Logo Tyfloświat

Scenariusz wielu powieści osnuty jest na prostym pomyśle, że bohater podsłuchuje jakiś strzęp rozmowy, znajduje porzucony przez kogoś fragment notatek, odkrywa na strychu zapomniany przez wszystkich kuferek z pamiątkami po dziadku i okazuje się, że zapoczątkowuje to dla niego ciąg nieprzewidywalnych zdarzeń. Tak dzieje się w powieściach, ale jak świetnie wiemy, w życiu takie rzeczy na ogół się nie zdarzają.

Przynęta na studenta

Studiowanie po trzydziestce, połączone z wykonywaniem pracy zawodowej, ma tę niewątpliwą przewagę nad zdobywaniem wykształcenia w wieku młodzieńczym, że koleżanki z akademika i różne inne uroki młodości nie odwracają uwagi od dociekań natury naukowej. Jednakże, ile byśmy pasji i entuzjazmu nie włożyli w zajmowanie się zagadnieniami, na które szkoda byłoby czasu kilkanaście lat wcześniej, to i tak pewne elementy procesu edukacyjnego są i pozostaną po prostu nudne. Należy do nich na pewno pisanie pracy dyplomowej i gromadzenie bibliografii do tego dzieła, którego nikt prócz autora i promotora zapewne nigdy nie przeczyta.
Tematem mojej pracy było przeniesienie na prototypową płytkę napisanego kilka lat wcześniej syntezatora polskiej mowy, czyli zamiana czegoś, co wcześniej istniało tylko jako oprogramowanie i dodatek dla czytnika ekranu NVDA, na postać samoistnego urządzenia. Zbudowanie bibliografii na ten temat nie powinno więc nastręczać trudności, bo o syntezie mowy ludzkiej, zwłaszcza po angielsku, napisano sporo. Przeglądając te zasoby, trafiłem na stronę “KlattRecord audio examples”, zawierającą cyfrowe próbki różnych historycznych syntezatorów mowy, pierwotnie utrwalone na płycie winylowej dołączonej do publikacji DennisaKlatt’a.
Możliwość posłuchania, jak brzmiał syntezator Homera Dudley’a z 1939 roku albo Franklina Cooper’a z 1951, zrobiła na mnie duże wrażenie i sprawiła, że wciągnąłem się w te poszukiwania, czyli krótko mówiąc – połknąłem haczyk.

A może coś naszego, polskiego…

Znajomy, z którym rozmawiałem o nurtującym mnie pytaniu, czy dostępne są jakieś materiały dotyczące polskiej syntezy mowy przypomniał sobie, że w roku 1983 w popularnym wówczas telewizyjnym programie “Sonda” emitowany był odcinek dotyczący technicznych pomocy dla niewidomych. Trop był ciekawy, ale że radio i telewizja dość niemrawo udostępnia społeczeństwu swoje – wytworzone za publiczne pieniądze – archiwa, nie liczyłem na sukces w poszukiwaniach.
Bez przekonania wpisałem w wyszukiwarkę kilka słów kluczowych i okazało się, że – jak zwykle – społeczeństwo radzi sobie świetnie tam, gdzie wielkie koncerny napotykają przeszkody nie do przebycia. Stworzona przez pasjonatów strona “Sonda program TV – wszystkie odcinki online” zawiera materiały datowane od 1977 roku. Był wśród nich również wspominany przez znajomego odcinek pt. “Światła w tunelu – Alfabet Braille’a, syntezator mowy, elektroniczny analizator obrazu i inne”, emitowany, jak się okazuje, w lutym 1983 i w maju 1986. Tytułowe “inne” to np. elektroniczna maszyna do pisania brajlem, skonstruowana przez dr Zawistowskiego w Instytucie Podstaw Informatyki Polskiej Akademii Nauk, brajlowski interfejs do kalkulatora elektronicznego, opracowany przez inż. Pęksę, laboratoryjny egzemplarz syntezatora polskiej mowy opartego na układach scalonych budowany w Instytucie Biocybernetyki i Inżynierii Biomedycznej, OPTACON produkowany od lat 70-tych w USA, a w programie demonstrowany w krótkim epizodzie przez dr. Stanisława Jakubowskiego.
A to tylko wierzchołek góry lodowej: w różnych rozmowach przewijały się wątki innych ciekawych urządzeń, o których wcześniej nie miałem pojęcia, np. Elektroftalm, Heliotrop, DSN…

Jak włamać się do biblioteki?

To właśnie szukając w sieci Heliotropu, trafiłem na numer czasopisma “Życie literackie” z 1982 roku. Fragment treści prezentowany przez wyszukiwarkę zapowiadał się obiecująco, więc kliknąłem w znaleziony link. Niestety, zamiast oczekiwanej tekstowej treści czasopisma, pojawiła się strona z jego rekordem bibliograficznym w zbiorach Małopolskiej Biblioteki Cyfrowej, opartej na silniku dLibra. Link umożliwiający pobranie całości, dostarczał tylko wersję w mało przyjaznym dla czytników ekranu formacie DJVU.
A przecież wyszukiwarka prezentowała tekstowy fragment treści tego konkretnego czasopisma. Możliwe było zatem, że roboty wyszukiwawcze pozyskały wersję graficzną i dokonały jej automatycznego przetworzenia na tekst, ale istniała również szansa, że ta tekstowa treść jest udostępniana przez samą bibliotekę – wskazywał na to fragment adresu do zasobu – “plain-content”, oznaczający przecież ni mniej, ni więcej, tylko czystą jego treść.
Czy jest technicznie możliwe, że strona biblioteki cyfrowej udostępnia pod tym samym adresem zupełnie inną treść robotom wyszukiwawczym, które dostają tekstową wersję zasobu, a inną użytkownikom, którzy zamiast wersji OCR, uzyskanej automatycznie i potencjalnie pełnej błędów, otrzymują metrykę dokumentu z możliwością pobrania graficznego skanu? Mechanizm taki mógłby się opierać na dwóch elementach: adresie IP, jeśli istnieje jakaś stała pula adresów internetowych, pod którymi działają roboty indeksujące wyszukiwarek, albo nagłówku “User agent”, przesyłanym przez roboty i wyszukiwarki do serwerów internetowych. Działanie w oparciu o adresy IP nie wydaje się zbyt prawdopodobne, a hipoteza z nagłówkiem “User agent” była dość łatwa do sprawdzenia. Nagłówek ten to ciąg znaków zawierający nazwę i wersję przeglądarki WWW, z której korzysta użytkownik, oraz informacje o systemie operacyjnym, na jakim jest ona uruchomiona.
Korzystając z dodatku do przeglądarki Firefox”User Agent Switcher” (dodatek w chwili pisania tego tekstu niestety niekompatybilny z najnowszymi wersjami FF), za pomocą kilku kliknięć można spowodować, że nasza przeglądarka zacznie się przedstawiać serwerom jako zupełnie inny program, np. jeden z robotów indeksujących popularnych wyszukiwarek. Przełączyłem się więc na Google bot 2.1 i ponowiłem próbę wejścia pod powyższy adres czasopisma.
Zadziałało, chociaż sukces był jedynie częściowy, bo jakość OCR, czyli zamiany obrazu na tekst, okazała się w tym przypadku dość marna. Była jednak mimo wszystko na tyle dobra, że pozwoliła się zorientować, iż czasopismo zawiera obszerny artykuł na temat urządzeń tyflotechnicznych ze szczególnym uwzględnieniem Heliotropu i trudności, na jakie napotykał jego twórca inż. Kurcz. Warto więc było pobrać wersję graficzną i przetworzyć jąna tekst za pomocą posiadanego oprogramowania, mając nadzieję, że przyniesie to lepsze rezultaty.

