Logo Tyfloświat

Wiedza o różnych niepełnosprawnościach w naszym społeczeństwie jest ciągle jeszcze niewystarczająca. Z jednej strony uważa się, że osoby np. z niepełnosprawnością wzroku nie mogą praktycznie nic, a z drugiej – przypisuje się im jakieś supermoce, których w rzeczywistości nie mają. Dotyczy to zwłaszcza naszego rzekomo nadnaturalnego słuchu i magicznych wręcz umiejętności dowiadywania się o tym, co dzieje się dokoła nas. Gdy w grę wchodzi jeszcze druga niepełnosprawność, powiedzmy ruchowa, jak u mnie, obraz specyfiki naszego funkcjonowania staje się jeszcze bardziej oderwany od rzeczywistości. Nie lepiej jest z pracą i funkcjonowaniem psów przewodników. W mniemaniu ogółu takie psy zawsze pracują, nigdy nie potrzebują spaceru, a już na pewno nie trzeba ich wyprowadzać, gdy trwa ulewa. Jeśli natomiast ludzie spotykają je podczas spaceru na długiej smyczy, to w ich mniemaniu psy źle prowadzą. Nikomu, czy prawie nikomu, nie przyjdzie do głowy, że pies przewodnik mimo szkolenia pozostaje zwykłym psem, który musi załatwić swoje potrzeby, pobawić się i odpocząć.

Wiele spotkań z ludzką niewiedzą lub błędnymi przekonaniami przybiera zabawną formę, lecz są też sytuacje przykre. Grunt, żeby z pierwszych się śmiać, a do drugich mieć dystans i o ile to możliwe, wykorzystać je jako swego rodzaju edukację. W tym artykule postaram się przedstawić kilka zabawnych i nieco mniej zabawnych anegdot. Może komuś z Was, czytelnicy tego artykułu, przydadzą się one w Waszych spotkaniach z ludźmi i pomogą obrócić w żart rzeczy, które Was irytują.

A gdzie pani opieka?

W opinii większości społeczeństwa osoba niewidoma bezwzględnie potrzebuje opieki, a już na pewno taka, która kuleje, zatacza się i od czasu do czasu traci równowagę. Dlatego wielokrotnie, gdy idę z białą laską, słyszę pytanie zadane tonem jękliwie współczującym:

      • Ojej, a pani tak sama? A gdzie pani opieka?
  • – Zwykle opiekam w piekarniku – odpowiadam zgodnie z prawdą. Szkoda tylko, że większość takich „opiekaczy”, jak nazywam zwolenników otaczania nas opieką, najprawdopodobniej nie łapie tej gry słów i nie wyciąga z niej konstruktywnych wniosków.

Mogłabym więcej zarabiać…

Szłam kiedyś z psem na spacer, więc on załatwiał swoje sprawy na trawniku, a ja pilnowałam drogi przy pomocy białej laski.

  • Oj, jaka pani biedna! – Usłyszałam dobrze znany litościwy ton.
  • – Wie pani co – odpowiedziałam przytomnie – mogłabym więcej zarabiać, ale na podstawowe rzeczy zdecydowanie mi wystarcza.
  • – No, ale pani przecież nie widzi – doprecyzowała moja rozmówczyni.
  • – No właśnie, nie widzę, a to nie znaczy, że jestem biedna, bo po pierwsze pracuję i mam za co żyć, a po drugie, moje życie jest całkiem fajne i ciekawe, chociaż czasem niełatwe.

Nie wiem, co pozostało w głowie tej pani po naszej rozmowie. Mam jednak nadzieję, że może choć przez chwilę się zastanowi, zanim użali się nad kolejną osobą z niepełnosprawnością.

Pies przewodowy…

Wchodziłam kiedyś mozolnie po wysokich stopniach do tramwaju. Towarzyszył mi pies przewodnik w szorkach. Nagle jakiś przedszkolak na cały tramwaj krzyknął:

  • Mamo, zobacz, pies przewodowy!
  • – Nieprawda, na baterie – odpowiedziałam i wybuchnęłam śmiechem.

