Goście na Niewidzialnej Wystawie pytają często, czy, kiedy i w jaki sposób pomagać osobom niewidomym poruszającym się samodzielnie po ulicach. Myślę, że większość z nas – przewodników
– mówi wtedy o sytuacji, w której wsparcie ludzi widzących jest wręcz niezbędne. Chodzi mianowicie o poinformowanie o numerze nadjeżdżającego autobusu bądź tramwaju.
Wydaje się, że to sprawa oczywista, życie pokazuje jednak, że niestety nie. Wielokrotnie na zadawane przez stojącą na przystanku osobę z białą laską lub psem – przewodnikiem pytanie: „Przepraszam, jaki to numer?” nikt nie odpowiada, chociaż przystanek jest pełen ludzi. Myślę, że działa tu mechanizm odpowiedzialności zbiorowej – każdy myśli, że odpowie ktoś inny, coraz częściej również oczekujący na autobus lub tramwaj mają słuchawki w uszach, są wpatrzeni w smartfony i po prostu nie słyszą. Zdarzają się też zabawne sytuacje, kiedy ktoś zamiast numeru linii podaje nam boczny, czyli tzw. techniczny numer pojazdu. Doświadczenie kolegów i własne nauczyło mnie też, żeby nigdy nie pytać: „Jaki to autobus/tramwaj, tylko „Jaki to numer”, bo na to pierwsze pytanie słyszymy niekiedy odpowiedzi w stylu: „Czerwony” albo, „Na pewno jakiś fajny”. Lepiej też nie zadawać pytań zamkniętych w stylu: „Czy to 102?”, ponieważ ludzie często nie słuchają pytania, automatycznie odpowiadają „tak” i możemy pojechać niekoniecznie tam, gdzie chcieliśmy.
Najbardziej niezrozumiała jest jednak dla mnie sytuacja, w której na pytanie: „Jaki to numer” słyszę: „Pani wsiada”. Odpowiedź ta jest zwykle połączona z wciąganiem (w sensie dosłownym) niewidomego do pojazdu, czyli z naszą „ulubioną” formą pomocy. Wygląda to tak, jakby ludzie myśleli, że osoby z dysfunkcją wzroku jeżdżą komunikacją miejską dla zabicia czasu i wszystko im jedno, w co wsiądą.
Niekiedy zwiedzający naszą wystawę opowiadają, że widują niewidomych wsiadających do tramwaju bądź autobusu bez pytania o jego numer. Owszem, może się tak zdarzyć w dwóch sytuacjach: Po pierwsze – kiedy osoba z białą laską jest słabowidząca, tzn. posiada częściowe widzenie, które pozwala jej na samodzielne odczytanie numeru pojazdu. Po drugie – gdy niewidomy chce przejechać taką trasę, którą może pokonać każdym autobusem/tramwajem kursującym z danego przystanku (np. na odcinku tramwajowym z Placu Zawiszy do Centrum).
Mimo to warto zawsze, kiedy widzicie Państwo osobę niewidomą, warto poinformować ją o numerze nadjeżdżającej linii. Dotyczy to, jak zaznaczyłam na początku, nie tylko ludzi poruszających się z białą laską, ale również korzystających z pomocy psa – przewodnika. Tak, tak – wbrew temu, co myśli część społeczeństwa, pies – przewodnik nie jest w stanie odczytać numeru pojazdu. Kiedyś moja przyjaciółka, obdarzona niezwykłym poczuciem humoru oraz inteligencją, na pytanie, w jaki sposób jej labrador komunikuje numery autobusu, odpowiedziała bez wahania: „Szczeka pięćset dwadzieścia razy”…
Informacji o numerze pojazdu nie musi towarzyszyć żadna inna pomoc – jeśli niewidomy nie zasygnalizuje takiej potrzeby, oznacza to, że sam poradzi sobie ze wsiadaniem i będzie wiedział, gdzie ma wysiąść. Wyjątek stanowi sytuacja, która zdarza się dość często na warszawskich przystankach, tzn. autobus/tramwaj, którym osoba z dysfunkcją wzroku chce jechać, zatrzyma się jako drugi albo nawet trzeci. Wtedy przydaje się pomoc w szybkim dotarciu do niego, ale niewidomy z reguły sam takie zapotrzebowanie zasygnalizuje.
W tym miejscu apel do słabowidzących poruszających się przy użyciu białej laski bądź posługujących się nią jako „sygnalizatorem” swoich problemów wzrokowych. Jeśli jesteście w stanie zobaczyć numer pojazdu, ale ze względu na to, że trzymacie białą laskę w ręku ktoś i tak was o nim poinformuje, po prostu podziękujcie za informację i nie komunikujcie, że widzicie, bo to wprowadza ludzi widzących w błąd i następnym razem, kiedy spotkają kogoś całkowicie niewidomego, nie podadzą mu już numeru autobusu czy tramwaju, bo uznają, że go zobaczył.
A jak radzimy sobie, kiedy, mimo kilkakrotnie powtórzonego pytania, nikt nie odpowie?
Dość dobrze sprawdza się zapytanie do wewnątrz pojazdu. Ja robię to w ten sposób, że staję na pierwszym stopniu tak, aby uniemożliwić kierowcy/motorniczemu zamknięcie drzwi, dopóki nie uzyskam potrzebnej informacji. Z reguły taka „blokada” działa i w końcu ktoś udziela odpowiedzi (choć też niekoniecznie za pierwszym razem).
To bardzo smutne, ale skuteczna okazuje się też czasami metoda „brutalna”, a raczej wulgarna (na szczęście jeszcze nigdy nie byłam zmuszona do jej zastosowania). Polega ona na tym, że zadając pytanie zamiast uprzejmego „przepraszam” używa się słowa powszechnie uznanego za nieparlamentarne. Efekt jest zazwyczaj natychmiastowy – pytający uzyskuje informację nie tylko
o bezpośrednio zbliżającym się pojeździe, ale także o tych widocznych „na horyzoncie”.
