Logo Tyfloświat

Od pewnego czasu słyszy się w naszym środowisku o projekcie, który ma… No właśnie, co ma ten projekt, że chciało mi się z Katowic do Poznania jechać, żeby poczuć, posłuchać, uczestniczyć, dotknąć, poznać ludzi?

Na początek powiem, że po prawdzie nie mam pojęcia, a dlaczego, przekonacie się sami.

Zacznijmy od początku

Gdy pytam Ewę Smoleńską, prezeskę stowarzyszenia Z Muzyką Do Ludzi, skąd się ta organizacja wzięła i właściwie czym się zajmuje, dowiaduję się, że wszystko zaczęło się w roku 2010. Zaczęło się od grupy znajomych i przyjaciół, którzy kochają muzykę klasyczną. Jesteśmy wykształconymi muzykami. Kończyliśmy akademie i mistrzowskie kursy w Polsce i w Europie. Gramy na instrumentach historycznych, ale wielu z nas gra również muzykę współczesną. Muzyka dawna, rekonstrukcja brzmień historycznych instrumentów, poszukiwanie informacji dotyczących sposobów wykonywania muzyki w okresie renesansu, wykonywanie jej w sposób zbliżony tak jak to tylko możliwe do historycznego, to nasza pasja – mówi Ewa. Dzielimy się muzyką ze wszystkimi, którzy chcą ją grać lub jej słuchać, a staramy się to czynić na wiele różnych sposobów. Wielkopolska jest bardzo dobrym miejscem dla rozwijania zainteresowań muzycznych. To stąd pochodził Wojciech Długoraj, jeden z najwybitniejszych lutnistów okresu renesansu czy Wacław z Szamotuł, kompozytor, którego uważa się niekiedy za równie wybitnego jak Giovanni da Palestrina.

Tylko co to wszystko ma wspólnego z niewidomymi?

Ewa mówi, że tak jakoś wyszło, że przecież nie o niewidomych czy widzących tu chodzi, bo stowarzyszenie nie zrzesza przecież okulistów, rehabilitantów, miłośników dobroczynności czy innych bojowników o równość, normalność i co tam chcecie, ono ma w centrum swego działania uprawianie muzyki i popularyzowanie wszelkich aktywności wokół muzyki się skupiających. Ewa po prostu ma znajomego, który jest niewidomy, a przy tym tak jak ona uczy muzyki, co stwarza dobrą okazję by do niewidomych, do ludzi jakoś chcąc nie chcąc społecznie marginalizowanych, z muzyką dotrzeć. Z muzyką jest jak z miłością. Kiepsko smakuje w samotności, po prostu jest stworzona do tego, by się nią dzielić z innymi. Skoro stowarzyszenie zajmowało się popularyzacją muzyki, a muzyka to taka dziedzina sztuki, którą można uprawiać równie dobrze widząc jak będąc niewidomym czy słabo widzącym, to wydaje się czymś naturalnym, że entuzjaści zechcieli skorzystać z okazji i włączyć w obszar swoich zainteresowań osoby niepełnosprawne. Tyle tylko, że nie takie to proste.

Ślepy grajek

Jako że Poznańskie spotkanie, w którym uczestniczyłem miało za przedmiot zainteresowania muzykę renesansową pozwolę sobie na odrobinę tła historycznego. W czasach nie tak jeszcze odległych niewidomy mógł wykonywać proste prace fizyczne, zostać masażystą lub być muzykiem. To ostatnie zajęcie uprawiało się grając na ulicach i dostając co łaska, grając w nieco lepszych warunkach do mszy lub do kotleta albo, to ostatnie było udziałem nielicznych, uprawiając wielką sztukę. Uczciwie trzeba powiedzieć, że jakkolwiek statystycznie częściej uprawianie wielkiej sztuki było udziałem osób pełnosprawnych, a muzyczne biedowanie częściej dotyczyło niepełnosprawnych, to jedni i drudzy równie dobrze mogli trafić do każdej ze wspomnianych powyżej grup.

Wielu powie, że ślepe kaleki zajmowały się przeważnie żebraniem i granie służyło im głównie jako hałas zwracający uwagę jałmużników. Czy będą mieli rację? Stereotyp mówi, że tak, ale jak przypuszczam nikt nigdy rzetelnych badań historycznych tego tematu nie przeprowadził, bo po pierwsze, o źródła byłoby wyjątkowo trudno, a po drugie, stereotyp działa tak, że powstaje w nas nie wymagające sprawdzania przekonanie, owa społeczna oczywistość, która skłania nas do tego, byśmy automatycznie uznawali, że przecież to już wiemy, a tym samym czujemy się zwolnieni z konieczności podejmowania głębszej refleksji.