Rzeczywiście, pies był w kościele…

Pewnej niedzieli, gdy wychodziłam z kościoła, usłyszałam niebotycznie zdziwioną parę mówiącą do siebie:

  • No, popatrz, rzeczywiście pies był w kościele.

Zaintrygowało mnie to, więc postanowiłam zapytać, o co chodzi.

  • Bo wie pani – odpowiedzieli ci sympatyczni ludzie – nasz czteroletni syn mówił nam, że widzi psa w kościele, a my mu nie wierzyliśmy.
  • – To dobrze, że sprawa się wyjaśniła, bo jeszcze by państwo myśleli, że trzeba dziecko do lekarza zaprowadzić. Bo pies przewodnik może być w kościele, przynajmniej katolickim, pozwala na to decyzja Konferencji Episkopatu Polski z marca 2010 roku – dodałam wyjaśniająco.

Pogłaskanie kierowcy będzie równie bezpieczne…

Z moich wieloletnich doświadczeń poruszania się z psem przewodnikiem wynika, że wiedza o tym, że psów pracujących nie wolno rozpraszać nie trafiła jeszcze pod strzechy. Mało tego, wiele osób wykazuje zadziwiającą odporność na tego typu informacje, bo przecież nic się nie stanie, jak raz pieska pogłaszczę, jak do niego zacmokam czy spróbuję go nakarmić. Rzeczywiście, drogi przechodniu, w twoim mniemaniu nic się nie stanie, bo pójdziesz w swoją stronę, więc już nie zobaczysz, jak pies się rozproszy: nie będzie mógł znaleźć schodów, nie skręci w odpowiednim momencie, a może, o zgrozo, przejdzie na ukos przez środek skrzyżowania. To osoba niewidoma będzie musiała to rozproszenie wyłapać, a potem je skorygować. Pamiętaj, miłośniku piesków, że twoja chwila przyjemności może poskutkować utratą orientacji w terenie i spóźnieniem się na ważne spotkanie, że już o spadnięciu ze schodów i innych równie niebezpiecznych rzeczach nie wspomnę.

Kiedyś, gdy jechałam autobusem pewna pani uporczywie głaskała mojego psa przewodnika, mimo że był w uprzęży i miał wszelkie możliwe napisy, żeby go nie rozpraszać. Nie pomagały prośby i tłumaczenia, a nawet siłowe zdejmowanie ręki z karku psa. Pani była niewzruszona w swojej ignorancji, bo przecież nic się nie stanie, a ona lubi pieski i piesek się cieszy z jej głaskania. Wtedy w przypływie desperacji powiedziałam jej:

  • Proszę pani, proszę pójść teraz i pogłaskać kierowcę autobusu. Będzie to zachowanie równie bezpieczne, jak rozpraszanie mojego psa. Pani się obraziła i odeszła, ale cel został osiągnięty, bo jej urażona duma zwyciężyła nawet miłość do piesków. Swoją drogą to dość przykre, że wobec niektórych ludzi trzeba się uciekać do bycia niemiłym, ale naprawdę czasem inaczej się nie da.

Ale tu nie ma komputera…

Kolejna, choć zupełnie inna, sytuacja z autobusu. Siedzę sobie, a obok mnie siedzi mój pies przewodnik w uprzęży:

  • Czy mogę pogłaskać pieska? – Pyta mnie sympatyczne dziecko w wieku wczesnoszkolnym.
  • – Nie, nie możesz – odpowiadam grzecznie – bo piesek pracuje i będzie go to rozpraszać.
  • – Ale jak to pracuje? – Maluch jest dociekliwy. – Przecież piesek nie ma komputera.
  • – Bo piesek nie pracuje na komputerze. Jego praca polega na tym, że tutaj w autobusie pomógł mi najpierw wsiąść, a potem znaleźć wolne miejsce, a na ulicy pomaga omijać przeszkody, i tak dalej, i tak dalej…. Wywiązała się naprawdę miła i pouczająca rozmowa. Mam nadzieję, że w głowie tego dzieciaczka sporo zostało i nie tylko sam będzie wiedział na czym polega praca psa przewodnika, ale też w razie potrzeby opowie o tym innym.

