[fot. Elena Elisseeva, Zdjęcie przedstawia centrum handlowe]
Osobie niewidomej, idącej z psem przewodnikiem czy z laską, bez nawiązywania kontaktu i wykorzystania zmysłu dotyku, co często bywa krępujące, trudno sprostać takim wyzwaniom, jak wyszukiwanie wolnego miejsca w pociągu, sprawdzanie czy kolejka do kasy biletowej przesunęła się do przodu, lokalizowanie mijanych drzew i krzewów czy zdalne trzymanie się osoby idącej przed nami, technika idzie nam jednak z pomocą.
Najnowsza historia elektronicznych pomocy w orientacji przestrzennej w Polsce rozpoczęła się 19 września 2007 r., gdy firma Altix zaprezentowała w Warszawie i wprowadziła na nasz rynek urządzenie o nazwie Ultracane, produkowane przez angielską firmę Sound Foresight. Wprawdzie wcześniej internetowy sklep 1010.pl próbował sprzedawać w Polsce Miniguide’a, prezentowanego zresztą przez państwa Borkowskich z Australii już w 2004 r., lecz wrześniowa prezentacja w Warszawie miała charakter oficjalny, a dystrybucją urządzenia zajęła się znana firma, dlatego też właśnie to wydarzenie można uznać za faktyczny początek. Produkcja Ultracane ustała wraz z likwidacją Sound Foresight, ale w grudniu 2008 inny polski sprzedawca, firma Medison, wprowadził do swej oferty kolejne dwa urządzenia wspomagające orientację: K-Sonara i Laserową Laskę, a więc można powiedzieć, że nowoczesna orientacja wreszcie zaczyna znajdować w Polsce swoje miejsce.
Tu warto wyjaśnić dwie rzeczy. Termin „elektroniczne pomoce w orientacji”, choć użyty przeze mnie celowo, może być mylący. W literaturze anglojęzycznej często wyróżnia się dwie grupy elektronicznych pomocy: „Electronic Travel Aid” (ETA) i „Electronic Orientation Aid” (EOA).
Do pierwszej grupy, której nazwę można przetłumaczyć jako „elektroniczne pomoce w podróżowaniu” lub „elektroniczne pomoce w przemieszczaniu się” zaliczane są wszelkie tzw. detektory przeszkód. Do drugiej grupy, „elektronicznych pomocy w orientacji”, należą urządzenia, które – zacytujmy tu francuskiego uczonego, René Farcy’ego – „pomagają niewidomemu odnaleźć drogę w nieznanym otoczeniu”. Do drugiej kategorii należą m.in. urządzenia GPS i mówiące znaki.
W niniejszym tekście koncentruję się na urządzeniach z grupy „ETA”. Gdy mówimy o „EOA”, pierwszy w Polsce był gdański Nawigator (patrz „Tyfloświat” 2/2008), jednak urządzenie to, stopniowo zdobywając zaufanie niewidomych, nie zaowocowało wzrostem zainteresowania innymi nowoczesnymi pomocami w orientacji i długo było przysłowiową elektroniczną jaskółką. Używam terminu „elektroniczne pomoce w orientacji” w odniesieniu do obu grup, ponieważ nie jestem do końca przekonany o słuszności przedstawionego wyżej rozróżnienia, szczególnie gdy chodzi o „pomoce w podróżowaniu”, które jako detektory przeszkód mają ułatwiać omijanie obiektów.
LASKA I PIES
Zanim przejdziemy do opisywania poszczególnych grup urządzeń, zacznijmy od tego, od czego zaczyna się niemal każda instrukcja do urządzenia wspomagającego orientację.
Pomoce w orientacji dzielimy na podstawowe i dodatkowe. Do pierwszej grupy należą laska i pies i nie da się bez nich obejść. Wszelki sprzęt elektroniczny ma charakter uzupełniający i na razie nie zanosi się na to, by pojawiło się coś, co zastąpi laskę lub psa przewodnika. Wyjątkiem od tej reguły są, moim zdaniem, urządzenia wspomagające niewidomych poruszających się na wózkach lub w balkonikach. W tym przypadku ultradźwiękowe czy laserowe detektory mają charakter pomocy podstawowych.
CO DAJĄ DODATKI?