Heliotrop, Elektroftalm i DSN

Fragment publikacji Romualda Karysa “Rodzina Heliotropu”
“(…) chociaż i usłyszane dzień wcześniej słowa dr med. B., działaczki Związku Niewidomych, zapadły mi w pamięć: — o tyflotechnice, heliotropie, brzęczykach, automatycznych czujnikach, nawet o wymiarach i rodzaju białych lasek, decydują ludzie, którzy żadnego z tych narzędzi sami nie używają, bo nie są one im potrzebne. To niewidomi — dygnitarze. Służbowy samochód przewozi każdego z nich z domu do pracy i z powrotem, kierowca odprowadza pod rękę od drzwiczek auta do progu. Zarabiają dość wiele, aby być finansową podporą swoich rodzin, które rewanżują się im wszechstronną opieką. Wyrokując o tym, jakie pomoce techniczne mają być produkowane i w której spółdzielni, kierują się swoim widzimisię albo mają na względzie różne powiązania. Po dwóch tygodniach, z końcem października, zjazd delegatów Polskiego Związku Niewidomych zdmuchnął cały dotychczasowy Zarząd Główny. Również mgr M. utracił swoje wysokie stanowisko. Mówią mi, że jego następcy będzie brak obrotności, jaką dzięki urzędniczemu doświadczeniu posiadał M. Konstruktywne decyzje powzięte przed południem 8 października mogą nie mieć pozytywnych skutków, bo jeśli nawet nie będzie się już sprawą Heliotropu manipulowało, może ona utknąć z powodu nieudolności, rozgardiaszu, zaabsorbowania umysłów nowej ekipy bieżącymi rozgrywkami.”
Zagadką, do dziś przeze mnie nierozwiązaną, jest nazwisko dr med. B., wspominanej w tekście autorki powyższej kontrowersyjnej wypowiedzi, ale cały artykuł, liczący około 30 tys. znaków, zawiera szczegółowe omówienie działania Heliotropu, który był urządzeniem relatywnie prostym, zamieniającym odbierane światło na dźwięk, a także dużo ciekawsze i mniej znane losy jego poprzednika – Elektroftalmu.
“Na projekt poszły grube miliony. Do prac nad aparatem odkomenderowano kilkunastu najzdolniejszych mechaników, technologów, konstruktorów i elektroników z PZO. Był wśród nich inż. Kurcz, który wkrótce został kierownikiem zespołu pracującego pod generalnym szefostwem i w myśl koncepcji prof. Starkiewicza. Praca była pasjonująco ciekawa, każdy krok wymagał rozwiązań nowatorskich. Pracowali z olbrzymim zapałem, ofiarnością, mając zresztą świetne wsparcie w zapleczu technicznym, materiałowym i naukowym PZO. Minął rok, potem drugi, potem jeszcze dwa lata. Chociaż zbudowano kilka modeli Elektroftalmu, żaden z nich nie nadawał się do produkcji. W 1975 prace przerwano, zespół rozwiązano, od zamiaru wytwarzania Elektroftalmu odstąpiono. Owszem, istniejące do dziś modele aparatu działały, pozwalały niewidomym wykonywać czynności, które tylko Elektroftalm umożliwiał, np. płynnie pokonywać trasę “slalomu” między krzesłami, przy stole sięgać bez kolizji po talerze i sztućce, w pracy — obsługiwać pulpity ze świetlną sygnalizacją. (…) Użytkownik Elektroftalmu musiał nosić przy sobie dodatkowe zasilacze, połączone z kaskiem, o łącznej wadze kilku kilogramów. Elektroftalm byłby zapewne urządzeniem przykrym ze względów społecznych. Niewidomy ubrany w najeżony aparaturą kask, objuczony pojemnikami z resztą urządzeń miał wygląd kosmonauty i na ulicy budziłby sensację. W dodatku zorientowano się, że nawet najoszczędniejsza odmiana Elektroftalmu będzie kosztowała ponad 600 tys. zł(wg cen materiału i robocizny w 1974). Mgr M. zauważa przytomnie: “Były to pieniądze, których w tamtych czasach starczyłoby na paroletnią pensję dla kierowcy i samochód. Któryż niewidomy nie wolałby samochodu z kierowcą zamiast Elektroftalmu?”.
(…)
Niedawno pewna spółdzielnia pracy, ignorując przestrogi tyflotechników z PZN, wypuściła na rynek audiowizualny aparat alarmowy dla niewidomych. Posiadacz winien nosić go przy sobie i jeżeli np. zagubi się na mało uczęszczanej ulicy, czy poczuje się z innych przyczyn zagrożony, bezradny, ma wyjąć aparat i uruchomić go, naciskając guzik. Aparat zaczyna wtedy wydawać zwracający uwagę dźwięk i we wszystkich kierunkach wyświetla napis “Proszę mi pomóc”. Wyprodukowano urządzenie w kilku tysiącach sztuk i znaczną ilość sprzedano niewidomym. I cóż się okazało? Oto nie zanotowano ani jednego przypadku posłużenia się przez niewidomego tym aparatem. Późniejsze badania wyjaśniły, że niewidomi znajdujący się nawet w poważnej opresji krępują się go używać, właśnie dlatego, że nazbyt alarmuje, zbyt zwraca uwagę. Nadto niektórzy obawiają się, że napis “Proszę mi pomóc” mógłby być zrozumiany jako prośby o jałmużnę.”
Właśnie historia tego ostatniego aparatu, znanego jako DSN – dźwiękowy sygnalizator niewidomego – pozostaje dla mnie jak na razie nie do końca odkrytą tajemnicą: kto był twórcą pomysłu, kto producentem, czy po pierwszej serii produkowano następne? Urządzenie to znalazło zresztą ciekawe zastosowanie, gdyż, jak mi mówiono, wychowankowie ośrodka w Laskach na zajęciach z elektromontażu dokonywali jego drobnej przeróbki, polegającej na instalacji w obwodzie fotorezystora, dzięki któremu, nieprzydatny do niczego DSN zamieniał się w funkcjonalny odpowiednik Heliotropu, w pewnych sytuacjach przewyższający nawet skutecznością oryginał.

Świat niewidomych. Lata 1935-1937

Jeśli już samo wpisanie kilku zapytań do sieciowej wyszukiwarki dało tak ciekawy rezultat, to jakie jeszcze interesujące teksty prasowe kryją internetowe biblioteki? Rozpocząłem od wpisania słowa “niewidomych” w multiwyszukiwarce Federacji Bibliotek Cyfrowych, będącej centralnym katalogiem wielu, jeśli nie wszystkich, polskich instytucji kultury, udostępniających cyfrowo swoje zbiory. Moją uwagę zwrócił przedwojenny periodyk pt. “Świat Niewidomych : organ Zjednoczenia Pracowników Niewidomych”, którego kilkanaście numerów posiadała w swoich zbiorach Jagiellońska Biblioteka Cyfrowa.
Uwaga! W cytatach ze źródeł historycznych zachowano pisownię zgodną z historycznym oryginałem.

Cel pisma

“Wieczną noc niosąc, w zamarłych źrenicach, idą niewidomi przez Polskę długim korowodem, któremu na imię trzydzieści tysięcy.
Idą opuszczeni, wsłuchując się w stukot laski — swego wiernego przyjaciela i przewodnika.
Słyszycie.
Stukają do sumień ludzkich — natężając słuch, czy serca przed nimi otworzycie naścieżaj…
Jeżeli słowo drukowane, z którem idziemy, zdoła wzbudzić w naszem Społeczeństwie zainteresowanie losem niewidomego i zrozumienie dla jego doli, a temsamem zdoła powiększyć kadry jego Przyjaciół—z takich wyników naszej pracy będziemy w zupełności zadowoleni.”