Ale właściwie, dlaczego o tym pisać? Otóż ten sam stereotyp mówi, że niewidomy ma wyjątkową, być może niedostępną widzącym wrażliwość muzyczną, co sprawia, że chciałoby się w oparciu o tę nadzwyczajną, kompensującą niedostatki płynące z niepełnosprawności wrażliwość, zbudować przestrzeń wspólnego przeżywania świata, przestrzeń wspólnego, wolnego od niepełnosprawności twórczego działania. Mieszanka zawartych w stereotypie sprzecznych informacji, obowiązujących człowieka współczesnego standardów poprawności politycznej, dobrych chęci, lęków i braku wiedzy powoduje, że dla osób pełnosprawnych takie wspólne, przekraczające granice niepełnosprawności działanie jest z różnych przyczyn bardzo trudne.

O tym, że widzący niewidomych zwyczajnie się boją nie trzeba nikogo przekonywać. Doświadczyliśmy tego wszyscy. Lęk, poczucie bezradności, skrępowania, wypowiadane w środku dnia podczas pożegnania niepewnym głosem:

„dobranoc”, „do usłyszenia”, śmieszą nas i denerwują od zawsze. Przekonanie o tym, że brak wzroku to jedna z najcięższych niepełnosprawności jest powszechne. Co na to poradzić? Można przywracać wzrok. Można rehabilitować niewidomych tak, by w największym możliwym stopniu dorównali normalsom. Ale można też, o tym jak mam nadzieję będzie opowieść twórców projektu Słucham więc jestem, wyjść z własnej strefy komfortu i spróbować budowania przestrzeni wspólnej, wspólnego doświadczania świata poprzez muzykowanie. Gwoli przybliżenia czytelnikom całościowego obrazu trudności, które trzeba pokonać wypada tu powiedzieć, że osobom z dysfunkcją wzroku także nie będzie łatwo wyzbyć się uprzedzeń, uznać własne doświadczanie świata za równie uprawnione jak to, które jest dane osobom pełnosprawnym.

O tym, że w środowisku osób z dysfunkcją wzroku powszechny jest pogląd, iż czego by nie zrobiły będą przez pełnosprawnych uważane za osoby niższej kategorii, gorszego, wybrakowanego gatunku, nikogo przekonywać nie trzeba. Co z tym można zrobić? Można zaklinać rzeczywistość wkładając ogromne wysiłki w dorównanie tym sprawnym lub wręcz wygranie rywalizacji w jakiejś dziedzinie tylko po to, żeby jakoś skompensować niepełnosprawność, jakoś zasłużyć sobie na miejsce w normalnym świecie. Można też wziąć pod uwagę, że nawigujemy po świecie w sposób uproszczony kierując się gotowcem, stereotypem, bo tak łatwiej i spróbować wyjść z własnej strefy komfortu, wykorzystać okazję do tworzenia przestrzeni wspólnej w oparciu o doświadczenie aktywności w miejscu, w którym niepełnosprawność ma prawdopodobnie bardzo niewielkie znaczenie.

O wspólnocie

Już starożytni Grecy powiedzieli, że człowiek jest istotą społeczną. Na co komu rozum i serce, jeśli nie ma z kim podzielić własnych odkryć, przeżyć, doświadczeń. Wynalazki takie jak demokracja, teatr, czy wreszcie igrzyska w oczywisty sposób potwierdzają to nasze rozpoznanie natury ludzkiej. By osiągnąć pełnię człowieczeństwa po prostu potrzebujemy wspólnoty.

Zapytacie zapewne czemu zapuszczam się w takie rozważania. Czynię to dlatego, że niepełnosprawność ma wpływ na sferę naszej wspólnotowości. Często bywa ona przyczyną osamotnienia, wykluczenia, marginalizacji, nazywajcie jak chcecie. Już słyszę oburzone głosy osób pełnosprawnych, że przecież samotny, niechciany, nierozumiany i niekochany może być każdy człowiek i niepełnosprawność nie ma tu nic do rzeczy. Prawda, tyle, że my mówimy tu o niepełnosprawności jako przyczynie tych wszystkich doświadczeń, a że jest ona istotna nikogo przekonywać nie trzeba. Wystarczy zajrzeć do kilku opracowań naukowych z dziedziny disability studies.