Pies zabroniony…

Szłam kiedyś z psem po dość spokojnej ulicy. Z przeciwnej strony szło dwoje dzieci w wieku szkolnym. Nagle jedno z nich mówi:

  • Ale fajny pies! Ja chcę go pogłaskać.
  • – No co ty? – Dziwi się drugie – nie widzisz napisów? Tego psa nie można głaskać, bo to jest pies zabroniony. Życzę wszystkim dorosłym takiej wiedzy i samodyscypliny.

To jest taka specjalna intuicja…

Szłam kiedyś bez psa, a zatem posługiwałam się białą laską. Pewien młodzieniec wyskoczył ze standardowym tekstem, jak to on mnie podziwia, jak to ja sobie dobrze radzę, itd. Itd.

  • Radzę sobie, bo przecież żyć trzeba – odpowiedziałam.
  • – No tak, bo wy, niewidomi, macie super rozwinięty słuch – mój rozmówca kontynuował swoje zachwyty.
  • – To nieprawda – tłumaczyłam – po prostu chodzi o to, że bardziej zwracamy uwagę na to, co słyszymy, bo skądś się musimy dowiadywać o świecie.
  • – No tak, tak, bo to jest taka specjalna intuicja, że pani wszystko wie o danym miejscu.
  • – To nie jest tak – próbowałam sprostować – na ulicy ja wiem tylko o rzeczach, które da się usłyszeć, poczuć węchem lub dotykiem albo o takich, o których ktoś mi powie.
  • – Bo to jest taka specjalna, magiczna intuicja…

Ręce mi opadły, a właściwie to ta jedna, w której nie trzymałam białej laski. Taki człowiek na pewno nie poinformuje mnie o jakiejś, nawet niebezpiecznej sytuacji na ulicy, bo przecież mam magiczną intuicję i sama to wyłapię szóstym, a może już siódmym zmysłem.

O, k…… niewidoma!

W moich spotkaniach z ludźmi na ulicy ciekawą grupę stanowią osoby w odmiennym stanie świadomości, która to odmienność jest skutkiem spożycia napojów wysokoprocentowych.

Szłam kiedyś przez osiedle z psem na smyczy i z białą laską. Nagle z pewnej odległości słyszę nieco bełkotliwy okrzyk:

O, k…… (tu padła nazwa najstarszego zawodu świata), niewidoma!

  • że niewidoma to prawda – odpaliłam przytomnie – ale na pewno nie k……

Dosłownie słyszałam, jak tym panom opadły szczęki i dobrze, bo przecież nic o mnie nie wiedzą, więc nie mają prawa zarzucać mi złego prowadzenia się.

Co, nie widzisz, ty ślepy ch……?

W opinii większości społeczeństwa osoby z niepełnosprawnościami nie mają płci. Chodzi o to, że gdy się patrzy na osobę z niepełnosprawnością, to ona właśnie jest najbardziej rzucającą się w oczy cechą danego człowieka. Potem może widzi się to, czym dana osoba zajmuje się w życiu, a dopiero gdzieś bardzo daleko, jeśli w ogóle, czy jest mężczyzną, czy kobietą. Do dziś wielu dziwi się, że kobiety z niepełnosprawnościami chcą ładnie wyglądać, dbać o siebie, a już wchodzenie w związki i rodzicielstwo osób z niepełnosprawnościami to dla sporej części społeczeństwa niemal kosmos.