Na świecie

Prócz propagowania problematyki niewidomych w społeczeństwie, czasopismo zawierało ciekawy przegląd zagadnień zagranicznych, gdzie m.in. czytamy:
“Anglja. Oficjalne roczne sprawozdanie ogłoszone przez NationalInstitute for the Blind” wspomina m. in. o nadspodziewanych rezultatach, jakie osiągnięto przez wprowadzenie dobrze pomyślanej ustawy, która ma na celu roztaczanie racjonalnej opieki nad ociemniałymi. Czynione są również próby legalnego i ustawowego zastosowania określenia stopnia ślepoty, aby każdy niewidomy mógł korzystać z uprawnień ustawy w odpowiednio przynależnym mu stopniu.
NIEMCY. Obecny ustrój polityczny w Niemczech pociągnął za sobą zmiany pod względem opieki nad niewidomymi, która jak wszystkie tamtejsze organizacje w chwili obecnej, znalazła się również pod opieką rządu. Młodzi niewidomi są zobowiązani należeć do organizacji “Hitler Jugend”, która wydaje dla swych członków—niewidomych specjalne czasopismo systemem Braille’a. Również na koszt rządu została wydana systemem Braille’a książka Adolfa Hitlera p. t. “Mein Kampf” by młodzież niewidoma mogła dokładnie się z tą pracą zapoznać. Wyłonił się nowy problemat niepokojący ociemniałych, którym jest na gigantyczną wprost miarę zakrojona walka z chorobami dziedzicznemi, do których zaliczono również ślepotę — z uwagi na co małżeństwa niewidomych będą mogły być zawierane jedynie między sobą.
STANY ZJEDNOCZONE. Ciekawe do zanotowania są postępy dokonane w dziedzinie t. zw. książki mówionej czyli dźwiękowej. System ten zbliżony jest do normalnego nagrywania na płyty. Czynione są wszelkie wysiłki celem uprzystępnienia nabywania odpowiednio dostosowanych aparatów, jak również płyt, których cena jest bardzo niska (ok. zł. 1.50 — zł. 2.—). W latach trzydziestych kurs złotego do dolara był zbliżony do naszego współczesnego przelicznika. Przyp. Red. Podobno już przeszło tysiąc ociemniałych nabyło aparat tego rodzaju ku zupełnemu zadowoleniu z wyników. Bibljoteki dla niewidomych wypożyczają bezpłatnie odnośne płyty tak, jak książki systemu Braille’a. Podobno płyty są nietłukące się i nie podlegające szybkiemu zniszczeniu. Możemy zazdrościć niewidomym Stanów Zjednoczonych, którzy mają już swoje książki na płytach.”

W kraju

Znaczącą część każdego numeru poświęcano jednak zagadnieniom krajowym – czytałem o nich z zadziwieniem, bo większość była dla mnie całkowicie nieznana.

Instytut Głuchoniemych i Ociemniałych

“Każdy, kto przechodzi przez plac Trzech Krzyży, mimo woli rzuca okiem na, architektonicznie stanowiący piękną całość, gmach, którego część środkowa odsunięta wgłąb od linji ulicy, zakończona wieżyczką z zegarem na jej szczycie. Rzadki przechodzień nie wie, że gmach ten to Instytut Głuchoniemych i Ociemniałych. Niejeden bowiem już może teraz przekroczył furtkę wejściową gmachu, już to w celu zakupienia kwiatów w obficie zaopatrzonej cieplarni ogrodu Instytutu, już to w celu zrobienia zamówienia w jednym z licznych warsztatów lub zakupu gotowych wyrobów, wreszcie niejeden zapewne brał udział w wycieczce, zorganizowanej przez tę czy inną instytucję w celu zwiedzenia Instytutu. Ci wszyscy, a szczególniej ci ostatni, wiedzą, że Instytut jest jedną z najstarszych szkół specjalnych na ziemiach polskich, gdyż został założony jeszcze w roku 1817-ym, a więc liczy już sobie 118 lat, że założycielem i pierwszym rektorem był ks. Jakób Falkowski, że składa się z dwóch działów: dział głuchoniemych i dział ociemniałych i t. d. i t. d.
Przypomnienie tego wszystkiego, co zwiedzający miał możność w czasie wycieczki swej w Instytucie zobaczyć, względnie usłyszeć, zajęłoby zbyt dużo miejsca, ograniczmy się przeto narazie do podania nieco szczegółów jedynie z działu ociemniałych.
Dział ten powstał dopiero w roku 1842, w czasie gdy rektorem Instytutu był ks. Szczygielski, a więc 25 lat później niż dział głuchoniemych. Kształcenie ociemniałych rozbija się na dwa etapy: kształcenie ogólne i zawodowe. Dla dzieci w wieku od lat 7 do 14 istnieje szkoła ogólno-kształcąca o organizacji szkół III stopnia (7 klasowa), realizująca wszystkie trzy szczeble programowe według nowego ustroju szkolnego (Ustawy z dn. 11 marca 1932 r. o Ustroju szkolnictwa) z wyjątkiem rysunków i pewnemi ograniczeniami w zajęciach praktycznych, wynikającemi z natury upośledzenia dziecka.
Po ukończeniu szkoły ogólno-kształcącej zaczyna się kształcenie zawodowe: w zawodzie koszykarskim, lub szczotkarskim, lub w muzyce. Już poczynając od klasy V-ej uczeń, względnie uczenica, zostaje skierowana w zależności od swych upodobań i życzeń opiekunów na naukę w wymiarze 6-ciu godzin tygodniowo do jednego z wyżej wymienionych zawodów (przysposobienie zawodowe).
(…)
Kryzys przeżywany szczególniej boleśnie zaciążył na muzykach. Muzykę w znacznym stopniu zastąpił patefon, głośnik. Muzyk ociemniały, zastąpiony przez muzykę mechaniczną, stracił grunt pod nogami. Z konieczności rzeczy nastąpił zdrowy prąd powrotu do rzemiosła. To też liczba terminatorów w istniejących przy Instytucie warsztatach z każdym rokiem wzrasta. Jest to objaw zdrowy, pożądany. Wyroby bowiem ociemniałych ze względu na swą solidność cieszą się zasłużonym popytem, co daje możność ociemniałemu, który zna ten fach, prędzej zapracować na kawałek chleba, niż niejednokrotnie muzyką. W każdym bądź razie ociemniały, który ukończył całkowicie Instytut, jest przygotowany do życia i mimo upośledzenia fizycznego może samodzielnie zdobyć sobie egzystencję życiową bez upokarzającego wyciągania ręki o łaskawy chleb, czuje, że nie jest pasorzytem społecznym, że ma prawo do pełnego życia na równi z pełnozmysłowym obywatelem Państwa, bo posiada i jego możliwości!”

Drukarnia przy Zygmuntowskiej 9

“Drukarnia dla Niewidomych w Warszawie przy ul. Zygmuntowskiej 9, Praga, powstała w roku 1929-tym. Mieści się ona w niskim baraku drewnianym, i zewnętrznie oka nie przyciąga… Wie się o niej w Warszawie bardzo mało, a jednak to poważna placówka bardzo potrzebnej i pożytecznej pracy społeczno-kulturalnej !
Instalacja drukarni składa się z trzech maszyn, poruszanych elektrycznością, maszyny te otrzymało w darze od Ameryki, Towarzystwo Polski Braille. Drukuje się na nich miesięcznik, zatytułowany “Zbiór”, na który się składają przedruki z różnych czasopism polskich i zagranicznych, oraz wszelkie wiadomości specjalne, mogące interesować świat ociemniałych. Miesięcznik rozchodzi się po całej Polsce, i ogólnie jest przez niewidomych bardzo lubiany i ceniony. Ostatniemi czasy wydawnictwo Polskiego Braille’a pomnożyło się o drugie pismo, mianowicie drukuje się dwutygodnik dla dzieci p. t. “Nasz przyjaciel”, który zamówiły wszystkie szkoły specjalne.
Drukarnia walczy z szeregiem trudności finansowych i technicznych, maszyny należą do typu nieznanego w Polsce, więc każda naprawa jest utrudnioną, bo firmy polskie, niechętnie się jej podejmują. Zapasowe części, płyty azbestowe pod matryce cynkowe trzeba sprowadzać z zagranicy… Klisz używaliśmy dotąd krajowych, ale dużo z niemi zmartwień, bo są nierówno walcowane, co powoduje usterki w druku. Środki finansowe Towarzystwa Polski Braille są bardzo ograniczone. Drukarnię przez pewien określony czas subsydjowała Ameryka. Obecnie musi ona stać się samowystarczalną i przekonać czynniki miarodajne oraz społeczeństwo jak wielkie posiada znaczenie dla niewidomych, i jak wielkie może w pracy dla nich oddać usługi.”