Dlaczego więc warto interesować się elektroniką wspomagającą orientację, skoro jej funkcjonalności nie można porównywać z możliwościami psa i laski? Otóż i laska i pies nie rozwiązują wszystkich problemów i dodatkowo, każde z nich ma swoje własne ograniczenia. Idąc z laską, dotykamy tylko tego, czego dotyka nasza laska i stopy, nie wykryjemy gałęzi na wysokości głowy i nie zauważymy obiektów znajdujących się trochę dalej od drogi, które mogłyby być niezłymi punktami orientacyjnymi. Poruszając się z dobrze wyszkolonym psem, ominiemy gałęzie, ale o tym, co jest wzdłuż drogi, nie wiemy niemal nic. Taką sytuację Paweł Wdówik bardzo trafnie porównał do szybkiego, pewnego marszu korytarzem. Czasem nie chcemy używać laski lub polegać na psie, by sprawdzić, co jest dookoła, a czasem – i to przecież się zdarza – nie chcemy mieć przy sobie ani laski ani psa, ale chcemy zachować możliwość orientowania się w przestrzeni nie ograniczaną do wykorzystania słuchu i rąk. Czasem, wreszcie, możemy mieć ochotę zrobić coś mniej typowego, np. wypłynąć łódką na ryby, pojeździć rowerem czy usłyszeć ruch łabędzia, któremu rzucamy chleb. Elektronika we wszystkich tych i wielu innych sytuacjach może być bardzo pomocna.
ULTRA BODY GUARD
Większość urządzeń wspomagających orientację jest, albo mocowana na lasce, albo trzymana w dłoni. Ultra Body Guard, od połowy lat 80-tych produkowany przez niemiecką firmę RTB, jest pod tym względem nietypowy, ponieważ nosi się go na szyi. Wprawdzie producent deklaruje, że UBG, bo tak skracana bywa jego nazwa, jest urządzeniem i na szyję i do ręki, ale specyficzny kształt aparatu, zbliżony do płaskiego pudełka wielkości dłoni, powoduje, że trzyma się go niewygodnie.
Urządzenie przy pomocy ultradźwięków wykrywa obiekty w odległości trzech metrów. Każdy obiekt w tej odległości jest sygnalizowany użytkownikowi poprzez wibrację. Gdy UBG zawiesimy na szyi, wibrację przekazuje niewielki specjalny moduł, Vibro-Pad, noszony na karku lub ramieniu, połączony z UBG za pomocą kabla. Prędkość wibrowania odzwierciedla odległość, ale zmiany prędkości mają charakter skokowy (5 prędkości), a nie narastający. Takie rozwiązanie sprawdza się dobrze w UBG. Gdy testowałem to urządzenie, dało się z niego korzystać także w pomieszczeniu, gdzie spodziewałem się ciągłego wibrowania. Wibrowanie było częste, ale w przypadku bardziej odległych obiektów rzadkie i nienatrętne, za to wyraźnie ostrzegające przed tymi, o które mogłem się uderzyć lub na nie wpaść. Podobnie było w mieście, choć tu raz nie zdążyłem się zatrzymać przed przeszkodą.
Dodatkowo UBG ma opcję skanowania, w której strumień ultradźwięków jest węższy. Zakres skanowania to około 2 m. Przy skanowaniu urządzenie trzeba trzymać w dłoni. Ta funkcja może się np. przydać do wykrywania otwartych drzwi lub odgałęzień korytarza. Ponadto UBG ma wbudowany czujnik światła (sygnalizacja dźwiękiem), mówiący krokomierz (z możliwością dodania notatki głosowej) i kompas.
W moim odczuciu, ale po krótkim tylko teście, urządzenie bardzo zwiększa bezpieczeństwo chodzenia. Minusem jest to, że noszone na szyi rzuca się w oczy, a to nie każdemu może odpowiadać. Jednak dla tych, którzy czują się niepewnie chodząc samemu lub np. niedawno stracili wzrok, może być niezłym rozwiązaniem, szczególnie że z UBG daje się korzystać również w domu.