Sama wielokrotnie słyszałam, jak mówiono o mnie: „ta niewidoma” lub nawet „niewidomy”, zupełnie nie wspominając o tym, że jestem kobietą.

Dlatego o sytuacji, którą zaraz opiszę, mówię półżartem-półserio, że bardzo mnie, jako kobietę, dowartościowała.

Stałam kiedyś na przystanku autobusowym, gdzie było bardzo głośno. Jezdnie miały nawierzchnię z płyt, dlatego samochody robiły niemal taki hałas jak stare pociągi, a do tego jeszcze znajdowały się tam trzy tory tramwajowe. Zanim udało mi się uzyskać informację, że podjechał mój autobus i zanim zdążyłam do niego dobiec swoim kulawym truchtem, kierowca zaczął już zamykać drzwi. Wtedy to pewien pan (o wyraźnie zmienionej świadomości i wymowie) poczuł się obrońcą kobiet, podbiegł do autobusu, złapał drzwi, zanim się zamknęły i wrzasnął do kierowcy:

  • Co, nie widzisz, ty ślepy ch…… (tu padło słowo bardzo obraźliwe dla mężczyzny), że kobieta niewidoma chce wsiąść?!

Kierowca oczywiście poczekał i spokojnie wsiadłam, zanosząc się śmiechem. Pan, który mi pomógł, wyraźnie miał klasę, a dodatkowo wysokoprocentowe napoje wykasowały chyba z jego umysłu stereotypy i uprzedzenia wobec osób z niepełnosprawnościami. Kierowca w jego mniemaniu był ślepym ch……, ale za to ja – kobietą niewidomą. Oczywiście w żaden sposób nie promuję wyzywania kogokolwiek, ale zaimponowało mi to, że pan mimo swojej niewątpliwie skomplikowanej sytuacji życiowej zauważył, że jestem kobietą, podczas gdy tak zwani ludzie na poziomie rzadko to dostrzegają.

Czekam na tramwaj…

Czekałam kiedyś na autobus przy ulicy, przy której nie było torowiska tramwajowego. Nagle pan w stanie bardzo wskazującym postanowił zatroszczyć się o mnie i niezbyt wyraźnie zapytał:

  • Na co pani czeka?
  • – Na tramwaj – udzieliłam absurdalnej odpowiedzi. Wiem dobrze, że ludzie o tak zmienionym stanie świadomości potrafią się mocno przyczepić i forsować swoją, niekoniecznie bezpieczną i sensowną pomoc. Dlatego za wszelką cenę postanowiłam nie zdradzać numeru autobusu, którym miałam jechać.
  • – Ale przecież tu nie ma tramwajów – odpowiedział mój samozwańczy pomocnik, walcząc ze sztywnością języka.
  • – To najwyżej się nie doczekam – kontynuowałam dialog.
  • – No, ale przecież tramwajów tu nie ma – jegomość powtarzał swoje.
  • – Ale jest demokracja i czekać mi wolno – skwitowałam, a pan na szczęście wsiadł do autobusu i pojechał.

A czemu pani nogi przed ulicą wyciera?

Jak wspomniałam wyżej, z ludzkiej niewiedzy wynika mnóstwo zabawnych sytuacji. Opiszę teraz kilka z nich.

W swoim poprzednim miejscu zamieszkania miałam skrzyżowanie dwóch ulic, z których jedna była bardzo mało ruchliwa, a druga trochę więcej. Jednak dość często zdarzało się, że ani jedną, ani drugą żadne samochody nie jechały. Wtedy łatwo było pomylić jedno przejście z drugim. Antidotum na to stanowił fakt, że jedno z przejść miało dotykowe oznaczenia dla osób niewidomych ułożone na płaskiej płycie chodnikowej, drugie zaś – na pochylonej. Kiedyś w zimową pluchę, wśród zwałów błota i rozmiękłego śniegu usiłowałam zidentyfikować jedno z dwóch opisanych przejść. W tym celu wyraźnie zaszurałam nogami w brei, żeby dokopać się do wiedzy, jak ułożone są guzki. A na to pewna zdziwiona pani:

  • A czemu pani nogi przed ulicą wyciera?
  • – No, jak to czemu? Oczywiście, żeby asfaltu nie pobrudzić – odpowiedziałam z poważną miną.

