Być może myślisz, że żeglarstwo nie jest dla Ciebie. Być może wyobrażasz sobie, że pływanie łódką pośród fal było dobre dla starożytnych ludów, rybaków i garstki zapaleńców, a nie dla statecznego, miłującego spokój i równowagę niewidomego. Wszak nie może być nic atrakcyjnego w codziennym szorowaniu pokładu od soli i od kurzy, glancowanie dzwona aż piana zrobi się zielona, sprzątaniu sanitariatów po załodze lub zmywaniu po posiłkach dla kilkudziesięciu osób. Jeśli do tego wyobrażasz sobie, że nad głową wydziera się bosman, a zwiedzanie następuje w drodze uzyskania pozwolenia od kapitana żaglowca, rzeczywiście możesz nabrać awersji do tego rodzaju przygody. Powyższy opis tkwiący w twoim wyobrażeniu jest jednak rzeczywisty tylko w przypadku, gdy zaokrętowałeś się na duży, morski, szkoleniowy statek. W niniejszym artykule przedstawię ci zupełnie inną wizję żeglowania i jestem pewny, że nabierzesz ochotę na morskie przygody niczym Sindbad-Żeglarz. Czy brak wzroku może stać na przeszkodzie rejsu marzeń? Nie, ponieważ pływać naprawdę każdy może, a dołączenie do załogi jest prostsze, niż myślisz. Potrzebujesz jedynie chęci do wojażów, ciekawości świata, umiarkowanej otwartości względem ludzi i zaoszczędzonych na wakacje życia ciężko zarobionych złotówek. Chętny do zaplanowania realizacji marzeń?
Palcem po mapie, czyli gdzie będzie najlepiej?
Każda droga rozpoczyna się od pierwszego kroku. Niechaj będzie nim zaplanowanie lokalizacji dla rejsu marzeń. Poczyniłem takie oto założenia dla cudownej podróży: musi być ciepło (najlepiej około 30 stopni Celsjusza), morze musi być również ciepłe (najlepiej powyżej 25 stopni Celsjusza), musi być smakowicie i musi być sporo do zwiedzania i najlepiej jakby nie było zbyt drogo. Wszystkie powyższe cechy posiada grecki akwen Zatoki Sarońskiej i archipelagu Cyklad. Oto nasza lokalizacja, nasz wymarzony cel.
Jak zaplanować rejs marzeń i nie zwariować?
Po wybraniu idealnej lokalizacji postawiliśmy drugi krok w naszej drodze do wakacji życia – wybraliśmy odpowiednią datę i okres rejsu. Ze względu na przedszkole naszych pociech, nie mogliśmy wybrać innego terminu, niż okres wakacji. Wprawdzie dzieci zostały z babcią w domu, ale my w trakcie roku szkolnego byliśmy potrzebni na miejscu. Zaplanowaliśmy rejs w drugiej połowie sierpnia, czyli na rok do przodu. Łódź czarterową można w Grecji wynająć na minimum tydzień, jednak to zbyt krótki czas na satysfakcjonujący rejs, postawiliśmy zatem na 14 dniową tułaczkę po morzu egejskim. Czartery rozpoczynają się w sobotnie popołudnie, a kończą w sobotni poranek. Czarter można znaleźć bez trudu przez Internet, jak również opłacić zaliczkę w wysokości połowy kwoty najmu i podpisać umowę. W naszym przypadku sprawa była banalnie prosta, ponieważ mój kolega z rejsów Zobaczyć Morze jest w Grecji skiperem w firmie czarterujące jachty żaglowe. Mieliśmy zatem namiar na dobrą łódkę dla 10 osobowej załogi wraz ze świetnym kapitanem w cenie. Firmy wynajmujące jachty zdają sobie sprawę, że nie każda załoga ma własnego kapitana, dlatego zwykle można go wynająć i to nawet rodaka. Do dodatkowych usług najmu jachtu zaliczyć można również kucharza, lub hostessę, którzy serwować będą na jachcie uzgodnione potrawy. My z tej opcji nie skorzystaliśmy.
Ile to kosztuje i czy to drogo?
W zależności od klasy łódki, jej wyposażenia i terminu rejsu ceny znacznie się różnią. Wyprawa w wysokim sezonie to koszt orientacyjnie w wysokości od 3000 Euro za tydzień najmu łódki plus 200 Euro dziennie za kapitana. Trzeba zatem liczyć od 4500 Euro za tydzień rejsu. Oczywiście co rok cennik się zwiększa, więc założyłbym już kwotę bliższą 5000 Euro za łódź z kapitanem dla 10 załogantów, czyli po 500 Euro od osoby. To oczywiście nie koniec obowiązkowych kosztów. Na miejsce czarteru trzeba dotrzeć, więc uwzględnijmy koszt przelotu z torbą podróżną. Jeśli uda nam się bilety odpowiednio wcześnie znaleźć, mogą być w dobrych cenach. W naszym przypadku wyszło 250 Euro od osoby za przelot z Polski do Aten i z powrotem. Kolejnym obowiązkowym kosztem jest ubezpieczenie, uwzględniające akcję ratunkową, leczenie, następstwa nieszczęśliwych wypadków oraz uprawianie żeglarstwa. W niektórych towarzystwach ubezpieczeniowych żeglarstwo nieoceaniczne jest w normalnym zakresie ochrony, gdzie indziej może podchodzić pod uprawianie sportów ekstremalnych. Należy to solidnie sprawdzić w ogólnych warunkach ubezpieczenia, by nie było przykrych niespodzianek. Trzeba też pamiętać, że jeśli podczas urlopu na jachcie zapragniemy skorzystać z pontonu z silnikiem, deski sup lub wynająć sobie w zatoczce skuter wodny – nasze ubezpieczenie powinno zawierać takie aktywności w zakresie ochrony. W naszym przypadku koszt ubezpieczenia na 16 dni wyniósł ok. 55 Euro na osobę.
