu się nie przyznałam, bo byłoby to dolaniem oliwy do ognia. Czasem, kiedy wołano mnie po imieniu, nie reagowałam. Nie docierało do mnie, że to mnie wołają. Uciekałam w sport i muzykę, w książki, w samotność. Najtrudniej było zaakceptować nieuchronność zmian fizycznych.

Każda ucieczka była tylko chwilowym wytchnieniem. Dokąd bowiem można uciec przed samym nie sobą, gdy dookoła tętni życie, gdy chodzi się do szkoły, rozmawia, spotyka z innymi ludźmi? To wciąż był jedynie ciemny tunel. Bez światełka na końcu.

– Dwa lata temu coś pękło. – w głosie Kamili można wyczuć emocje. – Po prostu już nie dało się wytrzymać. Otoczenie zaczęło i tak coś zauważać, miałam do wyboru powalczyć o siebie, albo się poddać i skończyć tę szopkę życia. Stwierdziłam, że albo wóz, albo przewóz. Muszę wiedzieć wszystko. Czy nie mam ukrytych chorób, np. nowotworu, który zmienia tożsamość i tak dalej, Więc diagnozy, badania i ta cała reszta. Okazało się, że jestem skrajnie Transdziewczyną. Podobno to, plus ta moja wybitna inteligencja emocjonalna, pomogło mi się ukrywać. Podsyłałam innym prawdę, ale nie całą więc akceptowali to co dostawali.

Potocznie w takich przypadkach mówi się o zmianie płci, ale Kamila wyjaśnia, że to nieprecyzyjne określenie.

– My mówimy o dostosowaniu płci biologicznej do psychicznej. Nawet w medycynie używa się określenia korekcja płci, a nie zmiana. Wiedziałam, że jestem dziewczyną, ale wiedziałam też, że czasem choroby zmieniają tożsamość. Pani psychoseksuolożka była zaskoczona, że tak wszystko mam poukładane w głowie.

Po podjęciu decyzji o wyjawieniu światu swej skrywanej głęboko tajemnicy Kamila wstąpiła na ścieżkę legislacyjną. Nie jest to niestety najłatwiejsze.

– Na początek musi być diagnoza. – rozpoczyna długi wywód. – Większość ludzi zaczyna od seksuologa, on kieruje do specjalisty psychoseksuologa. Ja od razu wyszukałam sobie fachowca. Trzeba uważać, bo bywają bardzo dziwni ludzie w tej specjalizacji, co przyznają sami psycholodzy. Diagnoza psychoseksuologiczna była dla mnie bardzo trudna. Nie same testy które mogą zrobić z mózgu kogel mogel, ale rozmowy. Wracanie do przeszłości, wywlekanie uczuć na wierzch. Tak jednak być musi, bo chodzi o wyeliminowanie ryzyka pomyłki lekarskiej. Zresztą mi to bardzo pomogło; oczyściło, pozbawiło dawnych lęków. Ale trochę chusteczek papierowych zapłaciło za to życiem… Potem diagnoza psychiatryczna. Ma ona potwierdzić wcześniejsze rozpoznanie lub wykryć w nim ewentualne błędy. Dalej badania: EEG i tomografia mózgu. Chodzi o wykrycie nawet niewielkich guzów, mogących modyfikować tożsamość. Teraz do seksuologa lub endokrynologa, który poprowadzi terapię hormonalną. Komplet badań startowych, a więc tarczyca, wątroba, morfologia, poziomy hormonów męskich i żeńskich, by mieć pewność, że nic nam nie jest i ustalić dawki leków. No i się zaczyna. Do tego laserowe depilowanie twarzy, bo inaczej nie można pozbyć się zarostu na stałe. Za wszystko począwszy od diagnozy płacimy sami. W Polsce wycofano wsparcie leczenia i operacji chyba w latach dziewięćdziesiątych. To też jest barierą dla ludzi, bo trzeba być dosyć zamożnym, by w ogóle przejść pierwsze etapy.

Tak pokrótce wygląda droga medyczna. To jednak nie koniec, bo trzeba uregulować jeszcze kwestie prawne. Metryka urodzenia, dowód osobisty i inne dokumenty.

– Po skompletowaniu dokumentacji medycznej można składać wniosek do sądu o orzeczenie nieprawidłowego ustalenia płci przy urodzeniu. – ciągnie swą opowieść Kamila. – Pozywa się rodziców, bo nikomu się nie chce wprowadzić ustawy o pozasądowym orzekaniu o płci. Ta procedura jest sądowa, więc musi być pozwany i pozywający. Rodzicom oczywiście nic nie grozi. Trwa to od czterech miesięcy do dwóch lat, choć czasem, jeśli rodzina walczy, to się wlecze i dłużej. Finalnie dostajemy wyrok stwierdzający to, o co nam chodzi, czyli, że źle nas “zdiagnozowano” przy urodzeniu. Urzędy mają obowiązek wymienić nam wszystkie papiery, nadać nowy PESEL, wydać nowy dowód osobisty czy legitymację osoby niepełnosprawnej. Szkoły muszą nam wypisać nowe świadectwa i tak dalej. Dla prawa nie jesteśmy już wtedy trans, ale po prostu np. kobietą. To znów otwiera drogę medyczną. Kto ma pieniądze, ten może poddać się operacjom. Najprostsza, czyli usunięcie jąder, to kilka tysięcy złotych. Pełna operacja to nawet 50 tysięcy złotych, więc mało kogo stać. No, ale to już nie takie ważne. Ta pierwsza to konieczność, bo pozwala odstawić blokery testosteronu. Wieloletnie ich przyjmowanie zwiększa podobno ryzyko raka mózgu.