Łódzka rodzina radiowa

“Dzień 10 kwietnia 1931 roku stanowi ważną datę w działalności Rozgłośni Łódzkiej Polskiego Radja, jej słuchaczów i dziatwy ociemniałej Województwa Łódzkiego. W dniu tym z inicjatywy “Łódzkiej skrzynki pocztowej” odbyło się zgromadzenie radjosłuchaczów, którzy w liczbie półtora tysiąca osób postanowili utworzyć specjalne stowarzyszenie, mające na celu opiekę nad dziećmi ociemniałemi Województwa Łódzkiego.
Sama akcja rozpoczęła się już dwa lata wcześniej — powstanie “Łódzkiej Rodziny Radjowej” było nadaniem tej akcji form organizacyjnych.
O entuzjaźmie, z jakim miejscowe i okoliczne społeczeństwo radjowe powitało tę inicjatywę i o energji i ofiarności prac zarządu tego stowarzyszenia świadczą wyniki. W chwili obecnej utworzony przez radjosłuchaczy łódzkich i przez nich utrzymywany Internat dla Dzieci Ociemniałych zapewnia dach nad głową, ludzkie pożywienie, naukę, fachowe wykształcenie i serdeczną opiekę 21 dzieciom ociemniałym. Dzieci te kształcą się pod kierunkiem specjalnego personelu nauczycielskiego, pobierają ponadto lekcje muzyki i pracują w dwóch własnych warsztatach: szczotkarskimi koszykarskim. Niezależnie od wydatków, związanych z utworzeniem, utrzymaniem i stopniowem rozbudowywaniem internatu, Łódzka Rodzina Radjowa ze składek członkowskich, z dochodów z imprezi z ofiar zdołała odłożyć w P. K. O. sumę ponad czterdzieści tysięcy złotych. Suma ta jest przeznaczona w myśl uchwały drugiego walnego zgromadzenia na zapoczątkowanie budowy pierwszego w Łodzi a siódmego w kraju specjalnego Zakładu Dla Ociemniałych, mogącego pomieścić setkę dzieci, a więc niemal połowę dzieci ociemniałych województwa. Łódzka Rodzina Radjowa liczy obecnie ponad cztery tysiące członków rzeczywistych w Centrali oraz w oddziałach i kołach w Pabjanicach, Zgierzu, Zduńskiej Woli i Rudzie Pabjanickiej.
Powyższe wyniki prac Łódzkiej RodzińyRadjowej skłoniły miejscowe czynniki kompetentne do przyznania temu stowarzyszeniu wyłącznego prawa opieki nad dziećmi ociemniałemi w województwie.”
Źródło: Świat Niewidomych : organ Zjednoczenia Pracowników Niewidomych. 1935, nr 1

Miasto ślepców. 1936 rok

Świat niewidomych zawierał na swoich łamach również informacje, którym wprost trudno było dać wiarę…
“Pewien dziennikarz francuski, podczas ostatniej rewolucji w południowym Meksyku w miasteczku Oxacz, nad rzeką Atoyac, zauważył ze zdziwieniem obecność wielu niewidomych, którzy przywędrowali całymi karawanami. Była tam na przykład rodzina, złożona z ośmiu osób, pozbawionych wzroku. — Jak się później okazało, przywędrowali oni z Tiltepec z tak zwanego miasta ślepców.
Mieszkańcy Tiltepec rodzą się z normalnymi oczami, ale stopniowo wzrok ich słabnie ,i wreszcie zanika zupełnie. Rzecz dziwna — straszliwa plaga daje się we znaki i zwierzętom.
Tiltepec jest miastem, którego domy pozbawione są drzwi i okien. Przed domami bawią się niewidome dzieci. Mają mętne oczy, podobne do kulek z matowego szkła, głęboko osadzonych w oczodołach. Dzieci śmieją się wesoło, śpiewają i gonią się po ulicach miasteczka.
Z chaty wyskoczył ślepy pies i zawył przeciągle. Poczuł obcych ludzi.
Na pobliskiem polu niewidomy chłop orał ziemię. Woły zaprzężone do pługa toczyły mętnymi gałkami niewidzących oczów.
W sklepikach panował ruch, jak zwykle w dniu targowym. Tylko, że zarówno kupiec, jak i klienci nie patrzą na towar, sprawdzają jego jakość palcami, lub węchem.
Dzieci w Tiltepec zachowały jeszcze mętne wspomnienie kształtów i barw widzianych w pierwszym roku życia, zważywszy jednak, że w chwili odstawienia od piersi matczynej każde dziecko traci wzrok, wspomnienia rychło ulatują z pamięci. Ludzie dorośli nie mają najlżejszego pojęcia o kształtach i barwach, życie ich jest jednym pasmem ciemnych, bezsłonecznych godzin.”
Cały tekst na moim blogu
Istnieje jednak bardzo prawdopodobne wyjaśnienie tego fenomenu, zaproponowane przez jednego z czytelników tekstu. Przyczyną tak powszechnej ślepoty ludzi i zwierząt, mogła być Ślepota rzeczna: choroba zakaźna, wywoływana przez pasożytniczego robaka, rozprzestrzeniającego się na skutek ukąszenia przez meszki z gatunku Simulium. (dziś powiedzielibyśmy pierwotniaka. przyp. red.).

Wioska niewidomych

“Już w poprzednim numerze naszego organu wzmiankowaliśmy o osadzie Vetrenik, znajdującej się w Jugosławji, zamieszkałej wyłącznie przez niewidomych – inwalidów wojennych.
Jak nasz korespondent donosi, już kilka lat temu rząd jugosłowiański apelował za pomocą prasy do kobiet, aby poślubiały nieszczęsnych ślepców i w ten sposób zapewniały najbardziej godnym współczucia kalekom opiekę. Kobiety jugosłowiańskie odpowiedziały na ten apel skwapliwie i nigdy urzędy stanu nie notowały tak licznych małżeństw, jak po tym apelu. Rodziny te osadzono właśnie w Vetrenik,a obecnie po paru latach, w Vetrenik jest już sporo dzieci — bo aż 80, dla których otworzono ostatnio szkołę. Trzeba przytem dodać, że mieszkańcy Vetrenik zajmują się ogrodnictwem na gruntach przyznanych im przez rząd, który także ofiarował im domki.”
Źródło: Świat Niewidomych : organ Zjednoczenia Pracowników Niewidomych. 1936, nr 1