Czy to już koniec kosztów? Niestety nie, ponieważ nie policzyliśmy jeszcze tzw. Kasy jachtowej, z której opłaca się zakupy dla całej załogi i kapitana, opłaty portowe oraz paliwo do silnika. W zależności od tego ile nasza załoga wykorzysta środków czystości, jedzenia, paliwa, wody i prądu w porcie, ten koszt może być duży. Dobrą praktyką jest wyznaczenie skarbnika rejsu, który będzie prowadził rozliczenia funduszu i kontrolował wydatki. Oczywiście jedzenie w restauracjach każdy sobie sam pokrywa, ale nie można zapomnieć, że załoga odpowiada za żywienie kapitana. Jeśli nie jemy na jachcie, tylko w mieście, musimy z kasy jachtowej opłacić kapitanowi posiłek, bo bardzo zależy nam na tym, by miał siłę i chęć z nami płynąć. W naszym przypadku wkład do kasy jachtowej wyniósł 170 Euro od osoby za całe dwa tygodnie rejsu. To dość niska kwota, bo sporo jednak jedliśmy na lądzie i dużo pływaliśmy na żaglach nie męcząc silnika.
Dla wygody czytelnika podsumuję powyższe koszty dwutygodniowego rejsu na bazie realnie poniesionych nakładów w przeliczeniu na jednego załoganta: 1000 Euro czarter jachtu ze skiperem + 55 Euro ubezpieczenie + 250 Euro przeloty + 170 Euro kasa jachtowa = 1475 Euro, co daje w przybliżeniu kwotę 6370zł.
Czy to duża kwota? Każdy inaczej oceni. Jednak jeśli weźmiemy pod uwagę ceny zorganizowanych wycieczek zagranicznych do ciepłych krajów, kwota rejsu jest zbliżona. Jednak w trakcie rejsu możemy wiele pozwiedzać i codziennie podziwiać inne widoki, dźwięki, zapachy. Tego benefitu nie da się wprost wycenić, a najlepiej uznać go za bezcenny.
Zespołowo czy solo, czyli jak znaleźć załogę?
Wybraliśmy już termin, lokalizację, jacht, ze skiperem, sprawdziliśmy przeloty i nie możemy się już doczekać rejsu. A co z załogą? Czy na pewno jest nam potrzebna? Kto się nadaje, a kto nie? To jedna z najtrudniejszych kwestii organizacji rejsu. Jeśli nie chcemy brać na siebie całego kosztu wynajmu jachtu ze skiperem, na co zapewne mało kogo byłoby stać, warto zaprosić na rejs towarzystwo. Pamiętajmy, że z tymi ludźmi przyjdzie nam spędzić dwa tygodnie w ciasnej przestrzeni, dzieląc się jedzeniem, obowiązkami i obcując ze sobą od świtu do nocy. Warto zatem, by współtowarzysze byli nam wcześniej znani, posiadali poczucie humoru, portfel o zbliżonej do naszej zasobności, ochotę na morską przygodę i zwiedzanie uroczych zakątków. Łódka z załogą płynie zawsze w jednym kierunku, więc zgodność w celach urlopowania jest wysoce pożądana. Słabo wyjdzie, gdy ktoś będzie nietowarzyski, nierozgarnięty, samolubny i apodyktyczny. Załoga idealna nie istnieje i kompromisy na morzu potrzebne są jak nigdzie indziej.
Ze względu na to, że rejs planuje się z dużym wyprzedzeniem, trudno jest przewidzieć co wydarzy się w tak zwanym międzyczasie, a niektórych zdarzeń w ogóle nie da się przewidzieć i trzeba się z tym liczyć. Niechaj za przykłady posłużą takie sytuacje: zaproszona na rejs para nagle kilka miesięcy przed rejsem się rozstała. Wiadomo, że nie popłyną razem, ale zapewne będą chcieli odzyskać wpłaconą zaliczkę. Jeśli sami znajdą zastępstwo dla siebie, może to wywrócić towarzyską układankę. Jeśli to my weźmiemy na siebie poszukiwania zastępstwa, możemy pozostać na lodzie bez załogantów i ze zwiększonym udziałem załogi w kosztach. Innym przykładem jest czyjaś choroba lub wypadek, czyli obiektywna przeszkoda udziału w rejsie. Im bliżej daty rejsu, tym trudniej znaleźć chętnego z odpowiednią zasobnością portfela, wolnym czasem w wyznaczonym terminie, a do tego jeszcze równie fajnego i otwartego jak pozostała część załogi. To ryzyko należy mieć na uwadze przy samodzielnej organizacji rejsu. Ponieważ nie jest to sformalizowana wyprawa, trudno też ubezpieczyć się od rezygnacji. Pozostaje liczyć na szczęście, a każdy załogant musi dbać o siebie w międzyczasie, aby wyjazd odbył się według planów.
