[fot. Bernd Wittelsbach, Zdjęcie przedstawia rzeźbę Sprawiedliwości trzymającą w rękach miecz i wagę.]
Niezwykle trudno wytłumaczyć ludziom, których ten problem nie dotyczy, czym jest dyskryminacja. Najprościej rzecz ujmując, to nierówne traktowanie, ale to niewiele tłumaczy, jeżeli tematu nie rozwiniemy nieco bardziej. Dlatego też opiszę zjawisko dyskryminacji na przykładzie „eksperymentu wyborczego”, przeprowadzonego w dniu wyborów do Parlamentu Europejskiego. O wydarzeniu tym dość głośno było w mediach, więc Czytelnicy mogli już o nim słyszeć.
DEMOKRATYCZNE WYBORY
Na początek należy przypomnieć czym, zgodnie z polską Konstytucją oraz prawem wyborczym, powinny się cechować demokratyczne wybory. Muszą one być równe, powszechne, tajne, bezpośrednie i odbywać się w regularnych odstępach czasu. Wydaje się, że polska rzeczywistość polityczno-prawna respektuje te pięć zasad, ale nie w wypadku osób niewidomych, które nie są w stanie zachować tajności wyborów.
PROSTE ROZWIĄZANIE
Sytuacja ta zgłaszana była wielokrotnie Państwowej Komisji Wyborczej, której urzędnicy potwierdzali istnienie tego problemu, lecz nie potrafili mu zaradzić.
Sięgnąwszy do doświadczeń spoza Polski, zaproponowaliśmy proste, tanie i niewymagające zmian prawnych rozwiązanie, a mianowicie szablony do głosowania. Szablon taki, to tekturowa nakładka na zwykłą kartę do głosowania, która w miejscu wydrukowanych przy nazwiskach kandydatów kwadratów ma wycięte otwory, a obok nich – numerację w systemie brajla. Dodatkowo prawe dolne rogi karty i szablonu są ucięte, by osoba niewidoma mogła prawidłowo przyłożyć szablon do karty i samodzielnie zagłosować. Szablony zostały przygotowane przez Romana Roczenia i dostosowane do archiwalnych kart do głosowania, które dostarczyło Krajowe Biuro Wyborcze.
W czerwcu 2008 r. zaprezentowaliśmy dopracowane już prototypy szablonów w Krajowym Biurze Wyborczym i czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Niestety – przez okrągły rok nic w tej sprawie nie zrobiono, a nasze telefony traktowano w sposób zdawkowy. W końcu było już za późno na jakiekolwiek działania i wtedy zakiełkował w mojej głowie pomysł przeprowadzenia eksperymentu wyborczego. Wyszedłem z założenia, że trzeba urzędników zmusić do działania, pokonać ich własną bronią – przepisami polskiego prawa.
ISTOTA EKSPERYMENTU
Idea eksperymentu była prosta – w dniu wyborów pójdę do lokalu wyborczego i zmuszę komisję wyborczą, by znalazła rozwiązanie, pozwalające mi na tajne głosowanie lub przyznała, że jest to niemożliwe. Hipoteza eksperymentu była następująca: osoba niewidoma nie jest w stanie oddać głosu w sposób tajny, jak nakazuje to ordynacja wyborcza, a więc łamane jest jej prawo obywatelskie. Jeżeli eksperyment się powiedzie, będzie podstawą do złożenia protestu wyborczego, a więc potencjalnie argumentem do unieważnienia wyborów.
Początkowo planowałem samodzielną akcję, ale po rozmowach z kilkoma osobami niewidomymi postanowiłem poinformować o niej szerzej – za pomocą list dyskusyjnych, specjalnego bloga oraz mediów – zarówno samo środowisko, jak i opinię publiczną. Temat został zadziwiająco szybko podchwycony. Dziennikarze „rzucili się” na informacje, choć często interpretowali je na swój sposób. Stąd pojawiające się pojęcia „protest niewidomych”, a nawet „bunt niewidomych”. Jednak ta kampania medialna pozwoliła poinformować szersze grono osób niewidomych o pomyśle i zachęcić je do działania.
Z zewnątrz akcja mogła sprawiać wrażenie chaotycznej, ponieważ nie zbierałem informacji na temat liczby jej uczestników i nie potrafiłem odpowiedzieć dziennikarzom na pytania o skalę. Jednak było to podstawowe założenie – każdy musi sam zdecydować o swoim uczestnictwie oraz formie, jaką ono przyjmie. Trzeba bowiem pamiętać, że duża część osób nie odda głosu w wyborach, a więc zmarnuje swoją kartę do głosowania. Z Polski dochodziły do mnie coraz wyraźniejsze sygnały poparcia, choć były obecne także głosy krytyczne. Wszystko to brałem pod uwagę i jednocześnie pracowałem nad częstym uaktualnianiem bloga, w tym o informacje medialne. Dziennikarze wciąż się pojawiali i stawiali pytania, nie tylko mnie, ale także Państwowej Komisji Wyborczej.