LASKI
Według niektórych specjalistów, np. wspomnianego już przeze mnie René Farcy’ego, pomoc w orientacji, by była przydatna, czyli używana codziennie, powinna być albo zintegrowana z laską albo mieć możliwość zamocowania na lasce. Takie rozwiązanie ma tę zaletę, że użytkownik ma urządzenie dosłownie zawsze pod ręką i z czasem rozwija w sobie umiejętność naturalnego reagowania na dodatkowe informacje wysyłane z laski.
[fot. Vistac, Zdjęcie przedstawia mężczyznę idącego z Laserową Laską oraz promień Laski. Podpis: Laserowa Laska]
Modułem w pełni zintegrowanym z laską była Ultracane. Urządzenie nie jest już produkowane, ale ponieważ zniknęło z rynku stosunkowo niedawno, warto mu poświęcić kilka słów. Cała elektronika była wbudowana w rączkę laski. Na rączce znajdowały się dwa ultradźwiękowe sensory i dwa moduły wibrujące. Dolny sensor badał przestrzeń przed użytkownikiem do wysokości pasa (dostępne były dwa zakresy: 2 i 4 m). Górny sensor odpowiadał za głowę i klatkę piersiową (zakres badanej przestrzeni wynosił 1,15 m). Intensywność wibracji odzwierciedlała odległość od przeszkody. Ultracane zatem nie tylko ostrzegała użytkownika o przeszkodach na wysokości twarzy, ale pozwalała na wykrywanie obiektów znajdujących się przed użytkownikiem, nim ten dotknął ich laską. Laska miała jednak także mankamenty. Jednym było to, że rączka laski, zawierająca elektronikę, była dość duża i nienajlepiej leżała w dłoni. Drugi problem wynikał z samego zastosowania ultradźwięków. Szerokość strumienia przed użytkownikiem wynosiła 75 cm. W miejscach niezatłoczonych dawało to dobrą ochronę, ale w tłumie wibrowanie laski było tak częste, że prawdopodobnie dla większości użytkowników zupełnie nieprzydatne, i laskę najlepiej było wyłączyć.
Problem mnogości komunikatów stał również przeszkodą dla konstruktorów z niemieckiej firmy Vistac. Ich Laserowa Laska, to, podobnie jak w Ultracane, rączka, ale mająca tylko jeden, laserowy sensor. Niemcy postawili na jasność komunikatu o przeszkodzie. Wąska (5 mm) wiązka promieni laserowych, niemal prostopadła do rączki laski, omiata przestrzeń przed użytkownikiem. Wiązka odchyla się 15 stopni w górę i 15 stopni w dół. Zakres badanej przestrzeni jest ustawiany przez użytkownika i wynosi od 120 do 160 cm. Gdy laser wykryje jakiś obiekt, rączka mocno wibruje. Intensywność wibracji jest taka sama niezależnie od odległości od obiektu. Zaletą tego rozwiązania jest jego przejrzystość dla użytkownika, który, zachowując swój sposób chodzenia, zyskuje ochronę głowy i klatki piersiowej. Laska jest używana w sposób klasyczny, do wyczuwania obiektów przed i z boku użytkownika, a laser – jakby druga laska, zamocowana na rączce tej pierwszej – wykrywa i ostrzega o tym, w co możemy uderzyć głową. Nie ma tutaj interpretacji odległości, jedynie wyraźny sygnał. Ponieważ wiązka promieni jest wąska i skierowana w górę, funkcjonalność laski nie spada w zwykłym miejskim ruchu. Sam moduł wykonany jest solidnie i można go instalować na niemal dowolnym trzonie, np. laski, której dotąd używaliśmy. Podczas zeszłorocznego, grudniowego pokazu Laserowej Laski i K-Sonara, zorganizowanego przez Fundację Vis Maior, pytany o wytrzymałość laski, Lutz König z Vistac po prostu rzucił ją na podłogę, robiąc tym wrażenie na widzach i słuchaczach.