A co jeśli nie mamy towarzystwa do wspólnego rejsu? Czy to wyklucza ten rodzaj urlopowania? Wcale nie. Po pierwsze można nadal samemu zorganizować rejs i ogłosić nabór załogi na grupach internetowych poświęconych żeglowaniu, lub wycieczkom do danego kraju. Owszem, nie będziemy mieli pewności kto z nami popłynie, ale zawsze można się spotkać i umówić z chętnymi na niezobowiązującą kawkę, by sprawdzić na ile damy radę razem przeżyć rejs. Po drugie wcale nie musimy my organizować rejsu, a możemy się dołączyć do innych poszukujących załogi, lub do rejsu komercyjnego. Bez trudu można znaleźć ogłoszenia o naborze załogi z podanymi wszystkimi kosztami i warunkami uczestnictwa. Jeśli to ogłoszenie prywatnego organizatora, cena będzie taka, jak gdybyśmy my sami organizowali wyjazd. Jeśli to oferta biura podróży, będzie pewnie nieco drożej, ale nie ponosimy ryzyka wcale. Za przykład niechaj posłuży znalezione w wyszukiwarce w 5 minut ogłoszenie: tygodniowy rejs luksusowym katamaranem (jachtem dwukadłubowym) po Zatoce Sarońskiej z kapitanem i kucharzem – cena 1500 Euro za dwuosobową wygodną kajutę z łazienką plus kasa jachtowa i przelot we własnym zakresie, ale już z podanymi lotami do wyboru. Jest to dołączenie do załogi docelowo 8 osobowej.
Jak pokazują powyższe sposoby, niezależnie od tego czy mamy towarzystwo, czy nie, dla każdego może znaleźć się możliwość do uczestnictwa w rejsie marzeń.
Poczynię tu jednak pewne założenie, aby nie było tak kolorowo. Moim zdaniem osoba niewidoma powinna jednak dołączyć do załogi z osobą towarzyszącą. Nie chciałbym tu wskazywać, że żeglowanie jachtem, albo życie na łódce wymaga wsparcia osoby widzącej. Nie wymaga. Bez wzroku poradzimy sobie z poruszaniem na łódce i z uczestnictwem w posiłkach, kąpielach itd. Jestem pewien również, że każdy skiper poradzi sobie ze współpracą z osobą niewidomą, bo brać żeglarska jest zwykle bardzo życzliwa i ciekawa innych osób. Wsparcie osoby widzącej będzie jednak nieodzowne na lądzie. Z samolotu należy się przedostać do portu, potem odnaleźć swoją łódź, zrobić jakieś zakupy i w trakcie wyprawy zwiedzać wyspy. Takie aktywności niestety będą wymagać wsparcia osoby widzącej. Można oczywiście nie schodzić z łodzi, ale w takim wypadku taniej wyjdzie rejs po Mazurach, a nie wakacje na akwenie Cyklad.
Przygotowania bezpośrednie, czyli gdzie te płetwy?
Kiedy cały czas chodzi nam po głowie nasz wspaniały rejs, miesiące mijają szybko. Łódź zarezerwowana we wrześniu, załoga skompletowana w listopadzie, zaliczka wpłacona w styczniu, bilety lotnicze kupione w lutym, ubezpieczenie załatwione dwa tygodnie przed rejsem i ten dzień nadchodzi już niebawem. Czas przygotować siebie i rzeczy osobiste – te oczywiste i mniej oczywiste. Oto kilka porad po naszej wyprawie.
Zrób dobrą fryzurę, paznokcie, depilację i co tam innego chcesz. Na łódce pośród fal będzie ciężko robić trwałą, malować paznokcie, golić nogi. A przecież do zdjęć w pięknych pejzażach musimy wyglądać odpowiednio, by nie popsuć wrażenia.
Weź smartfon i sprawdź czy roaming oraz roaming danych masz włączony. W smartfonie nosisz całe życie, więc będzie ci potrzebny do komunikacji, robienia zdjęć, kręcenia video i nawet do nawigacji. Możesz bowiem sprawdzać kierunek i siłę wiatru w aplikacji prognozy pogody (tylko pamiętaj, by zmienić jednostkę prędkości wiatru na węzły, bo takiej używa się na łodziach). Przy pomocy udźwiękowionej aplikacji kompasu możesz również sterować łodzią w określonym kursie. Kompas nadaje się do tego świetnie, ale mała wskazówka – weź ze sobą samochodowy wieszak na telefon. Musisz bowiem przytwierdzić telefon do łódki, by kompas wskazywał ci dokładnie kierunek łodzi, a nie twojej trzęsącej się na falach ręki. Telefon bardzo przyda ci się jeszcze na lądzie do sprawdzania przejazdów komunikacją publiczną. Testy w Atenach i na kilku wyspach archipelagu Cyklad pokazały, że aplikacja Movit bardzo dobrze sprawdza się w określeniu drogi do przystanku, docelowego kierunku i rozkładu jazdy. Co ciekawe, informacje o przejazdach w Google już się tak dobrze nie sprawdzały, albo nie było kursu w ogóle, albo była niewłaściwa godzina. Z Movitem za to można było trafić bez pudła, a na wysepkach jest dokąd jeździć autobusami.
Wyruszając w podróż poza granice naszego kraju warto zaopatrzyć się w wielowalutową kartę płatniczą. W teorii powinna ona działać tak, że jeśli mamy do niej podpięte konto polskie, dolarowe i euro, to w kraju posługującym się euro karta będzie ściągać właśnie z konta euro, które uprzednio zasilimy. W Grecji i na jej wysepkach nie ma problemu z płatnością kartą. Niemal wszędzie karty zbliżeniowo działają, może poza lokalnymi straganami z warzywami. Uwaga jednak na wypłacanie gotówki z bankomatów. Nacięliśmy się na podwójne przewalutowanie, bo bankomat zamiast rozpoznać kartę wielowalutową, to rozpoznał polski bank i przewalutował euro do złotówek, a następnie te złotówki do euro. Reklamacja w banku zgłoszona i już 3 tydzień czekam na rozpatrzenie.
Na wyprawę warto zabrać sprzęt pływający w postaci płetw i maski. Morze egejskie jest bardzo słone, a woda przejrzysta. Raj dla osób uwielbiających nurkowanie z maską. Jeśli obawiasz się wchodzić do wody prosto ze statku na dużej głębokości to od razu spieszę z uspokajającą poradą – na łodzi jest koło ratunkowe, które można przywiązać liną do statku. My dodatkowo zabraliśmy ze sobą dmuchaną żarówiastą bojkę do przypięcia w pasie. Przydała się podczas kąpieli w ruchliwej zatoczce.