Kombajnem do biblioteki

Lektura “Świata niewidomych” zdecydowanie poszerzyła horyzonty moich zainteresowań, ograniczone wcześniej do tyflotechniki. Jeśli w “branżowym” czasopiśmie kryły się rewelacje pokroju powyższych i wiele innych, których nie sposób pomieścić na łamach tego tekstu, to jakie treści udałoby się znaleźć w historycznej prasie wysokonakładowej?
Podczas korzystania z systemu dLibra, na którym oparte jest wiele polskich bibliotek cyfrowych, okazało się ponadto, że zbiory, jeśli są opatrzone warstwą OCR, mogą być pełnotekstowo przeszukiwane. Dla przykładu wpisanie słowa “niewidomych” na stronie e-biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, zwróciło około 600 rezultatów w różnych gazetach przedwojennych z “Kurierem Warszawskim” na czele.
Pobieranie ich ręcznie, czasochłonne przetwarzanie na tekst i przeglądanie, zapewne skutecznie wyczerpałoby mój czas wolny, a wcześniej cierpliwość, więc postanowiłem poszukać sposobu zautomatyzowania tego procesu.
Konstrukcja systemudLibra utrudniła szybkie pozyskanie listy wyników w formacie czytelnym dla maszyny, więc spis linków do konkretnych zasobów musiałem przygotować półautomatycznie, korzystając z dodatku DownThemAll dla Firefox, który m.in. umożliwiał skopiowanie wszystkich linków znajdujących się na wyświetlanej stronie.
Następnym etapem było opracowanie narzędzia, które dla każdego linku dokonało jego niezbędnych przekształceń i pobrało tekstową wersję zasobu na dysk.
Po kilku godzinach, miałem więc około 600 plików HTML do przejrzenia, co okazało się najbardziej czasochłonne, ale i fascynujące.
Cyfrowe egzemplarze różnych gazet, wydawanych w latach 1807-1939, o zadziwiająco dobrej jakości OCR (choć zdarzały się nieciekawe wyjątki) w przeważającej większości zawierały jakieś krótkie i nieistotne wzmianki o niewidomych, ale warto było się przez nie przekopać dla pozyskania ponad 120 wycinków nadających się do dalszej pracy. Wśród nich krótkie notki, ale i pełnowymiarowe artykuły, napisane stylem niespotykanym w literaturze i prasie nam współczesnej. W tej setce, przynajmniej kilkanaście takich, dla których warto było się potrudzić, a niezależnie od tych: kroniki kryminalne, ogłoszenia drobne i powieści w odcinkach, choć niezwiązane z tematem poszukiwań, to jednak dodawały im uroku.

Przyczynek do historii art. 80. 1807 rok

Niesławny art. 80 kodeksu cywilnego, uchylony w roku 2010, a obecny od 1966, stanowił:
“Jeżeli osoba nie mogąca czytać ma złożyć oświadczenie woli na piśmie, oświadczenie powinno być złożone w formie aktu notarialnego”.
Środowisko niewidomych z ulgą przyjęło jego uchylenie, ale, co ciekawe, zapis dużo bardziej restrykcyjny okazał się najstarszym prasowym znaleziskiem w moich poszukiwaniach. W przedrukowanym w “Gazecie warszawskiej” “Urządzeniu aktowym”, czytamy taki przepis:
“§ 55 Przyjmuiąc Sędzia Tranzakcye niewidomych powinien się szczególney przekonać, czyli,osoba taka ma wyobrażenie o przedmiocie Tranzakcyi , iako też o rzeczywistości osoby z którą Tranzakcyą zawiera ? Na koniec ktoś z krewnych lub innych osób wiary godnych, niewidomego dokładnie znaiących, do Tranzakcyi ma bydź przywołanym , któryby interes ten wyrozumiał i w imieniu niewidomego Tranzakcyą podpisał.”
Źródło: Gazeta Warszawska. 1807, nr 54 + dod.

Pomysłowe “Machinki” dla niewidomych. 1823 rok

“Były Porucznik w WoyskuPolskiem, Kazimierz Wyrozimski, który w roku przeszłym iak to pisma peryiodyczne ogłosiły wydał na widok wynalezione przez siebie, od Towarzystwa Królewskiego Przyiacioł Nauk pochwalone, narzędzie służące do mechanicznego dodawania i odeymowania ułomków nayużywańszych, wynalazł i urządził trzy nowe następuiące narzędzia.
Pierwsze, które nazwał Kalendarzem mechanicznym nieczystym Polskim i Ruskim dla niewidomych, służy do doyścia przez dotykanie daty, w roku zeszłym, bieżącym i przyszłym, tak iż niewidomy za pomocą tey machinki odgadnie z łatwością w którym dniu tygodnia przypadła, przypada lub przypadnie naznaczona data: Używać zaś iey mogą, skoro tylko obchodzić się z nią nauczą, ci nawet niewidomi, którzy ani liter ani cyfr nie znaią.
Drugie służy do znalezienia czasu (w godzinach, minutach, sekundach i tercyach) mieysca ziemskiego którego długość ieograficznaiest dana.
Odwrotny iest zamiar trzeciego narzędzia: to służy do znalezienia długości ieograficzneymieysca którego czas iest dany. W obudwóch ostatnich narzędziach są odnoszone zadania do południka Paryzkiego. Osoby którym P. Wyrozimski pokazał i wytłumaczył trzy tu wymienione swoie wynalazki, korzystne o ich dowcipnem urządzeniu i o ich użyteczności wydaią zdania.”
Źródło: GazetaKorrespondenta Warszawskiego i Zagranicznego. (1823),nr 99 + dodatek

Niewidomy książę nawet w karty grać może. 1837 rok

“Xiążę Arembarg iest niewidomy, Jednakże może on używać niektórych zabaw, do których zwykle wzrok koniecznie iest potrzebny. Najbardziej zadziwiaiącem iest to, że grywa w wista i lombra równie iak widomy,a to iak następuie; na stoliku gry ustawiona iest przy nim mała, ozdobna machina, podobna do czworograniastej szkatułki. Na powierzchni machiny znajduią się 4 rzędy sztyftów, daiących się wysuwać i zsuwać za pomocą łatwego mechanizmu. Każdy z rzędów oznacza kartę, równie iak każdy z sztyftów oznacza kolor. Skoro więc karty są rozdane, porządkuie to ieden z iego sekretarzy, wysuwa podług tego sztyfty; Xiążę dotyka się ręką powierzchni, i palcami poznaie iakie ma karty i iakiego są koloru.
Teraz gra się zaczyna. Spółgraiącywymieniaią karty iakiewyrzucaią, a Xiążę z równą prędkością bez żadnego błędu wyrzuca kartę odpowiednią. Dowcipny ten wynalazek został przez niego samego uczyniony; a może powyższy opis będzie pożądanym dla innych niewidomych.”
Źródło: Kurjer Warszawski. 1837, nr 269 + dodatek

Słabowidzący zwani dalej niewidomymi. 1838 rok.

Powyższa myśl, którą odnajdujemy w drugim rozdziale Statutu Polskiego Związku Niewidomych, nie była jak widać obca autorom rubryki humorystycznej Kuriera Warszawskiego:
“Cudzoziemiec przyiechawszy do znacznego miasta,przyiął w usługi faktora aby mu pokazywał osobliwości; między innemi życzył widzieć instytut oftalmiczny (choruiących na oczy). Faktor go zaprowadził. “Czy to tu iest ów instytut?”pyta go cudzoziemiec. “Pewno, odrzekł zapytany : alboż Jegomość nie widzisz iak tam 2ch niewidomych wygląda z okna?”
Źródło: Kurjer Warszawski. 1838, nr 346

Gazeta dla niewidomych. 1839 rok.

“Od początku bieżącego roku wychodzi w Palermo gazeta dla niewidomych, odznaczaiąca się literami wypukłemi, tak, iż można dotykać się ich palcami.”
Źródło: Kurjer Warszawski 1839, nr 108 + dod

Królewna Zofia i piśmiennictwo. 1842 rok.

“Anglja. Królewna Zofja straciwszy wzrok zupełnie, uczy się teraz pisać podług nowego sposobu, wynalezionego dla niewidomych, i uczyniła iuż takie postępy, że może korespondować ze swoiemi przyiaciołmi.”
Źródło: Kurjer Warszawski 1842, nr 209 + dod.

Włos się na głowie jeży. 1843 rok

Czytelnik współczesnego piśmiennictwa przyzwyczajony jest na ogół, że autorzy prześcigają się w szokujących pomysłach. Mimo jednak tego solidnego przygotowania, poniższa notka na długo pozostała mi w pamięci, więc co wrażliwszym – nie polecam.
“Dziennik angielski opowiada: Podróżnik przeieżdżaiąc niedawno w blizkości Kolnbrook usłyszał przeraźliwy krzyk dziecka zostaiącego przy żebraczce, która miała przy sobie ieszcze dwoie dzieci niewidomych.
Podróżnik pytał się o przyczynę krzyku, a że kobieta czyniła tylko wymówki, przeto gwałtem zerwał dziecku wiążącą ie przepaskę.
Ze wzdrygnięciem się spostrzegł iż pod przepaską umieszczane były 2 skorupki zawieraiące 2 duże chrabąszcze dla wyłupienia dziecku oczu. Nie bez przyczyny domyślaią się, iż drugie dzieci tymże sposobem zostały wzroku pozbawione.”
Źródło: Kurjer Warszawski 1843, nr 185

Machina do pisania dla niewidomych. 1844 rok.