Kamila nie ma jeszcze żadnych dokumentów. Nikt nie przewidział takowych w przejściowym okresie. Prawnie zatem wciąż jest Krzysztofem.

– Oficjalnie jeszcze dokumentów stwierdzających dopasowanie płci biologicznej do psychicznej nie mam, ale wszędzie jestem Kamilą. W pracy, u lekarzy, w salonie kosmetycznym czy w rodzinie. Nawet w części sklepów zamawia Kamila, a płaci ten dawny. Kiedyś oferty przez telefon nie chciano mi przedstawić, bo konsultant musi rozmawiać z konkretną osobą! – kwituje ostatnie zdanie uśmiechem. – W Polsce niektóre organizacje wydają kartę trans, ale ona nie ma żadnej mocy prawnej. Kiedy na przykład proszę o asystenta na kolei, to podaję, że jestem transdziewczyną, żeby się nie dziwiono, że osoba ze zdjęcia nie bardzo pasuje do tej, która pokazuje legitymację. Słyszę “w porządku” i tyle. Tam, gdzie nie muszę pokazywać dokumentów, prawie zawsze widzą Kamilę, a jak się pomylą, to się nie obrażam, przeważnie tego nawet nie prostuję. No, ale ostatni raz dawno się to zdarzyło. W KFC pytają “czy miejsce obok pani wolne?”. Staram się być naturalna, być sobą.

Podobno to mi pomaga.

– A jakie były reakcje otoczenia, – pytam zaciekawiony, – gdy zamiast Krzysztofa zaczęła pojawiać się Kamila?

– Rodzina niemal w całości mnie zaakceptowała. – odpowiada. – Po dwóch latach już wszyscy są ze mną. Otoczenie było życzliwe. Najpierw mówiono “proszę pana”, teraz przeważnie “proszę pani”., Owszem pewne zdziwienie było na początku, gdy brat wołał: “cześć siostra”. Kolejarz zaskoczony spytał, kiedy wracam. Podałam mu godzinę, a on na to do brata: “przyprowadź tego ten siostra piętnaście minut wcześniej to wpakujemy do pociągu”. Ot i wszystko. Gdybym jednak od razu wskoczyła w obcasiki i sukienki, to byłoby gorzej, ale ja dostosowywałam strój do wyglądu. No i podobno u mnie całe zachowanie jest tak naturalne, że narzucam ludziom prawdę o sobie. Nawet w dawnym życiu kiedyś zdarzyło się, że mnie ktoś dotyka w ramię i mówi: “może się pani odsunąć”? To było w sklepie; robiłam zakupy z moją znajomą. Ona się odwraca, a facet: “nie, ja do tej pani obok”. Ludziom zawsze coś nie pasowało w tym gościu, którym byłam kiedyś.

Kamila nie musi już nigdzie uciekać. Nie musi ukrywać się za obliczem kogoś, kim nie jest. Ciemny tunel miał jednak swój koniec. To była długa droga. Długa, wyboista, okupiona łzami, poczuciem alienacji, a czasem nawet bolesna, ale to już koniec. Nie ucieka już w samotność, nie ucieka w spacery z dala od ludzi, nie zamyka się i wreszcie jest sobą. Naprawdę sobą.

– Odcięłam co stare. Wyrzuciłam ciuchy, kosmetyki rozdałam, kupiłam szkatułkę, którą zrobiono według mojego projektu… Malutkie, wytłaczane w skórze listeczki otaczają napis: “Kamila imię szczęśliwych dni”. Zaprojektowałam sobie kubki do herbaty z jednorożcem i napisem “jestem magią”. Dawne życie było walką o to, by jakoś przeżyć w tym świecie. Cichutkie popłakiwania w ramionach samotności, uśmiechanie się czasem, wieczna nieobecność. Najlepiej mi było w samotności, wśród zwierząt i drzew. To takie zastanawianie się, ile jeszcze można wytrzymać? Z tamtego życia pozostały przyjaźnie. Koleżanki mnie wspierają, mają wreszcie z kim pogadać o perfumach i fatałaszkach… Teraz im pasuje Kamila, do osoby którą niegdyś poznały.

Ta długa podróż od nie siebie do siebie dobiegła końca. Trwała czterdzieści dziewięć lat, ale to już koniec. Teraz pozostaje żyć i cieszyć się życiem.

I niech tak zostanie.

Tomasz Matczak

 

Partnerzy

 Fundacja Instytut Rozwoju Regionalnego                     Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych

Back to top