REAKCJA PAŃSTWOWEJ KOMISJI WYBORCZEJ
Urzędnicy PKW zaczęli się denerwować nagabywaniem i wysuwali argumenty na swoją obronę. Nie były one zbyt spójne, ponieważ początkowo twierdzili, że problemu w ogóle nie ma, potem że jest, ale oni nic na to nie mogą poradzić, aż wreszcie skierowali oskarżenia w kierunku ustawodawcy. Intrygujące jest jednak to, że przez cały ten czas nie zwrócili się do mnie w tej sprawie, mimo iż znali moje dane, ponieważ wystosowałem do PKW oficjalne pismo z pytaniem, jak mam oddać głos w sposób tajny. Dostałem na nie uprzejmą odpowiedź w tonie zrozumienia, choć bez konstruktywnych rad.
WYBIŁA GODZINA
Nadszedł wreszcie dzień wyborów, czyli 7 czerwca. Wraz z żoną i córką, ubrany w garnitur, czekałem na ekipę telewizji TVN24, z którą miałem się udać do lokalu wyborczego. W asyście dziennikarzy powędrowaliśmy do punktu wyborczego. Pierwsza głos oddała żona, a w tym czasie ja oswajałem się z ukrytą kamerą, którą niosłem w torbie. Wreszcie ruszyłem i niemal bezbłędnie dotarłem do stolika komisji, gdzie pobrałem kartę do głosowania. Do tego momentu wszystko szło dobrze, ale przewodniczący komisji przeczuwał, że coś się święci, ponieważ od razu podszedł do mnie i zapytał, czy potrzebna mi pomoc. Kiedy potwierdziłem, nie wiedział, co może zrobić i był bardzo zakłopotany. Chwała mu za to, że nie zaproponował mi swojej pomocy przy wypełnianiu karty, jak to miało miejsce w wielu innych lokalach wyborczych. Nie znalazł żadnego rozwiązania i zaczął telefoniczne konsultacje z kimś z okręgowej komisji, które jednakowoż okazały się równie bezowocne. Ostatecznie zabrałem swoją kartę i wyszedłem z lokalu. Po mnie weszli do środka dziennikarze i teraz już oficjalnie pytali członków komisji o całą sytuację.
[fot. AND Inc, Zdjęcie przedstawia budynek Parlamentu Europejskiego. Podpis: Wybory do Parlamentu Europejskiego stały się okazją do przeprowadzenia eksperymentu wyborczego]
W tym samym dniu, jeszcze co najmniej kilkanaście komisji miało podobny kłopot. Otrzymałem informacje o eksperymentach przeprowadzonych w Warszawie i okolicach, w Białymstoku, na Śląsku i w województwie łódzkim. Efekt niemal zawsze był taki sam – eksperymentator wychodził z lokalu z kartą do głosowania, choć czasem musiał o nią walczyć. W kilku wypadkach uczestnicy zdecydowali jednak o oddaniu głosu zgodnie z art. 69 ordynacji wyborczej, to znaczy przy pomocy innej osoby, żądając odpowiedniego zapisu w protokole wyborczym. Jednak do najciekawszej sytuacji doszło na warszawskim Mokotowie, gdzie oddał głos niewidomy Jarosław Gniatkowski.
Sytuacja była niezwykła, ponieważ pan Gniatkowski oddał głos w sposób tajny. Dzięki swojemu uporowi doprowadził do przygotowania na miejscu prowizorycznego szablonu, który pozwolił mu na zaznaczenie odpowiedniego kandydata. W jego wypadku eksperyment się nie powiódł, ale jednocześnie udowodnił, że zachowanie tajności wyborów jest nie tylko możliwe, lecz także stosunkowo proste i tanie.
CO DALEJ?
Przed nami jeszcze oczekiwanie na rozpatrzenie protestów wyborczych, które należało złożyć w Sądzie Najwyższym w ciągu siedmiu dni od daty ogłoszenia wyników wyborów. Wymiar sprawiedliwości wreszcie będzie musiał pochylić się nad problemem dyskryminacji osób niewidomych i rozstrzygnąć, czy jest ona prawdziwym, czy tylko wymyślonym zjawiskiem. Poza tym istnieje jeszcze możliwość skierowania skargi na zapisy prawa wyborczego do Trybunału Konstytucyjnego, który może orzec o jego niezgodności z Konstytucją. Droga to daleka i zapewne trudna, ale warto nią podążać, by prawo zaczęło wreszcie służyć obywatelom. Może się także okazać koniecznym zdefiniowanie pojęcia „dyskryminacja”, co umożliwi dalsze działania w obszarze równouprawnienia osób niewidomych.
W tym miejscu pragnę podziękować tym wszystkim, którzy wzięli udział w eksperymencie oraz wspierali go duchowo, w tym mojej żonie Ewie.
Prace nad dostępnością wyborów dla osób niewidomych prowadzone były od października 2007 roku przez pracowników Fundacji Instytut Rozwoju Regionalnego we współpracy z Romanem Roczeniem i Pawłem Wdówikiem.
*Autor jest absolwentem Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2006 r. pracuje w Fundacji Instytut Rozwoju Regionalnego. Wcześniej zatrudniony był w Polskim Związku Niewidomych.