Kilka lat temu w Warszawie było głośno o tym, że MZK zainstalowało w pojazdach system informujący z głośnika zewnętrznego o numerze nadjeżdżającego autobusu bądź tramwaju. Prowadzący pojazdy mieli go uruchamiać, kiedy zobaczą na przystanku osobę z białą laską. Ponadto został na nich nałożony obowiązek polegający na tym, że jeśli ich autobus/tramwaj zatrzyma się jako któryś z kolei, a niewidomy stoi na wysokości pierwszego pojazdu, muszą zatrzymać się po raz drugi, poinformować go o numerze linii i umożliwić wejście.
Pamiętam, że o tym rozporządzeniu było głośno w stołecznych mediach i na tę okoliczność pani dziennikarka jednej z rozgłośni radiowych odwiedziła Niewidzialną Wystawę. Zapytała mnie i kolegę, co sądzimy na temat wprowadzonego przez miasto i MZK udogodnienia. Odpowiedzieliśmy zgodnie, że pomysł jest super, ale zobaczymy, jak będzie z jego realizacją.
Okazało się, że nasz sceptycyzm był uzasadniony, bo wygląda to dość „kulawo”, zwłaszcza jeśli chodzi o zatrzymywanie się pojazdów po raz drugi. Mimo że staram się zawsze ustawić na przystanku tak, aby moja biała laska była jak najbardziej widoczna dla kierowcy/motorniczego, w ciągu ponad pięciu lat od wejścia w życie rozporządzenia może góra trzy razy zdarzyło mi się, żeby tramwaj czy autobus, który nadjechał jako kolejny, po odjeździe poprzedniego zatrzymał się po raz drugi.
Idealne rozwiązanie powyżej opisanych problemów wprowadziła moja rodzinna Łódź, Kielce i któreś z miast podkarpackich (niestety, nie pamiętam – Tarnów czy Rzeszów). W tych miastach sytuacja jest o tyle łatwiejsza, że, poza małymi wyjątkami, nie mają one podwójnych czy potrójnych przystanków, więc już na starcie jeden problem z głowy. Wprowadziły one jednak rozwiązanie pozwalające niewidomym nie martwić się, czy ktoś poinformuje ich o numerze nadjeżdżającego pojazdu. Osoby z dysfunkcją wzroku zostały tam wyposażone (bezpłatnie bądź za symboliczną odpłatnością) w piloty. Właściwie należałoby je nazwać raczej pilocikami, bo bez problemu mieszczą się w dłoni czy nawet w niewielkiej kieszeni. Mają też breloczki pozwalające przymocować je do torebki/szlufki od spodni. Ja z reguły obsługuję swój trzymając w ręku lub z poziomu kieszeni, skąd również ma bardzo dobry zasięg. Każdy taki pilot ma dwa okrągłe przyciski umieszczone w zagłębieniach na jego krótszych bokach. Ten znajdujący się z lewej strony breloczka służy do odczytywania przystankowych tablic elektronicznych informujących, która linia ma odjazd za ile minut. Dzięki temu nie trzeba szukać białą laską ani dotykać ręką, często niezbyt czystych, słupków z przyciskami do uruchomienia tablicy. Jednak kluczowy jest przycisk prawy. Używamy go, kiedy usłyszymy nadjeżdżający pojazd. Jeśli jest on wyposażony w skoordynowany z pilotem system (w Łodzi prawie wszystkie autobusy i większość tramwajów jest), z głośnika zewnętrznego usłyszymy komunikat o numerze linii i kierunku. Jednocześnie kierowca/motorniczy otrzymuje informację, że na przystanku stoi osoba niewidoma, która być może będzie wsiadać do prowadzonego przez niego pojazdu i ma on obowiązek otworzyć jej przednie drzwi.
Jakiś czas temu koleżanka przeprowadziła eksperyment, w wyniku którego okazało się, że łódzkie piloty działają w Kielcach i odwrotnie. W związku z tym nie rozumiem, czemu nie wprowadzono tego systemu w całej Polsce (pewnie zabrakło środków, nikt nie wygrał kolejnego przetargu albo cokolwiek podobnego). Zwłaszcza Warszawa ze swoją ilością środków komunikacji, no i choćby dlatego, że jest stolicą, powinna go mieć! Wszyscy byliby zadowoleni: my – niewidomi – bo uzyskalibyśmy niezależność w kolejnej dziedzinie i nie musielibyśmy pytać po kilka razy, często z konieczności
w niegrzeczny sposób, o numery pojazdów: widzący współpasażerowie, których nie stresowalibyśmy naszymi pytaniami i nie odrywalibyśmy od tego, czym zajmują się na przystanku; no i prowadzący pojazdy, którzy nie irytowaliby się, że ktoś blokuje im drzwi próbując uzyskać „oczywistą” informację i nie musieliby włączać komunikatu o numerze linii, bo niewidomi robiliby to sami. Mam nadzieję, że chociaż opisane wyżej rozwiązanie funkcjonuje w Łodzi, Kielcach i na Podkarpaciu już od ładnych paru lat, nie jest za późno na zastosowanie go w innych miastach.
Póki co, proszę o większą życzliwość i uważność na drugiego człowieka na przystankach oraz dziękuję wszystkim kierowcom, motorniczym i współpasażerom, którzy sami z siebie informują niewidomych o numerach nadjeżdżających pojazdów.
Ola Bohusz
Źródło: https://niewidzialna.pl/blog/2019/07/31/jaki-to-numer/