“Jest to wynalazek niewidomego Foucauld (Fukol) wychowańca instytutu oftalmicznego na przedmieściu SgoANTONIEGO w Paryżu. Machina ta podobna iest do fortepjanu, iej klawisze za przyciśnięciem wysuwają pismo zwane cyceroj łatwo daiące się przenieść na papier. Wyuczeni niewidomi układaią tym sposobem 50 wierszy na godzinę. Fukol wynalazł także drugą machinę wysuwaiącą 4-kroć większe pismo niż pierwsza, aby niewidomy mógł za iej pomocą palcami czytać korektę. Obie machiny zbudował drugi niewidomy nazwiskiem Jackarie (Zakary).”
Źródło: Kurjer Warszawski. 1844, nr 47

Sztuka żebrania w sześciu lekcjach. 1860 rok

“Do jakiego stopnia przemysł angielski się rozciąga, najlepszy mamy dowód w ogłoszeniu, które w tych dniach czytaliśmy. Jest to obwieszczenie, które publicznie po rogach ulic Londynu w częściach miasta gdzie ubodzy mieszkają, było poprzybijane; nosi ono tytuł: Sztuka żebrania w sześciu lekcyach, brzmi jak następuje:
Pan Lazar Rosnay pozwala sobie donieść szanownej publiczności, że założył szkołę, która sobie wzięła za zadanie nauczyć teoryi i praktyki żebrania w jak najprzyzwoitszych formach. Każdy porządny choćby tylko miernemi zdolnościami obdarzony człowiek, nauczy się w przeciągu jednego kursu złożonego z sześciu godzin, żyć jak najwygodniej kosztem publiczności, a ze strony policyi nie będzie potrzebował lękać się nieprzyjemności. Profesor ze swej strony jak najkorzystniejsze podaje warunki; za umiarkowaną cenę, można u niego wynająć własnych jego elewów do żebrania. Chłopców powierzonych jego opiece w zupełnie jeszcze młodym wieku, w krótkim czasie doprowadza do tak wielkiej biegłości w udawaniu, że podług woli każdego mogą udać kalekę, bez obawy, by to ich zdrowiu zaszkodzić mogło; za przyzwoitą nagrodą wskazują się także ulice w Londynie na których chojną udzielają jałmużnę i t. d.
Profesor zajmuje się także wyuczaniem psów dla niewidomych, stara się o szczudła i plastry dla chorych, jednem słowem, o wszystko co z jego rzemiosłem ma styczność. Zamówione obstalunki z zachowaniem wszelkiej tajemnicy i jak najspieszniej wykonane zostaną. 21 PrincesStreet St. Giles.”
Źródło: Gazeta Warszawska. 1860, nr 333
Ciekawostka związana z tym tekstem polega na tym, że notatkę prawie identycznej treści, napisaną nieco innymi słowami, wydrukowała 14 lat później Gazeta Warszawska. 1874, nr 284.

Niewidomi muzycy z ulicy Piwnej. 1871 rok.

Na ulicy Piwnej w Warszawie, mieści się od wielu lat, Krajowe Duszpasterstwo Niewidomych.
Że o jednak o tej ulicy (a być może i tym samym adresie) w kontekście niewidomych, pisało się już ponad sto lat wcześniej, było to niespodzianką.
“Osoby pragnące połączyć dobry uczynek z zabawą, mogą dopełnić tego obowiązku sumienia w ostatnim tygodniu bieżącego karnawału, wynajmując na tańcujące zabawy do gry na fortepjanie, nieszczęśliwych niewidomych, zamieszkałych przy ulicy Piwnej nad Ochroną.”
Źródło: Kurjer Warszawski. 1871, nr 38 + dod.

Apel Bolesława Prusa. 1871 rok.

W tej samej sprawie, dziesięć lat później apelował do społeczeństwa sam Bolesław Prus, na łamach Kuriera Warszawskiego:
“Nasz Instytut Ociemniałych rokrocznie z wielką pracą kształci także muzyków, którzy grając na fortepianie lub na skrzypcach w miejscach publicznej zabawy zdobywali sobie utrzymanie.
Jest to praca szlachetna i użyteczna.
Wszelako dziś dowiadujemy się z boku, że egzystencja ociemniałych muzyków zagrożona jest w sposób poważny. Biedaków tych od pewnego czasu rzedziej wzywają do bawaryj, restauracyj i ogródków, ponieważ weszły w modę cudzoziemskie arfiarki i tzw. “szansonetki”.
Trzeba się, nad tym zastanowić. Publiczność ma do wyboru jedno z dwojga: albo słuchać wcale dobrej gry ociemniałych i płacić im tylko za muzykę, albo słuchać kiepsko grających arfiarek, gadać im tłuste koncepta, zrujnować ociemniałych i następnie wspierać ich jako nędzarzy.
Myślę, że ten drugi gatunek muzyki jest diabelnie kosztowny!…
Więc, mili bracia restauratorzy, bawarczycy, ogródkowicze i inni ojcowie rodzin, wyrzeknijcie się harfiarek!
Prawda, że kobieta, osobliwie przy dźwiękach muzyki, jest miłym stworzeniem, nawet wtedy, kiedy trzyma w garści arfę.
Wszelako nikt nie zaprzeczy, że roztropniej jest słuchać gry ociemniałego, ale za to we własnej garści trzymać kobietę bez muzykalnych dodatków…”
Źródło: Kronika tygodniowa, Kurier Warszawski 1881, Nr 151 – Wikiźródła, wolna biblioteka

Tylko we Lwowie. 1882 rok.

“Zakład galicyjski dla ociemniałych we Lwowie, ma prawo do wielkiej wdzięczności całego kraju, bo niedawno temu, na kongresie podobnych instytutów, który się odbywał we Frankfurcie nad Menem, zakład ten otrzymał pierwszą najwyższą nagrodę za prace wykonane przez niewidomych. Niemcy nie mogli się dość nadziwić dokładności tych robót—i pomimo niechęci swej do wszystkiego co polskie, musieli przyznać jednogłośnie, iż czemśpodobnem żaden z ich zakładów pochwalić się nie może.
Świetny taki postęp, sięgający dopiero ostatnich czasów, mamy do zawdzięczenia światłemu kierunkowi p. Makowskiej,małżonki dyrektora szkoły ociemniałych, która przejęta współczuciem dla nieszczęśliwych kalek, umiała wpoić w nie zamiłowanie do robót nie mechanicznych wyłącznie,ale jednocześnie zajmujących i umysł.”
Źródło: Wiek : gazeta polityczna, literacka i spółeczna. 1882, nr 203

Fundacja Roztworowskich. 1886 rok.