Czemu pani stuka w tę ścianę?

Kolejna zabawna sytuacja. Na pewnej trasie był moment, w którym zależało mi, żeby nie odbić w boczną ścieżkę, a pójść dokładnie wzdłuż ściany sklepu. Trasę znałam dobrze, więc zamiast sprawdzać laską ścieżki, wolałam stuknąć w ścianę budynku, żeby wiedzieć na pewno, czy dobrze idę. Stukam tak sobie kiedyś, a pewna osoba pyta mnie:

  • Czemu pani tak stuka w tę ścianę?
  • – Bo liczę cegły – odpowiedziałam dla żartu.
  • – Tak? A ile pani naliczyła?
  • – 3765 i liczę dalej – odpowiedziałam i poszłam w swoją stronę.

Ciekawe, czy ta osoba uwierzyła, że rzeczywiście mogłabym robić tak dziwną i niepotrzebną rzecz. Zastanawiam się nad tym, choć nie mam szansy się o tym przekonać.

Ten tramwaj na pewno nie ruszy…

Ta akurat wesoła historyjka wynikała raczej z mojej niewiedzy, a dokładniej z tego, że ponieważ nie widzę, nie byłam w stanie ocenić, kto i skąd się do mnie odzywa.

Pewne przejście dla pieszych sąsiadowało bezpośrednio z dwoma przeciwnymi przystankami tramwajowymi. Z jednego można było pojechać do centrum, z drugiego – na Bemowo. Gdy się wysiadło na tym drugim przystanku, do przejścia dla pieszych należało się cofnąć. Ja akurat musiałam przejść na prawo, czyli przez torowisko i jedną jezdnię ulicy. Gdy pokonywałam torowisko, a na przystanku w kierunku centrum akurat stał tramwaj, przeszłabym dokładnie przed jego „nosem”. Gdy na tym przejściu nie było sygnalizacji świetlnej, nie lubiłam tego robić. Dlatego kiedy usłyszałam, że na przystanku w kierunku centrum zatrzymał się tramwaj, postanowiłam poczekać.

  • Niech pani idzie! – Dobiegł mnie donośny okrzyk z drugiej strony torowiska.
  • – Wolę poczekać – odkrzyknęłam – bo może ten tramwaj ruszy.
  • – Nie, on na pewno nie ruszy – usłyszałam.
  • – Ale nigdy nic nie wiadomo – próbowałam być ostrożna.
  • – Spokojnie, on na sto procent nie ruszy!
  • – A skąd pan ma tę pewność? – dopytywałam.
  • – Bo jestem motorniczym – wyjawił w końcu swoją wielką tajemnicę.

Dialog iście kabaretowy. Śmiałam się z niego przez kilka dni.

 

Sytuacji wesołych, smutnych, pouczających i dających do myślenia miałam dotychczas całą masę. Na pewno przydarzy mi się jeszcze niejedna, bo ciągle na swojej drodze spotykam wielu ludzi. U jednych stereotypy i błędne przekonania trzymają się mocno, inni natomiast są otwarci, sympatyczni i gotowi poznać mnie taką, jaka jestem, a nie jaka powinnam ich zdaniem być. Życzę Wam, drodzy czytelnicy, żebyście zdecydowanie częściej mieli do czynienia z tą drugą postawą. A jeśli spotkacie ludzi z zabetonowaną wiedzą na Wasz temat, niech moje historyjki pomogą Wam się takimi sytuacjami nie przejmować.

Joanna Kurowska

 

Partnerzy

 Fundacja Instytut Rozwoju Regionalnego                     Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych

Back to top