[fot. Kemper Hilfstechnik, Zdjęcie przedstawia mężczyznę przy sygnalizatorze przy przejściu dla pieszych, który stosując City Cane, sprawdza, jakiego koloru światło się świeci. Podpis: City Cane]
Pisząc o laskach, warto jeszcze wspomnieć o innym niemieckim urządzeniu i tym razem nie będzie to wcale detektor przeszkód. CityCane, produkowana przez Kemper Hilfstechnik, służy do wykrywania, czy na przejściu przez jezdnię pali się zielone światło. W rączkę laski wbudowane są detektory zielonego światła. Na przejściu podchodzimy pod sygnalizator, naciskamy przycisk na rączce, uruchamiający detektory, i unosimy laskę tak, by rączka znalazła się w pobliżu najniższej lampy sygnalizatora. Jeśli w ciągu trzech minut zapali się zielone światło, laska zasygnalizuje to dźwiękiem. Rozwiązanie pomysłowe i chyba do wykorzystania na większości przejść w Europie. Na razie CityCane jest sprzedawana w Niemczech i Szwajcarii. Pewnym ograniczeniem urządzenia jest to, że rączka jest zintegrowana z trzonem i nie ma możliwości instalacji rączki na modelu laski nieprzewidzianym przez producenta. Za to sama rączka jest drewniana, więc laski mogą używać również alergicy. Bateria zasilająca detektory wystarcza na ponad dwa lata, potem należy ją wymienić u producenta, co może stanowić pewien dyskomfort.
TOM POUCE I TELETACT
[fot. LAC, Zdjęcie przedstawia urządzenie o nazwie Tom Pouce]
Kolejne dwa urządzenia można w zasadzie zaliczyć do grupy lasek, gdyż zwykle są mocowane na laskach. Zdecydowałem się jednak opisać je odrębnie ze względu na szkolenia i badania, jakie są z nimi związane. Ponadto drugie z urządzeń jest tak unikatowe, że tak czy inaczej zasługuje na specjalną uwagę.
Tom Pouce i Téletact są produkowane przez Laboratoire Aimé Cotton, będące częścią Université de Paris. Naukowcy z LAC, do których należy cytowany już René Farcy, od kilkunastu lat pracują nad urządzeniami wspomagającymi orientację niewidomych. Jednak, co ważniejsze, w LAC badana jest również przydatność pomocy orientacyjnych w codziennym życiu niewidomych. Jak w jednym z artykułów zauważają francuscy uczeni, rzeczywistej przydatności tego typu urządzeń nikt nie bada. Mamy tylko dane techniczne i często entuzjastyczne, ale subiektywne opinie użytkowników. Z drugiej strony, twórcy prototypów niejednokrotnie narzekają na brak zainteresowania ze strony niewidomych. LAC – chyba jako jedyny ośrodek – obserwuje, co dzieje się z produkowanymi przez nich urządzeniami, gdy trafią już one do użytkowników.
Tom Pouce to zamocowany na lasce detektor przeszkód, badający przestrzeń światłem podczerwonym. Ma trzy zakresy pracy: 50, 1,5 i 3 m. Moduł wibrujący umieszczony jest pod małym palcem. Nie najwyższa rozróżnialność kątowa (20 stopni w poziomie i 50 stopni w pionie) i 20-procentowy błąd w określaniu odległości powodują, że urządzenie dobrze spełnia swoją funkcję jako ochrona partii ciała nie osłanianych przez laskę, ale raczej gorzej się nadaje do skanowania przedmiotów (używam słowa “raczej”, ponieważ Tom Pouce i Téletact znam tylko z opisów i korespondencji z producentami). Tom Pouce może też zbyt późno wykrywać cienkie, czarne elementy oraz reagować na światło podczerwone generowane przez różne miejskie urządzenia, ale są to, cytując producentów, „nieodłączne ograniczenia tej prostej i taniej techniki”.
Téletact jest natomiast urządzeniem bardzo oryginalnym. To laserowy dalmierz o zasięgu 6 lub 15 m. O zasięgu dalmierza decyduje interfejs wybrany przez użytkownika.
Urządzenie dostępne jest z interfejsem dotykowym lub audio. Na interfejs dotykowy składają się dwa moduły wibrujące umieszczone pod różnymi palcami. Jeden moduł sygnalizuje obiekty w przedziale od 6 do 3 m (słaba wibracja) i od 3 do 1, 5 m (silna wibracja). Drugi moduł ostrzega o bliższych obiektach.