Na pokładzie jachtu można chodzić na boso ryzykując pośliźnięcie lub uszkodzenie palców. Można też w klapkach, ale najlepiej w butach trzymających piętę i na płaskiej antypoślizgowej podeszwie.
Twarda, wielka torba na kółkach raczej się nie sprawdzi w ciasnych wnętrzach kajut. Zdecydowanie lepiej spakować się w plecak, który następnie można łatwo zwinąć.
Na jachcie prąd z gniazd samochodowych zapalniczek jest cały czas, natomiast prąd w zwykłych kontaktach tylko przy podłączeniu płatnym do kabla na przystani, lub po uruchomieniu agregatu prądotwórczego. Warto zatem zabrać szybką ładowarkę samochodową, wraz z solidnym kablem szybkiego ładowania oraz duży powerbank. Mój powerbank na 20000 mAh przeszedł kontrolę bagażu na lotnisku bez problemu.
Łódki czarterowe często wyposażone są w radio samochodowe z gniazdem USB, więc można zabrać pendrive’a z muzyką. Jest też pościel i ręczniki. Kuchnia wyposażone jest w lodówki, kuchenkę na butlę gazową, zastawę i zlew. Teoretycznie można gotować, w praktyce okazało się, że gotowanie i pieczenie na butli z gazem trwa całą wieczność, a przy panującej temperaturze 30 stopni Celsjusza nikomu przy garach stać się nie chce.
Ateny – tu się zaczęło
Skoro wyprawę rozpoczęliśmy w Atenach, grzechem śmiertelnym byłoby nie zakosztować tego miasta. Przeznaczyliśmy na to dwa dni.
Ateny, stolica Grecji, to miasto, które tętni życiem o każdej porze dnia i nocy. Znane jako kolebka cywilizacji zachodniej, oferują nie tylko bogatą historię, ale także dynamiczne życie nocne, które przyciąga zarówno mieszkańców, jak i turystów. Wędrując po ulicach Aten, można poczuć ducha starożytności, który przenika współczesne życie miasta. Liczne muzea, pełne bezcennych artefaktów, pozwalają zgłębić fascynującą przeszłość tego miejsca.
Ateny to również raj dla smakoszy. Lokalne tawerny serwują wyśmienite dania kuchni greckiej, które zachwycą nawet najbardziej wymagających gości. Od tradycyjnych potraw po nowoczesne interpretacje, każdy znajdzie tu coś dla siebie. My zakosztowaliśmy tradycyjnego gyrosu oraz słynnej musaki.
Zmiana warty i park pełen cykad
Ze względu na wielki upał, zdecydowaliśmy się wyjść z hotelu dopiero po południu. Udaliśmy się wpierw na uroczystą zmianę warty pod parlamentem na placu Syntagma. To było naprawdę zabawne widowisko – żołnierze w tradycyjnych strojach i ich charakterystyczne ruchy wywołały nasz uśmiech. Wartownicy, zwani Ewzonami, noszą plisowane krótkie spódniczki zwane fustanelle, które mają 400 fałd symbolizujących 400 lat tureckiej niewoli. Na głowach mają czerwone czapki z frędzlami, a na nogach białe getry z pomponami. Ich ruchy są bardzo precyzyjne i zsynchronizowane, przypominają taniec – Charakterystyczny krok z wysokim unoszeniem nóg i lekkim uderzeniem butem o ziemię symbolizuje dumę i szacunek. Żołnierze pozostają nieruchomi przez długi czas, co jest świadectwem ich dyscypliny. Zgromadzona publiczność była zachwycona.
Po tym widowisku przeszliśmy przez pobliski Ogród Narodowy, gdzie słychać było mnóstwo cykad. W parku znajdują się różne zabytki, takie jak ruiny starożytnych świątyń, małe zoo, fontanna z żółwiami oraz zegar słoneczny. Można tam również znaleźć antyczne rzeźby, które dodają miejscu historycznego charakteru. Spacerując po parku, można natknąć się na fragmenty kolumn i fundamentów, które przypominają o bogatej historii tego miejsca. Znajdują się tu ruiny kilku starożytnych świątyń. Najważniejsze z nich to resztki świątyni Demeter i świątyni Zeus Eleutherios z VI wieku p.n.e. Świątynia Demeter jest znana z tego, że była poświęcona bogini płodności i rolnictwa. Natomiast świątynia Zeus Eleutherios była oddana bogu Zeusowi w jego roli jako patronowi wolności. Mijaliśmy również Świątynię Apollina z IV wieku p.n.e., znanej z pięknych rzeźb i dekoracji. Te ruiny dodają parkowi historycznego charakteru i są ciekawym punktem dla miłośników historii.
W tych miejscach wiele się „nadotykałem” zabytków i nikt mnie nie pogonił.
Plaka – serce Aten
Nie mogliśmy pominąć wizyty w dzielnicy Plaka, która jest prawdziwym sercem Aten. Plaka to historyczna dzielnica położona u stóp Akropolu, pełna wąskich, malowniczych uliczek, które wiją się w górę i w dół wzgórza i jest Nazywana “dzielnicą bogów”. Architektura Plaki to głównie neoklasycyzm, z pięknymi, XVIII-wiecznymi kamienicami. Atmosfera tam jest niesamowita – pełna życia, z ulicznymi muzykami, sprzedawcami kwiatów i artystami. Wieczorami dzielnica tętni życiem, a z licznych tawern i kawiarni słychać grecką muzykę. To idealne miejsce na spacer i poczucie prawdziwego klimatu Aten.