Współcześnie, na polu sprawy niewidomych polskich, działa kilkadziesiąt fundacji, stowarzyszeń i innych organizacji. Badając kiedyś statystykę przychodów z jednego procenta podatku oraz poszukując danych możliwych maszynowo do przetworzenia o innych przychodach i wydatkach tych ciał, trudno było mi jednoznacznie odpowiedzieć sobie na pytanie: fundacje, owszem, ale kto, co i komu właściwie funduje?
Kiedyś było to bardziej jednoznaczne:
“W dniu 7-ym b. m. przed rejentem Włodzimierzem Kretkowskim stawił się Janusz hr. Roztworowski, prezes Stowarzyszenia emerytów warszawskich i zeznał akt darowizny (t. zw. “między żyjącymi”) na rzecz miasta Warszawy sumy 105,000 rs. (rubli srebrem przyp. Red.) w listach zastawnych 5% Towarzystwa kredytowego ziemskiego i w depozycie tegoż Towarzystwa złożonych, przeznaczając ją na “Fundację imienia Karoliny i Janusza małżonków Roztworowskich dla biednych niewidomych”. Pobudkami, które kierowały myślą głównego fundatora, była z jednej strony pamięć na ojca jego ś. p. Jana od Krzyża Roztworowskiego, b. pułkownika b. wojsk polskich, który zwracał zawsze uwagę na nieszczęśliwy los niewidomych”, a powtóre chęć “utrwalenia w mieście Warszawie pamięci małżonki, ś. p . Karoliny Roztworowskiej, która podzielając w zupełności powyższe uczucia ś. p. Jana Roztworowskiego, stale zwykła była udzielać jałmużny biednym niewidomym”. (…) 2) Komitet ten co pół roku, a mianowicie 28 go stycznia (jako w dzień imienin ś. p. Karoliny Roztworowskiej) i 30-go lipca (jako w dzień urodzin ś. p . Jana Roztworowskiego), wypłacać będzie z odsetek od kapitału po rs. 30, czyli rocznie po rs. 60 ośmdziesięciu ubogim niewidomym.”
Źródło: Kurjer Warszawski. 1886, nr 342a
I rzeczywiście, prasa cyklicznie informowała później o dokonywanych wypłatach, ale nie udało mi się dotrzeć do informacji, kiedy i z jakich powodów, fundacja zakończyła działalność.

Elektroftalm Noiszewskiego. 1889 rok.

Elektroftalm, nad którym pracowano pod kier. prof. Starkiewicza w latach 70-tych XX w., nie był pierwszym pomysłem tego typu. Prawie 100 lat wcześniej, podobne urządzenie zaprojektował dr Noiszewski. Nie udało mi się jednak stwierdzić, czy urządzenie tego pomysłu zostało faktycznie wytworzone, czy rzecz zakończyła się na samej idei, choć cytowany wcześniej artykuł wzmiankuje, że prof. Starkiewicz inspirował się właśnie pracami Noiszewskiego.
“Elektroftalmocyklop jest ciemną optyczną [zorną], tylna ściana której składa się z trzech po sobie następujących warst:
Pierwszą warstwą od przodu jest cienka siatka metalowa, nieizolowana, w kolistej metalowej oprawie. Prąd przez oprawę płynie na całą siatkę równomiernie.
Druga warstwa. Do siatki przylega ściśle z tyłu cienka płytka selenowa, razem z siatką oprawiona.
Trzecią warstwę stanowią pręciki. Pozór tej warstwy przypomina gęstą szczotkę, której pojedyncze włoski ściśle przylegają do tylnej powierzchni płytki selenowej.
Każdy pręcik składa się z drutu złotego, izolowanego.
Prąd przepływa przez selenową płytkę na pręcik, końce pręcika tam, gdzie on dotyka selenu i czoła, nie są izolowane.
Przyrząd ten musi być umocowanym nad nosem na gładyszce (glabella). Powierzchnia warstwy pręcikowej, dotykająca czoła, powinna być dla każdego osobnika zdjętą gipsem.”
Źródło: Gazeta Lekarska 1889 R.24, t.9, nr 51 – cały artykuł na moim blogu

Przytłaczająca statystyka. 1892 rok.

“Ciężkie jest każde kalectwo, ale najcięższem i najsmutniejszem ze wszystkich jest ślepota. Dotknięty nią człowiek nietylko pozbawiony zostaje widoku wszystkich tych piękności i dziwów, któremi Bóg świat przyozdobił, ale nadto staje się nieszczęśliwym niedołęgą, który bez obcej pomocy ani chwili prawie obejść się nie może.
W kraju naszym jest tych nieszczęśliwych kalek 5,353, a w tej liczbie 489 ślepych od urodzenia. Na każdy tysiąc ludności przypada u nas średnio 21 niewidomych. Zdaje się, że to bardzo wiele; obliczono jednak, że w innych krajach kalectwo to bywa daleko częstsze. (…) Z ogólnej liczby niewidomych w naszym kraju z górą 50 osób trudni się rzemiosłem, kupiectwem i t. pM około 30 rolnictwem i gospodarstwem, z górą 50 muzyką, 3206 pozostaje bez żadnego zajęcia, a 1353 utrzymuje się z żebraniny.”
Źródło: Gazeta Świąteczna : wychodzi w Warszawie na każdą niedzielę. 1892, no 37 (610)

Radioaktywność i widzenie kształtów. 1903 rok

Artykuł, którego fragment poniżej cytuję, to kolejne dzieło z cyklu “włos się na głowie jeży”, choć dr Hertz, autor tekstu, pisał przecież z autentycznym przekonaniem i wiarą w dobroczynne działania substancji radioaktywnych.
“Niewidomi słabo reagujący na światło doznawają wrażeń świetlnych, jeśli do jednego lub drugiego oka zbliżamy skrzyneczkę z preparatem radu; działanie to występuje nawet przy świetle dziennem (Nb. niektórzy badacze twierdzą, że przyczyną tego zjawiska jest fosforescencya ciała szklistego oka).
Niewidomi, którzy zachowali wrażliwość na światło i są w stanie rozróżniać światło od cienia, lecz nie mogą rozróżniać okiem kształtu przedmiotów, mogą rozpoznawać w ciemnym pokoju kontury cieniowe przedmiotów odrzucanych, lub leżących na obrazie oświetlonym promieniami radu. Dwaj niewidomi chłopcy, jeden 11 letni, drugi 13 letni, którzy utracili wzrok w pierwszym roku życia, po raz pierwszy ujrzeli na ekranie przedmioty, znane już im z dotyku, jak np.: monety, klucze, krzyż, i t. p., nie poznali jednak pincenez, którego żaden z nich nigdy nie miał w ręku.”
Źródło: Przegląd Tygodniowy Życia Społecznego, Literatury i Sztuk Pięknych. R. 38, 1903, no 35 – cały artykuł na moim blogu

Krewka dziewka. 1912 rok.

“Tragedja miłosna niewidomych. W Osnabriick — jak donosi berliński Lokal Anzeiger — niewidoma narzeczona niewidomego szczotkarza, strzeliła do narzeczonego z rewolweru i zraniła go lekko, poczem strzeliła do siebie, raniąc się śmiertelnie. Przyczyną rozpaczliwego czynu niewidomej, miała być zawiedziona miłość.”
Źródło: Kurjer Warszawski : dodatek poranny. R. 92, 1912, nr 44
To jedna z tych notatek, które budzą więcej pytań, niż udzielają odpowiedzi, bo przecież jakże fascynująca historia kryje się za powyższym. O ile same przyczyny są dość prozaiczne, to jednak zakończenie jest owiane tajemnicą: skąd ona wzięła rewolwer, jak poradziła sobie z nietrywialnym zagadnieniem załadowania nabojów, czy robiła jakieś próby przed akcją?

Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi. 1913 rok.