Wersja audio ma zasięg 15 m. Na całej tej długości wyznaczono 28 punktów w nierównych odstępach. Im bliżej dalmierza, tym krótsze odstępy między punktami. Do każdego punktu przypisano inny ton. Używanie Téletacta nie polega jednak na zapamiętywaniu, jaki ton odpowiada jakiej odległości. Skanując przestrzeń, słyszymy swego rodzaju melodię, która oddaje kształty i relacje między obiektami. Ciekawą dodatkową możliwością, jaką daje Téletact jest wykrywanie nierówności terenu, np. progów lub schodów. Po uruchomieniu specjalnego trybu, Téletact przestaje opisywać przestrzeń dźwiękami lub wibracjami, a sygnalizuje jedynie wyraźne nierówności na badanej powierzchni.
[fot. LAC, Zdjęcie przedstawia urządzenie o nazwie Teletact]
Dalmierz używa światła widzialnego, co wiąże się z pewnymi ograniczeniami. Problem szyb i czarnych obiektów, niezauważalnych dla dalmierza, rozwiązano dodając do urządzenia detektor wykorzystujący podczerwień o zasięgu 3 m. Pozostaje jednak problem zakłócającego silnego światła i urządzenie może okazać się nieprzydatne w letni słoneczny dzień. Unikalność Téletacta jako detektora przeszkód polega na jego dużym zasięgu. Nawet w wersji z interfejsem wibrującym, zasięg Téletacta jest o metr dłuższy niż K-Sonara, a wersji audio nie można odnieść do żadnego innego urządzenia.
Kupno Tom Pouce i Téletacta wiąże się z koniecznością odbycia kilkudziesięciogodzinnego szkolenia. Proces przekazania urządzenia użytkownikowi trwa więc tygodnie. Na początku nauka polega na wykrywaniu obiektów i przyzwyczajaniu się do tego, że z laski biegną do nas także informacje o obiektach położonych dalej niż sięga jej końcówka. To ważne, bo początkowo kursanci mają skłonność do wymijania odległych, nie zagrażających im przeszkód. Podczas szkolenia ćwiczy się więc ocenianie odległości. W praktyce wygląda to tak, że kursant najpierw bada obiekt zdalnie, a potem musi dojść do badanego obiektu w sposób tradycyjny. 3 m to niby niewiele (pierwszym etapem szkolenia jest zwykle Tom Pouce), ale kursanci miewają problem, by nie minąć punktu, do którego idą. Potem ćwiczy się omijanie stojących i idących ludzi. Na końcu kursanci ćwiczą w centrum handlowym i właśnie umiejętność poruszania się po centrum handlowym w godzinach szczytu jest uważana za sukces szkolenia. W tym miejscu warto zauważyć, że Francuzi poprzez długi trening rozwiązują problem dotykający użytkowników Ultracane. Nawet w dużym ruchu i tłoku sygnały z urządzenia nie tracą swej funkcji informacyjnej, gdyż przeszkolony użytkownik potrafi je zinterpretować i wykorzystać.
Francuskie szkolenia i badania są prowadzone od kilkunastu lat. W sierpniu 2008 r. stałym badaniem objętych było 350 rzeczywistych użytkowników. W roku 2007 rozpoczęto też badania w Peru, ale jak dotąd ograniczyły się one do przekazania urządzeń niespełna 30 osobom. Z wyjątkiem Peru, francuskie pomoce w orientacji są praktycznie niedostępne poza Francją.
Kończąc opis lasek i urządzeń montowanych na laskach, warto podkreślić, że we wszystkich przypadkach, oczywiście z wyjątkiem CityCane, ważna jest umiejętność prawidłowego chodzenia z laską. Laska źle trzymana i poruszana nie zapewni użytkownikowi takiego bezpieczeństwa, jakie było zakładane, i, dodatkowo, może go zasypać mnóstwem fałszywych komunikatów o przeszkodach. Błyskawiczne szkolenie z używania Laserowej Laski i długie szkolenie z używania Tom Pouce i Téletacta zaczyna się od tego samego – nauki prawidłowego trzymania laski.