Akropol i Muzeum Akropolu
Drugi dzień naszej wizyty w Atenach rozpoczęliśmy od zwiedzania wzgórza Akropol. To miejsce jest naprawdę magiczne! Spacerując po Akropolu, czuliśmy historię na każdym kroku. Wspinaczka na wzgórze była nieco wymagająca, ale widoki na miasto i starożytne ruiny były tego warte. Na Akropolu znajdują się takie zabytki jak majestatyczny Partenon, świątynia poświęcona bogini Atenie, patronce miasta. Oprócz Partenonu, można zobaczyć Erechtejon z słynnym portykiem Kariatyd, Propyleje – monumentalne wejście na Akropol, oraz świątynię Ateny Nike. Dzięki uprzejmości obsługi, mogliśmy skorzystać z windy, do której podwieziono nas meleksem. Nie musieliśmy stać w kolejce, co było ogromnym ułatwieniem. Warto wspomnieć, że osoby niepełnosprawne wchodzą bez kolejki i bez opłat – to naprawdę miły gest.
W nowoczesnym Muzeum Akropolu zachwyciła nas szklana podłoga pomiędzy piętrami. To niesamowite uczucie, kiedy można zobaczyć, co znajduje trzy piętra się pod nami. Widzące osoby doznają tutaj zawrotów głowy i wówczas my – niewidomi, możemy bohatersko podać pomocną dłoń, gdyż ten widok na nas nie robi wrażenia. W muzeum można podziwiać wiele cennych eksponatów, takich jak fragmenty rzeźb z frontonu starej świątyni Ateny, unikatową kolekcję posągów młodych dziewcząt – Kor, oraz cztery autentyczne kariatydy z Erechtejonu. Na szczególną uwagę zasługują także płaskorzeźby z Partenonu oraz różne znaleziska datowane od V wieku p.n.e. do czasów wczesnochrześcijańskich
Podczas naszej wizyty na wzgórzu Akropol zaczepiła nas pewna pani. Zauważyła, że jestem niewidomy, i z zaangażowaniem nas wyściskała i opowiedziała nam, że przez całe życie pracowała z niewidomymi dziećmi w Serbii, o swoim mężu Greku i o synowej z Polski. Co ciekawe, opowiadała to wszystko na migi, ponieważ nie znała angielskiego! Ponieważ gestykulacja nie działa na niewidomych, całą rozmowę musiała mi potem opowiedzieć żona. Było to naprawdę urocze i zabawne spotkanie, które zapamiętamy na długo.
Ścieżki dla niewidomych – trochę nielogiczne
Podczas spaceru po mieście zauważyliśmy, że na chodnikach są ścieżki dla niewidomych. Niestety, nie były one zbyt logiczne – kończyły się w dziwnych miejscach, na przykład na ścianie. Dodatkowo, nie wyróżniały się kolorystycznie, co mogłoby być pomocne dla osób słabowidzących. Ich umiejscowienie było dość przypadkowe, a wielu miejscach w ogóle ich nie było. Zauważyliśmy także, że sygnalizacja świetlna nie była udźwiękowiona, a ruch samochodów był dość duży i głośny.
Alimos Marina i ciekawostki o porcie Pireus
Po dniu pełnym wrażeń udaliśmy się na naszą przystań Alimos Marina. To jedno z największych miejsc do cumowania jachtów w Grecji, idealne miejsce na relaks po intensywnym zwiedzaniu. Warto tu również wspomnieć o porcie Pireus, który jest największym portem w Grecji i jednym z największych w Europie. Port zajmuje około 20 kilometrów wybrzeża i może pomieścić tysiące statków. Jest to główny punkt wypadowy na greckie wyspy, a także ważne centrum handlowe i przemysłowe. W porcie znajduje się wiele ciekawych miejsc, takich jak Muzeum Archeologiczne w Pireusie, Muzeum Kolei Elektrycznych oraz liczne restauracje i kawiarnie, gdzie można spróbować lokalnych specjałów.
Do mariny Alimos dostaliśmy się autobusem komunikacji miejskiej z dźwiękową informacją pasażerską. Zresztą warto tu wspomnieć, że informacja dźwiękowa to standard w autobusach, metrze i tramwajach w Atenach, a na wyspach informacji dźwiękowej na każdym przystanku udzielali kierowcy.
Po zwiedzeniu jachtu o nazwie „Anna” i modelu Cyclades 50.5 wyruszyliśmy na zakupy jachtowe do pobliskiego marketu. Załogi kilkuset czarterowych łódek zrobiły to samo, więc nie zaliczyłbym tych zakupów do najbardziej udanych. Ważne jednak, że mieliśmy jedzenia na dwa dni i dużo wody do picia.
Wyruszyliśmy na morze
Nazajutrz pogoda sprawiła nam dużą niespodziankę, ponieważ wiatr nam sprzyjał. Gdy staliśmy na pokładzie, patrząc na malejącą w oddali linię brzegową, poczułem mieszankę ekscytacji i niepewności. Wiatr szarpał żagle, a fale kołysały łódką w rytm, który wydawał się odzwierciedlać bicie mojego serca. Czy naprawdę niewidomy może żeglować? Tego dnia miałem się o tym przekonać.
Pierwszym przystankiem był Przylądek Sunio, położony na południowym krańcu Attyki, jest znany przede wszystkim z majestatycznej Świątyni Posejdona. Zbudowana w połowie V wieku p.n.e., świątynia ta była symbolem potęgi morskiej Aten. Miejsce to było strategicznie ważne, służąc jako punkt obserwacyjny i forteca chroniąca przed atakami morskimi. Świątynia, wykonana z marmuru z pobliskiej doliny Agrileza, oferuje spektakularne widoki na Zatokę Sarońską, szczególnie o zachodzie słońca.