Niepełnosprawni będą się oburzać i nazywać mnie niepoprawnym symetrystą, jeśli powiem, że przełamanie tego wykluczenia nie jest dla osób pełnosprawnych łatwe, że dobre chęci nie wystarczą, że trzeba się na tych sprawnych otworzyć i wpuścić ich do swojego świata. Osoby pełnosprawne często doświadczają w obecności niepełnosprawnych dyskomfortu, obcości, skrępowania. Można więc powiedzieć, że z niepełnosprawnością wszystkim jest niewygodnie. Jest to istotne o tyle, że powyższe poczucie nie da się w prosty sposób sprowadzić do zagadnień natury medycznej, technologicznej czy jakoś inaczej funkcjonalnej. Nie chodzi o to, by niepełnosprawny za wszelką cenę chciał być taki jak pełnosprawni, ani o to, by pełnosprawny za wszelką cenę upierał się przy twierdzeniu, że niepełnosprawność nie stanowi żadnego problemu. Żeby zbudować wspólnotę trzeba stanąć w prawdzie i naprawdę się zgodzić, przynieść ją do wspólnej przestrzeni.

Poproszony o poprowadzenie zajęć wokalnych prof. Przemysław Czekała przyznał, że w pierwszej chwili miał pewne obawy, że zastanawiał się czy można w sensowny sposób z grupą osób z dysfunkcją wzroku pracować. Gdy podczas zajęć zapytałem go o wrażenia powiedział, że praca z uczestnikami poznańskiego forum jest dla niego prawdziwą przyjemnością.

Dla kogo są te spotkania?

Proszona wielokrotnie o odpowiedź na tak postawione pytanie organizatorka muzycznych spotkań Ewa Smoleńska nie udzieliła mi jednoznacznej odpowiedzi. Uczestnicząc w poznańskim spotkaniu odniosłem wrażenie, że formuła jest tyleż otwarta, co elastycznie dorastająca do artykułowanych w czasie wspólnych działań potrzeb, pragnień i możliwości uczestników. Sądzę, że najważniejsze jest to, że wspólne śpiewanie, poznawanie się, rozmowy, sprawiają wszystkim przyjemność, że wieńczący całość wspólny koncert był nie tyle celem zespołu, ile czymś, co można by nazwać efektem ubocznym zaistnienia tej muzycznej wspólnoty.

Z drugiej strony poproszona o wypowiedź na temat projektu niewidoma nauczycielka muzyki stwierdziła, że jakkolwiek organizatorzy przedsięwzięcia mają bardzo wiele dobrej woli, jakkolwiek nie sposób zaprzeczyć, że czują, iż osoby z niepełnosprawnością są jakoś marginalizowane, że coś można i należy zrobić, żeby przez tę barierę się przebić, to jednocześnie niekiedy można odnieść wrażenie braku wiedzy. Ludzie, którzy próbują opracować nowatorski sposób zapisu nutowego, który w zamyśle ma dawać możliwość wspólnego korzystania z nut przez osobę niewidomą i widzącą nie wiedzą o istniejących już i sprawdzonych rozwiązaniach w tej dziedzinie. Ma się wrażenie, stwierdziła moja rozmówczyni, że gdzieś na styku widzący/niewidomy mamy do czynienia z trudną do przełamania postawą silnego zdrowego pasterza, co z troską poprowadzi na zielone pastwiska swoje tak bardzo potrzebujące pomocy owieczki. Jak już napisano powyżej każdy z nas ma swoje stereotypy, które jak to z natury stereotypów wynika nie muszą mieć wiele wspólnego z rzeczywistością, a pokonanie tych uprzedzeń wymaga po każdej ze stron wykonania pewnej pracy.

Jako obserwator mogę tylko powiedzieć, że jedno na początek z pewnością się udało. Wygląda bowiem na to, że przy odrobinie dobrej woli mamy szansę wszyscy być równi wobec niepełnosprawności. Wartościowe podcasty czy audycje radiowe popularyzujące muzykę mogą przygotowywać tak osoby widzące jak i niewidome.

Czemu mają służyć audycje przygotowywane specjalnie z myślą o niewidomych? – Pytam całkiem serio i wszystko się we mnie jeży. Tak drogi czytelniku ja też nie jestem wolny od stereotypów a dialog międzyludzki jest rzeczą niezwykle delikatną, bo gdy podczas powstawania niniejszego artykułu zaczyna iskrzyć, a dopytywana o sprawę pani prezes bliska jest włączenia spopielającej wszystko anatemy okazuje się, że te akurat audycje mają trafić do osób, które muzyki klasycznej nie słuchają, że może niewidomi załapują się jako szczególna grupa docelowa o tyle, o ile w zalewie wszelkich możliwych treści jest im łatwiej ze względu na powiedzmy naturę niepełnosprawności się pogubić, a docierać do nich warto może bardziej niż do pełnosprawnych, ponieważ żyjąc w świecie dźwięku bardziej niż cała pełnosprawna reszta, mają oni większą potrzebę rozwijania wrażliwości w tym obszarze. Innymi słowy mówiąc słuchanie muzyki dającej wiele subtelnych doznań może takim słuchaczom w istotny sposób poprawiać jakość życia.