DETEKTORY PRZESZKÓD
Ostatnią grupą pomocy, którą chciałbym opisać, są tzw. detektory przeszkód. Nazwa nie jest najlepsza, ponieważ wykrywanie przeszkód to tylko jedna z funkcji tych urządzeń. Detektory to niewielkie, trzymane w dłoni, aparaty, które wibracją (czasem dodatkowo może to też być dźwięk) informują użytkownika o wykrytych obiektach. Są to najbardziej popularne pomoce wspomagające orientację, ale jednocześnie najczęściej postrzega się je jako gadżety. Popularność detektorów wynika z ich uniwersalności. Można je wykorzystywać w wielu, czasem wręcz bardzo nietypowych, sytuacjach. Za gadżety uważane są przez tych, którzy dobrze czują się z samą laską i nie mają potrzeby, ani pozyskiwania dodatkowych źródeł informacji o przestrzeni, ani zmiany sposobu poruszania się.
Dlaczego detektory są tak uniwersalne? Trzymane w dłoni można kierować w dowolną stronę, a ich stosunkowo niewielkie wymiary powodują, że są dość dyskretne. Można skanować obiekty w odległości 30 lub 50 cm i w odległości 4 m. Użytkownik ma tu więc dużą swobodę w korzystaniu z urządzenia. Sam od kilku lat używam Miniguide’a, dlatego opiszę pracę z detektorem na jego przykładzie.
[fot. GPD-Research, Zdjęcie przedstawia urządzenie o nazwie Miniguide]
Minimalny zakres Miniguide’a to 50 cm. To dużo, gdyż są już urządzenia o minimalnym zakresie 30 cm i do tego znacznie węższej wiązce ultradźwięków lub światła. Jednak nawet przy tych, nienajlepszych parametrach, gdy ustawię Miniguide’a na anonsowanie obiektów w odległości do 50 cm, mogę bez dotykania kogokolwiek wykryć wolne miejsce w pociągu. Krótsza i węższa wiązka byłaby lepsza, bo jeśli ktoś siedzi na drugim siedzeniu, Miniguide potrafi go zauważyć, ale i tak skuteczność wykrywania miejsca jest bardzo wysoka. Praktycznie wygląda to tak, że wchodząc z psem do pociągu, idę przez wagon w prawej ręce trzymając Miniguide’a skierowanego na siedzenia. Idę powoli i zwracam uwagę, gdy Miniguide przestaje wibrować. Tylko tyle.
Najmniejszy zakres przydaje się również w kolejkach do kasy, gdy trzeba obserwować ruch osoby przed sobą. Detektor pozwala to robić bez ostukiwania lub dotykania. Siedząc np. w teatrze można chcieć sprawdzić, czy miejsce obok jest zajęte. Znów zdalna detekcja jest idealna.
Kolejny zakres mojego detektora to 1 m. Przydaje się do wykrywania przeszkód w budynkach. Często poruszam się po bibliotece i muszę lawirować między regałami. Pies prowadzi, ale detektor daje dodatkową informację – o przeszkodach i o przejściach, w które mogę skierować psa. Gdziekolwiek trzeba omijać obiekty, np. regały w markecie czy stoliki w restauracji, detektor jest bardzo wygodny. Korzystając z tego samego zakresu można wykrywać otwarte drzwi i zakręty w korytarzach. Na zewnątrz, oprócz 1-metrowego, przydaje się kolejny, 2-metrowy zakres. Łatwiej odnaleźć choćby przejście między samochodami zaparkowanymi wzdłuż ulicy lub zlokalizować wyjście z przejścia podziemnego. Można też, bez używania ręki, sprawdzić, czy nasz pies stanął przed jakąś rzeczywistą przeszkodą, czy tylko z jakiegoś swego psiego powodu.
Detektory generalnie przydają się podczas chodzenia z psem, bo są źródłem wielu informacji o przestrzeni, których nieużywający laski psiarz nie ma, ale podczas chodzenia z laską funkcjonalność detektora jest również duża. Rzecz jasna laską można wykryć drzwi, korytarze i przejścia między samochodami, z detektorem sięgniemy dalej, np. zauważymy koniec budynku stojącego metr lub więcej od naszego chodnika.
Zakresy 2 i 4 m przydają się też do wykrywania większych obiektów. Gdy na przystanku tramwajowym jest hałas lub gdy za chwilę ma przyjechać nasz pociąg, a tu na przeciwległy tor akurat wjeżdża inny, skutecznie zagłuszając wszystko dookoła, detektorem możemy sprawdzić, czy nasz tramwaj lub pociąg podjechał. Przy pomocy dalekiego zasięgu możemy też lokalizować budynki stojące w pobliżu ulicy, odnaleźć kiosk, który z 10 m dokładnością zaanonsował nam nasz GPS.