Pierwsze 45 mil morskich do wyspy Kea przebyliśmy w większość na żaglach halsując bythewindem. W tym miejscu pojawia się pytanie jak się w ogóle żegluje jak się nie widzi, a nawet jak się widzi, ale niewiele się wie o wiatrach, szotach, fokach, grotach, kabestanach i wantach. Z pomocą przychodzi kompetentny skiper, który komenderuje co należy zrobić. Instrukcje są dla opornych, czyli przykładowo „Ty w czarnych włosach, pociągnij tę cienką czerwoną linkę, co ją masz obok kolana”. Oczywiście jest też wersja dla wilków morskich „Załoga ciągnie fał do grota na kabestanie wajchą” oraz wersja dla niewidomych:
– Luzuj cumę!
– Kto? Ja?
– A, przepraszam. Michał – luzuj cumę!
– A która to Cuma?
– No ta szara po lewej!
– Ale mojej lewej? A szarą jak rozpoznam?
– Przepraszam. Byłem nieprecyzyjny. Michale, czy mógłbyś swoją prawą ręką sięgnąć do liny na wysokości twojego prawego kolana i ją odczepić z knagi i puścić w cholerę?
– Jasne kapitanie.
– Wiesz co? Już nieważne, bo się urwała… Nie szkodzi. Znajdziemy następną.
Jak obrazuje powyższy przykład, można być zupełnie ciemną masą i jednak pokonywać mile morskie w sposób znany od tysięcy lat! Kiedy pierwszy raz usłyszałem, że muszę ‘ciągnąć fał’, pomyślałem, że ktoś każe mi wciągać jakiś zwierzęcy róg na maszt. Na szczęście skiper szybko wyjaśnił, że chodzi o linę, a ja odetchnąłem z ulgą. Ostatecznie nikt na łodzi nie spodziewał się, że będę znał wszystkie żeglarskie terminy!
Podczas cumowania w porcie na Kei mogliśmy uczestniczyć w akcji manewrów portowych pod dyktando kapitana. Ktoś z przodu zrzucił kotwicę na rozkaz, ktoś z tyłu rzucił cumę na brzeg, silnik zgasł i okazało się, że już po wszystkim i statek zaparkowany przy pirsie. Załoga już gotowa do desantu, czyli czas na małe zwiedzanie przyportowej mieściny.
Kea, znana również jako Tzia, jest jedną z mniej znanych wysp Cyklad, ale ma bogatą historię sięgającą czasów neolitu. W starożytności wyspa była znana jako Hydroussa, a jej mieszkańcy czcili nymfy wodne. W czasach klasycznych Kea była ważnym ośrodkiem handlowym i kulturalnym, a jej mieszkańcy walczyli po stronie Greków w bitwach pod Salaminą i Artemizjonem.
Kolejny dzień rejsu również na żaglach. Tym razem na noc stanęliśmy w przepięknej zatoczce na wyspie Kythnos. Można było się tu wykąpać w przejrzystej i ciepłej wodzie, poleżeć na piaszczystej plaży, a potem podziwiać piękny zachód słońca i jeszcze piękniejszy wschód księżyca w pełni. W tym miejscu zanieczyszczenie światłem było na tyle nieduże, że wciąż widać było spadające w sierpniu perseidy. Widząca część załogi była pod takim wrażeniem, że i nam niewidomym się miło tego słuchało. Niektórzy spali na pokładzie pod gołym niebem, inni w kabinach, a wszyscy kołysani delikatnie na wodzie.
Kythnos, znana również jako Thermia, jest wyspą o długiej historii, sięgającej czasów mezolitu. Pierwszymi osadnikami byli Dryopowie, którzy przybyli na wyspę w XIII wieku p.n.e. W czasach starożytnych Kythnos była znana z termalnych źródeł w Loutra, które były popularne już w czasach starożytnych. Wyspa była również miejscem licznych osad prehistorycznych, w tym słynnego stanowiska archeologicznego Vryokastro.
W trzecim dniu dopłynęliśmy do Siros. Wyspa Siros, znana jako “Księżna Cyklad”, ma bogatą historię sięgającą 3000 roku p.n.e. W czasach klasycznych wyspa była ważnym ośrodkiem handlowym i kulturalnym.
Z portu udaliśmy się autobusem do Ermoupoli. To stolica wyspy, została założona podczas greckiej wojny o niepodległość i szybko stała się jednym z najważniejszych portów w Grecji. Tutaj klimatyczne uliczki, ruchliwe stragany i wałęsające się zadbane koty zachwyciły naszą wycieczkę. W miejscowym ratuszu znajdowała się instrukcja w brajlu i makieta piętra.
Z rana wyruszyliśmy ku wyspie Mykonos. Sprzyjał nam wiatr, ale niestety zabrakło szczęścia, bo nie udało nam się stanąć w porcie. Dodatkowo okazało się, że do portu wpuszczani są jedynie ci, którzy opłacili cumowanie przez Internet.
Zarezerwowaliśmy miejsce na kolejny dzień, ale tego wieczora musieliśmy stać na kotwicowisku. Widząc nasze smutne miny, skiper zrzucił ponton, zamontował silnik i zaoferował podwózkę do brzegu. Ci, którzy skorzystali, mogli przepłynąć wodnym tramwajem do centrum starego miasta, przejść się tętniącymi życiem i bardzo ciasnymi korytarzami Mykonos, zakosztować imprezującego miasta nocą.
Mykonos, znana jako “Wyspa Wiatrów”, jest jedną z najbardziej popularnych lokacji na morzu egejskim. W starożytności wyspa była ważnym ośrodkiem handlowym i religijnym, związanym z pobliską wyspą Delos. W czasach rzymskich i bizantyjskich Mykonos była ważnym punktem tranzytowym. Dziś jest znana z życia nocnego, pięknych plaż oraz charakterystycznych wiatraków i dzielnicy Mała Wenecja.