A stereotyp? Stereotyp działa w tym wypadku redukująco i prowadzi na skróty do technologii. Jeśli podcasty dla niewidomych, to zapewne dlatego, żeby na jakiejś stronie łatwo się ich słuchało czy pobierało, bo im trzeba jakoś specjalnie ułatwić.

Założenie, że muzyka może posłużyć jako dobre narzędzie do integrowania środowiska osób z dysfunkcją wzroku jakkolwiek słuszne, wydaje się chyba nieco ograniczające. W swojej książce „Świat po omacku” Kamil Pietrowiak zwraca uwagę na to, że osoby z niepełnosprawnością mają silną potrzebę przełamania definiowanej niepełnosprawnością bariery społecznej. Czy autorzy projektu zdają sobie z tego sprawę?

Jako obserwator omawianych działań mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że organizatorzy przedsięwzięcia mają ogromne pokłady dobrej woli i bardzo chętnie się uczą.

Do tej pory odbyły się dwa ogólnopolskie spotkania muzyczne. Uczestnicy zostali poproszeni o wzięcie udziału w ankiecie internetowej, w której zapytano ich o potrzeby i oczekiwania związane z aktywnością muzyczną. Na uwagę zasługuje fakt, że wyniki ankiety mają wpływ na to, co będzie się działo w najbliższej przyszłości. Czy na tej drodze będzie jeszcze wiele potknięć? Tego możemy być pewni tym bardziej, że wszyscy uczestnicy chcą uczyć się współdziałania, a taki proces nie prowadzi do rozwoju jeżeli nie popełnia się błędów.

Sięgnąć po unikalny potencjał

Wielu pełnosprawnych artystów wypowiada się o osobach z niepełnosprawnością, zwłaszcza o niewidomych, sugerując, że ci ostatni są jakoś szczególni, że niewidzenie modyfikuje naszą rzeczywistość w taki sposób, iż nabywamy przez to jakiejś specjalnej wrażliwości. Wypowiedzi te każą zadać pytanie czy przypadkiem nie jest tak, że za owymi twierdzeniami chowa się chęć zbudowania solidnej, bo w jakiś sposób mistycznej bariery niepełnosprawności. Jeśli się czegoś boimy, z czymś nie umiemy sobie z jakiejś przyczyny poradzić, to albo to deprecjonujemy, albo ustawiamy na ołtarzu. Tu znowu chcę położyć nacisk na symetryczność zjawiska. Tak jak widzący przypisują niewidomym jakąś szczególną wrażliwość słuchową czy dotykową, tak osoby niewidome, zwłaszcza te, które nie widziały nigdy, traktują wzrok jak moc w jakimś sensie magiczną. Z jednej strony go podziwiają, z drugiej zaś boją się na przykład tego, że mogą w każdej chwili być przez widzących obserwowane.

To jak jest z tym unikalnym potencjałem?

Wspólne muzykowanie to szansa otwarcia się na siebie nawzajem. Zespołowe granie czy śpiewanie to sytuacja współzależności. Każdy z uczestników, o ile zależy mu na dobrym wykonaniu utworu, musi dać z siebie tak wiele jak to tylko możliwe. Z jednej strony wobec aktu kreacji artystycznej jesteśmy równi i przekraczamy wszyscy niepełnosprawność, z drugiej zaś, uczymy się o swoich talentach i ograniczeniach, uczymy się siebie nawzajem.

Co zatem będzie najtrudniejszym zadaniem omawianego projektu?

Braki wiedzy po każdej ze stron uda się jak sądzę stosunkowo szybko nadrobić.

Wspólne działania mają szansę doprowadzić do sytuacji, w której każda z osób uczestniczących w projekcie będzie w optymalny sposób mogła realizować zadania wynikające ze wspólnej aktywności muzycznej. Przy odrobinie dobrej woli wszyscy mamy szansę rozpoznać możliwości i ograniczenia wynikające z występującego w zaistniałej wspólnocie muzycznej zjawiska niepełnosprawności.

Czy damy sobie radę z zadaniem najtrudniejszym, ze zmianą sposobu myślenia o tych innych? Czas pokaże.

Damian Przybyła

Partnerzy

 Fundacja Instytut Rozwoju Regionalnego                     Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych

Back to top