Specyficznych zastosowań detektorów jest pewnie niemal tyle, ilu ich użytkowników. Każdy ma przecież swoje własne potrzeby, problemy i pomysły. Ciekawy użytek z elektronicznych pomocy robi Kanadyjczyk, Lawrence Euteneier. Pan Euteneier jest zapalonym wędkarzem. Znalazłszy sponsorów wśród amerykańskich firm tyfloinformatycznych, wyposażył swoją łódź, „Porta-Bote”, w dwa Miniguide’y oraz tzw. samochodowy czujnik parkingowy i, wspomagając się Trekkerem Breeze (zachodni odpowiednik Nawigatora) i K-Sonarem, pływa i wędkuje w zamkniętych akwenach, robiąc przy okazji ciekawe testy przydatności różnych urządzeń.
[fot. Takes Corporation, Zdjęcie przedstawia Palmsonar oraz symulację jego promienia. Podpis: Palmsonar, w zestawie ze sznureczkiem na nadgarstek, dobrze leży w dłoni]
Na rynku aktualnie dostępne są co najmniej cztery detektory przeszkód. Najstarszym jest wspomniany wyżej australijski Miniguide, produkowany przez GPD-Research. Urządzenie ma rozmiary 80 x 38 x 23 mm i 5 zakresów pracy: 50 cm, 1 m, 2 m, 4 i 8 m. Ostatni zakres przydaje się jednak tylko do wykrywania bardzo dużych obiektów i praktycznie nie jest używany. Oprócz stosunkowo dużego minimalnego zakresu, minusem urządzenia jest szerokość wiązki badającej przestrzeń. Praktycznie wszystkie urządzenia wykorzystujące ultradźwięki mają tę przypadłość, ale szerokość wiązki Miniguide’a jest rzeczywiście zauważalna. Nawet w zakresie 1 m trudno jest nim wykryć otwierające się drzwi windy i ustalić, czy winda jest pusta. Plusem jest mocna bateria, pozwalająca nawet na 100 godzin wibracji, możliwość szybkiej zmiany zakresu i wiele trybów pracy. Przeszkody mogą też być sygnalizowane dźwiękiem, ale urządzenie musi być podłączone do głośnika lub słuchawek. Miniguide kilka lat temu zniknął z rynku europejskiego. Powodem były przepisy unijne dotyczące urządzeń zawierających ołów, którym producent nie mógł sprostać. W Australii korzystanie z Miniguide’a propaguje tamtejszy Związek Niewidomych.
Detektorem podobnym do Miniguide’a i dostępnym w Europie (dystrybuuje go Royal National Institute of Blind People) jest Palmsonar, produkowany przez Takes Corporation z Japonii. Palmsonar ma trochę mniejsze wymiary niż Miniguide – 77 x 31 x 20 mm – i węższy kąt bryłowy rozchodzenia się fali ultradźwiękowej (30 na 60 stopni). Pracuje w siedmiu zakresach: 0,3, 0,5, 1, 1,2, 1,4, 2 i 4 m. Węższa wiązka i krótszy minimalny zasięg pozwalają na więcej niż w przypadku Miniguide’a, jednak trzeba mieć świadomość, że sprowadzanie porównywania urządzeń do ich wybranych parametrów technicznych jest bardzo ryzykowne. Oprócz ilości i rodzajów trybu pracy, ważne jest, jak aparat leży w dłoni i w kieszeni, czy odpowiada nam jego sposób wibrowania i układ przycisków, jaka jest obsługa itp. Niestety, by poznać odpowiedź na większość takich pytań, trzeba wziąć urządzenie do ręki.