Nad ranem, gdy udało się już zacumować w porcie, wyruszyliśmy na dzienne zwiedzanie Mykonos. Tym razem ciasne korytarze, w których o dziwo dobrze nas prowadziły Mapy Google, wyprowadziły nas na piękne, stare i malowniczo położone wiatraki.
Pod wieczór przepłynęliśmy specjalnym promem na nietypową wyspę Delos, która w całości stanowi teren muzeum. Delos jest jednym z najważniejszych stanowisk archeologicznych w Grecji, uważanym za miejsce narodzin Apolla i Artemidy. Wyspa była ważnym ośrodkiem kultu religijnego od IX wieku p.n.e. i odgrywała kluczową rolę w handlu i polityce starożytnej Grecji. Najważniejsze zabytki to Święty Okręg, Lwia Droga oraz Świątynia Apolla.
Wyspa nie jest zamieszkała i przez kilka godzin można chodzić po niej zachwycając się widokami, zaglądając do budynków, delektować się ciszą i obcowaniem z cywilizacją sprzed naszej ery.
W piątek pożegnaliśmy Mykonos i udaliśmy się w kierunku Paros, gdzie znów nocowaliśmy w pięknej zatoczce. Paros ma długą i bogatą historię, sięgającą czasów starożytnych. Wyspa była ważnym centrum handlowym i kulturalnym, znanym z wydobycia marmuru paryjskiego, który był używany do tworzenia słynnych rzeźb, takich jak Wenus z Milo. W czasach bizantyjskich i weneckich Paros nadal odgrywała istotną rolę, co widać w licznych zabytkach i kościołach rozsianych po wyspie.
Nad ranem przybiliśmy do mariny skąd autobusem pojechaliśmy do pobliskiego miasteczka
Naoussa to malownicza wioska rybacka, która z biegiem lat przekształciła się w tętniące życiem miejsce wypoczynku. W centrum wioski znajduje się wenecki zamek z XV wieku, który przypomina o bogatej historii tego miejsca. Białe domy i kolorowe łodzie rybackie tworzą niepowtarzalny klimat. Ciasne uliczki kryją w sobie kawiarenki i restauracje serwujące owoce morza od lokalnych rybaków.
Z Paros dopłynęliśmy pod Ios, gdzie nie udało nam się stanąć w miejscu dogodnym do zwiedzania, a dodatkowo silny północny wiatr Meltemi uniemożliwił dalszą podróż na kolejne dwa dni. Wykorzystaliśmy ten czas na kąpiele w morzu, pogaduchy i smakowanie greckiego wina.
Niestety nie zwiedziliśmy Ios, a szkoda. Wyspa jest znana jako miejsce pochówku Homera, ma bogatą historię sięgającą czasów prehistorycznych. Wyspa była zamieszkana przez różne ludy, w tym Karów, Pelazgów, Achajów i Fenicjan. W czasach klasycznych Ios była ważnym ośrodkiem handlowym i kulturalnym, a jej mieszkańcy walczyli po stronie Greków w wojnach perskich.
W poniedziałek Meltemi się uspokoiło i mogliśmy wyruszyć w dalszą podróż do wyspy Sifnos. Historia Sifnos sięga czasów prehistorycznych, kiedy to wyspa była zamieszkana już w okresie neolitu, około 4000 lat p.n.e. W starożytności Sifnos była znana z bogatych złóż złota, srebra i ołowiu, które przyczyniły się do jej rozkwitu. Sifnos jest znana z tradycyjnej ceramiki, która jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych na Cykladach. Rzemiosło to ma długą historię na wyspie, sięgającą czasów starożytnych. Wiele warsztatów ceramicznych można znaleźć w różnych częściach wyspy, a produkty takie jak garnki, talerze i ozdoby są cenione zarówno przez mieszkańców, jak i turystów. My również zaopatrzyliśmy się w rękodzielniczy fajans.
Z Sifnos płynęliśmy po dużych falach do wyspy Poros, gdzie zwiedziliśmy bardzo urokliwe miasteczka ze wzgórzem z wieżą zegarową, a wieczorem w porcie zaprzyjaźnieni ze skiperem restauratorzy uraczyli nas królewskim posiłkiem w pięknym otoczeniu.
Poros, składający się z dwóch wysp – Sferia i Kalavria, ma bogatą historię sięgającą czasów prehistorycznych. W starożytności wyspa była ważnym ośrodkiem handlowym i religijnym, a jej mieszkańcy czcili Posejdona w słynnej świątyni na Kalavrii. W czasach bizantyjskich i weneckich Poros był ważnym punktem obronnym.
Ponieważ zatoczka na wyspie Kythnos zrobiła na nas tak wielkie wrażenie, ponowiliśmy nocleg na kotwicy tam. I znów gwiazdy, księżyc i delikatne bujanie utuliło nas do snu.
Pozostał nam krótki czas do powrotu. Zatrzymaliśmy się przy niezamieszkałej przez ludzi, ale przez kozice już tak, wyspie Augios Georgios na kolejną ciepłą i malowniczą kąpiel. Na tym małym skrawku lądu znajduje się ponad 20 nowoczesnych wiatraków produkujących prąd. Następnie dopłynęliśmy do ostatniego punktu naszego rejsu – Eginy.
Wyspa, znana z produkcji pistacji, ma bogatą historię sięgającą neolitu. W starożytności wyspa była potężnym ośrodkiem handlowym i morskim, a jej mieszkańcy jako pierwsi w Grecji wybili monety. W czasach klasycznych Egina była rywalem Aten, a jej flota odegrała kluczową rolę w bitwie pod Salaminą.
Przekonaliśmy się, że restauratorzy tej pięknej wysepki wiedzą jak dobrze przyrządzić ośmiornicę z grilla. Ponadto zwiedziliśmy ruiny świątyni Afai. To jedno z najlepiej zachowanych starożytnych greckich sanktuariów. Została zbudowana w V wieku p.n.e. i jest poświęcona bogini Afai, lokalnemu bóstwu ochrony i urodzaju. Świątynia jest przykładem klasycznego stylu doryckiego, charakteryzującego się prostymi, eleganckimi kolumnami i solidnymi proporcjami. Budowla jest prostokątna i otoczona kolumnadą. Wnętrze świątyni pierwotnie zawierało posąg Afai, który niestety nie przetrwał do dziś. Jednym z najbardziej charakterystycznych elementów jest jej lokalizacja na wzgórzu, z panoramicznymi widokami na okoliczne wyspy i morze. Widać stąd również Akropol oraz świątynię Posejdona na Sunio.
Po drodze do portu zatrzymaliśmy się na kąpiel przy wyspie Salamina, gdzie widząca część załogi podziwiała bajkowe kolory wody w różnych odcieniach turkusu.
Niestety w piątek nasz rejs dobiegł końca i powróciliśmy w burzy i deszczu do macierzystej mariny.
Było nam smutno, że to już koniec, nasz skiper wskazał nam restaurację, która da radę nas pocieszyć. Nie pomylił się. Tak wielkich porcji greckich przysmaków nikt się nie spodziewał.
Co warto w Grecji zjeść?
Musaka – to warstwowa zapiekanka, która wygląda bardzo apetycznie dzięki złocistemu wierzchowi z sosu beszamelowego. Składa się z warstw bakłażana, mielonego mięsa (najczęściej jagnięciny lub wołowiny), pomidorów i ziemniaków. Musaka ma bogaty, kremowy smak dzięki beszamelowi, a także głębokie, mięsne nuty z dodatkiem przypraw takich jak cynamon i oregano. Bakłażan dodaje delikatnej, lekko słodkiej nuty.
Gyros – to cienko krojone kawałki mięsa (zazwyczaj wieprzowiny, kurczaka lub jagnięciny), które są podawane w picie lub na talerzu z dodatkami takimi jak pomidory, cebula, sałata i sos tzatziki. Gyros jest aromatyczny i soczysty, z wyraźnym smakiem przypraw takich jak oregano, czosnek i tymianek. Sos tzatziki dodaje świeżości i lekkości dzięki jogurtowi, ogórkowi i czosnkowi.
Kalmary panierowane – to chrupiące krążki kalmarów, które są smażone na złoty kolor. Często podawane są z plasterkami cytryny i sosem do maczania. Kalmary mają delikatny, lekko słodki smak, który jest podkreślony przez chrupiącą panierkę. Cytryna dodaje świeżości, a sos do maczania (np. aioli) dodaje kremowej konsystencji i dodatkowego smaku.
Kleftiko – to danie z jagnięciny, które jest pieczone 3 godziny z warzywami i ziołami. Mięso jest zazwyczaj podawane w dużych kawałkach, otoczone pieczonymi ziemniakami i warzywami. Jagnięcina jest bardzo soczysta i aromatyczna, z wyraźnym smakiem ziół takich jak rozmaryn i tymianek. Warzywa i ziemniaki są miękkie i dobrze wchłaniają smaki z pieczenia.
Shrimps Saganaki – to danie z krewetek, które są gotowane w sosie pomidorowym z dodatkiem sera feta. Danie jest często podawane w małych, glinianych naczyniach. Krewetki są soczyste i delikatne, a sos pomidorowy jest bogaty i lekko pikantny. Ser feta dodaje kremowej konsystencji i słonego smaku, który doskonale komponuje się z krewetkami. Smakowaliśmy też wersję z sosem z czosnku.
Podsumowanie
Nie trzeba mieć umiejętności żeglarskich, nie trzeba umieć pływać, nie trzeba stać na czele międzynarodowej korporacji. Wystarczy zapragnąć wakacji na łodzi, by sposób się znalazł. Jacht i skiper powiodą nas tam, gdzie nie byliśmy, gdzie jest zupełnie inaczej, gdzie są inne dźwięki, zapachy, smaki i odczucia. Akwen morza egejskiego jest nastawiony na turystykę wodną. Wyspy są malownicze i bardzo różnorodne. Grecy są przyjaźni, kontaktowi, mówiący po angielsku i pozytywnie nastawieni do osób z niepełnosprawnością. Wstępy do zabytków są darmowe, jeśli okażesz legitymację. Są zniżki na komunikację publiczną, choć system wydaje się chaotyczny i niezorganizowany. Ponadto grecy mają swój „greek-style”, czyli bardzo luźne podejście do wszystkiego. Zapewnia im to brak stresu, satysfakcję z życia i podziw turystów. Warto spróbować, zanurzyć się na dłużej w tej cywilizacji, pokonać bariery, które są w nas i ruszyć w drogę do szczęśliwych miejsc. Oby nie ostatni raz. Wspomnienie wiatru, fal, pysznych potraw, ciepłej wody i różnorodnych wysepek będzie musiało nam wystarczyć aż do kolejnego rejsu, który niechybnie na pewno się wydarzy i pewnie również na Cykladach.
Gdy wiatr ucichł, a ostatnia fala delikatnie ukołysała jacht, wsłuchałem się w ciszę. To właśnie tu, na morzu egejskim, półtora tysiąca kilometrów od kraju, zrozumiałem, że nie ma przeszkód nie do pokonania przez człowieka. Żeglowanie stało się dla mnie nie tylko przygodą, ale również przypomnieniem, że bariery istnieją tylko w naszych głowach i warto je zostawić na lądzie..