[fot. Caretec, Zdjęcie przedstawia urządzenie o nazwie Ray]
Pozostałe dwa urządzenia różnią się od wyżej opisanych i od siebie. Najnowszym detektorem jest Ray austriackiego Careteca. Urządzenie ukazało się w zeszłym roku. Niestety na grudniowej warszawskiej wystawie “Reha for the Blind” Caretec pokazywał tylko prototyp, którego wadą była późna reakcja na wykrywane przeszkody. Ray wygląda i pracuje inaczej niż Miniguide i Palmsonar, mimo że również używa ultradźwięków. Urządzenie ma wymiary 120 x 29 x 19 mm, nadające mu wydłużony kształt. Dostępne są dwa zakresy wykrywania obiektów: 2,5 i 1,7 m Odwrotna kolejność nie jest przypadkowa. Pierwszy tryb służy do wykrywania przeszkód, a drugi do odnajdywania przejść. Tymi dwoma zakresami oraz wbudowanym detektorem światła Ray przypomina trochę opisywane już UBG. Bez długich testów funkcjonalność Raya trudno jest ocenić. Oszacowanie odległości od przeszkody tylko po intensywności wibrowania wcale nie jest łatwe, a z opcji audio, dostępnej w Rayu, nie w każdych warunkach da się korzystać. Do wyszukiwania wolnych miejsc lub np. obserwowania ruchu w kolejce do kasy czy urzędniczego okienka przydałyby się krótsze zakresy.
Minitact to z kolei najnowsze urządzenie Laboratoire Aimé Cotton. Od Miniguide’a, Palmsonara i Raya różni się tym, że jako medium używa nie ultradźwięków, ale światła podczerwonego. Urządzenie ma wymiary 90 x 30 x 15 mm. Wykrywa obiekty w czterech zakresach odległości: 0,3, 1, 2 i 4 m. Dobre wrażenie robi kąt rozchodzenia się wiązki promieni świetlnych wynoszący 6 stopni. Tutaj światło ma wyraźną przewagę nad ultradźwiękami. Tak jak Téletact i Tom Pouce, Minitact znam tylko z opisów i korespondencji, dlatego nie mogę napisać, jak jego techniczne parametry przekładają się na codzienne używanie. Wydaje się, że urządzenie o tak wąskiej wiązce powinno pozwalać na wiele. Drzwi wind, wolne siedzenia, a może i okienka, np. w kiosku, nie powinny stanowić dla niego większego problemu. Z drugiej strony trudniejsze może być stosowanie takiego detektora jako dodatkowej ochrony przed przeszkodami.
[fot. RNIB, Zdjecie przedstawia urządzenie Electronic Locator. Podpis: Przykładem urządzeń wspomagających lokalizację przedmiotów jest Electronic Locator]
Zamykając temat detektorów przeszkód, trzeba wspomnieć o ich podstawowej wadzie. By detektor był przydatny, musi być pod ręką. Wielu, jeśli nie większość, użytkowników stosuje detektory w konkretnych sytuacjach. W moim przypadku jest to m.in. obserwowanie ruchu kolejki, wykrywanie wolnego miejsca w pociągu lub autobusie, omijanie przeszkód w trudnych miejscach, gdy psu jest niełatwo zwracać na wszystko uwagę. Detektor, choć mały, zajmuje miejsce w kieszeni, więc gdy nie jest potrzebny, leży gdzieś sobie, choćby w plecaku. Efekt tego jest taki, że gdy nagle znajdujemy się w nieprzewidywalnej sytuacji, gdy bardzo by nam się przydał, to akurat go nie ma lub jest trudno dostępny.
K-SONAR
K-Sonar jest bardzo interesującym urządzeniem, pracującym zupełnie inaczej niż wszystkie pozostałe, opisane tu aparaty. Pomijam go tutaj, gdyż oddzielny artykuł, do którego lektury Państwa zapraszam, w niniejszym “Tyfloświecie” poświęcił mu Henryk Lubawy. Od siebie napiszę tylko, że podczas krótkiego testu K-Sonar zrobił na mnie dobre wrażenie.
Urządzenia, które opisałem, nie zamykają listy pomocy. Istnieją urządzenia wspomagające lokalizację przedmiotów, jak Electronic Locator i Piepsy, istnieją lub istniały zestawy detektorów przeszkód dla osób poruszających się na wózku lub w balkoniku, a także spora liczba różnych prototypów i ciągle powstają nowe. Warto śledzić ten rynek, nie tylko w skali polskiej, ale także europejskiej.
*Autor jest pracownikiem Uniwersytetu Gdańskiego. Zajmuje się tyflotechniczną obsługą studentów z dysfunkcją wzroku. Od pewnego czasu do jego szczególnych zainteresowań należą urządzenia wspomagające orientację przestrzenną niewidomych.