“Zaiste, dziwić się trzeba, że przez szeregi wieków człowiek niewidomy uważany był za beznadziejną ofiarę i że usiłowania w celu otoczenia ociemniałych społeczną opieką i dania im możności istotnego życia – tem samem życiem, jakim żyją widzący — tak długo dałyna siebie czekać. (…) Nasze społeczeństwo rozpoczęło już także prace w tym kierunku.
W maju r. 1911 zawiązano Towarzystwo opieki nad ociemniałemi w Królestwie Polskiem. Towarzystwo to ma prawo zakładania dla ociemniałych przytułków, ochron i szkółek, warsztatów, biur pośrednictwa pracy, czytelni, bibljotek, lecznic, ambulatorjów, szpitali itp. Ma prawo urządzania odczytów, koncertów, prowadzić drukarnię — słowem, może otoczyć ich opieką rozumną i celową — rozciągając przytem działalność swoją na całe Królestwo Polskie.
Towarzystwo to istnieje i pracuje intensywnie. Przyswoiwszy językowi naszemu metodę Braille’a — pisma wypukłego dla niewidomych, zabiega około wydawania dzieł i podręczników tem pismem drukowanych, jak również i nut muzycznych. Zakłada warsztaty dla mężczyzn i kobiet niewidomych, uczy pracować. Koszykarstwo i plecionkarstwo daje już wyroby bardzo wykwintne, wykonywane przez ociemniałych i dostarcza im środków utrzymania. Towarzystwo to—zdaniem naszem—jednąma tylko wadę: za mało daje o sobie wiedzieć, za mało woła ludzi widzących i czujących do pomocy i współpracy. I z tej wady otrząsać się zaczyna. Oto w nadchodzącą niedzielę, d. 21 -go września, urządza ono kwiatek uliczny. Kwestarki ofiarują ludności koniczynę czterolistną “na ociemniałych”. Kwiatek wykonały panie, członkinie Towarzystwa. Kwiaciarek będą zastępy duże, bo i któżby chciał się wymówić od uczestniczenia w tak doniosłym czynie!? Ai któżby zdołał odmówić skromnego datku na cel tak szlachetny! Ociemniałych jest w Królestwie Polskiem przeszło 7.000! — a opieka wszystkich ich ogarnąć i pod swoje skrzydła przytulić ma chęć i obowiązek.”
Źródło: Kurjer Warszawski. 1913, nr 259

Latarnia – Stefan Żeromski. 1922 rok.

“Jest właśnie możność ulżenia ciężaru jarzma niedoli ślepych żołnierzy, wydobyć z ich serca, skoro nie można światła ich źrenicom przywrócić, kolca żalu i rozpaczy, który je przebija. Jest możność dania imw ręce kija podpory, wsparcia ramieniem ich kroków w ciemności, dania im do rąk pracy odpowiedniej, któraby im zapewniła życie wśród ludzi, jako braci wśród braci. (…) «Latarnia» polska powstała w grudniu 1921 roku z inicyatywy Miss Winifred Holt, która przybyła do Polski w celu zbadania stanu ociemniałych na powojennym terenie. «Latarnia» polska ogranicza się na razie do rejestracyi ociemniałych, niesienia pomocy tym ofiarom wojny przez reedukacyę, pomoc materyalną, udzielanie informacyi i wskazówek. (…) Protektorat nad «Latarnią» objął łaskawie Naczelnik Państwa, honorowym prezesem komitetu jest jenerał Haller, członkami zarządu tymczasowego są pp. St. Staniszewski, ks. Eustachowa Sapieżyna, hr. Róża Tyszkiewiczowa, Fr. Lilpopowa, dr. Jarecki, dr. Kępiński, dr Kamocki.”
Źródło: Latarnia – Stefan Żeromski. – Wikiźródła, wolna biblioteka

Komitet pomocy ociemniałym. 1928 rok.

“W minist. pracy i opieki społecznej pod przewodnictwem dyrektora departamentu opieki społecznej odbyła się konferencja w sprawie zorganizowania komitetu pomocy ociemniałym. Na konferencji obecni byli przedstawiciele instytucji społecznych, opiekujących się ociemniałymi, ministerjum W. R . i O . P . oraz ministerjum spraw wojskowych. Postanowiono przystąpićdo utworzenia komitetu pomocy ociemniałym, do którego wejdą przedstawiciele instytucji opieki nad ociemniałymi, samorządu, oraz ministerjów. Zadaniem komitetu będzie dążenie do postawienia opieki nad ociemniałymi w Polsce na należytym poziomie, uzgodnienie tej opieki, prowadzonej przez czynniki społeczne, samorząd i rząd i in.
W związku z tem wyłoniono komisję organizacyjną komitetu pomocy ociemniałym, złożoną z 6 osób: przedstawicieli instytucji społecznych: Towarzystwa “Latarnia”, Zjednoczenia pracowników niewidomych, Instytutu głuchoniemych i ociemniałych, warszawskiego Związku ociemniałych, oraz przedstawiciela państwowego Instytutu pedagogiki specjalnej, inwalidów wojennych, Towarzystwa opieki nad ociemniałymi. Komisja organizacyjna opracować ma statut komitetu pomocy ociemniałym i plan jego prac, wejść niezwłocznie w kontakt z “American Brail Press”, oraz we wrześniu lub z początku października zwołać plenarne organizacyjne posiedzenie komitetu pomocy ociemniałym.”
Źródło: Kurjer Warszawski. 1928, nr 187 + dod.

Zamachy samobójcze niewidomych. 1931 rok.

“16-letni Bronisław Budzyński, niewidomy (Bonifraterska 19), wypił esencji octowej. Pogotowie przewiozło go do szpitala Przemienienia Pańskiego.
Przy ul. Leszno 144, w podobny sposób usiłowała pozbawić się życia 30-letnia Marja Szpakowska, niewidoma, bez zajęcia. Pogotowie przewiozło desperatkę do szpitala Wolskiego.”
Źródło: Kurjer Warszawski : wydanie wieczorne. 1931, no 204

ŚMIERĆ NIEWIDOMEGO POD SAMOCHODEM. 1931 rok.

“Paryż 23-go lutego. (P. A. T.) Donosiliśmy niedawno o powstaniu w Paryżu Stowarzyszenia, które zaopatruje niewidomych w białe laski, mające chronić ich od najechania przez samochody przy przechodzeniu przez ulicę, środek ten okazał się jednak nie bardzo skuteczny.
Oto przechodzący przez Pola Elizejskie niewidomy dr. Henryk Racine został, nie zważając na białą laskę, którą się zasłaniał, wywrócony i zabity na miejscu przez pędzący z szaloną szybkością samochód.
Wypadek ten wywołał ogólne oburzenie. Dzienniki żądają jak najsurowszego ukarania winowajców i zaprowadzenia odpowiednich zarządzeń dla zapewnienia bezpieczeństwa niewidomym.”
Źródło: Kurjer Warszawski : wydanie poranne. 1931, no 54

Białe laski po polsku. 1931 rok.

“Min. spraw wewnętrznych na prośbę Zjednoczenia pracowników niewidomych R. P. zezwoliło ociemniałym, zrzeszonym w Zjednoczeniu, na noszenie białych lasek.
Każdy z niewidomych, prócz laski, na której jest okucie mosiężne i wybity porządkowy numer, będzie posiadał legitymację z fotografją i z numerem, odpowiadającym numerowi laski, w celu zabezpieczenia się od żebraków i innych symulantów, którzy mogliby nadużyć zaufania społeczeństwa.
Jednakże laska biała, noszona przez ociemniałego, będzie naprawdę wtedy tylko dlań oznaką widomą, o ile zostaną spełnione dwa podstawowe warunki: a) o ile niewidomy będzie przechodził przez ulicę nie w każdem dowolnem miejscu, lecz tylko na narożnikach, co wyczuje, uderzając laską o kant chodnika, zatrzyma się na chwilę, podnosząc laskę do góry i zaczeka; b) o ile znajdujący się w pobliżu przedstawiciel władz bezpieczeństwa, lub któryś z przechodniów (a jest to obowiązkiem każdego) wezmą niewidomego za rękę i przeprowadzą na drugą stronę ulicy.
Wtedy to przy spełnieniu wyżej wymienionych warunków białe laski spełnią swe zadanie i przyniosą pożytek niewidomemu. W wypadku przeciwnym wprowadziłyby zamęt w ruchu ulicznym i mogłyby spowodować wiele nieszczęśliwych wypadków, jakie miały miejsce we Francji przy wprowadzeniu lasek.”
Źródło: Kurjer Warszawski : wydanie poranne. 1931, no 295-A

Świat po niewidomemu. 1932 rok.

“Wśród piasków i młodych sosen, na skraju puszczy Kampinowskiej znajduje się przedziwny świat, mało jeszcze ogółowi znany. To Laski-Różana, osiedle Towarzystwa opieki nad ociemniałymi, którego inicjatorką i założycielką jest hrabianka Róża Czacka. Dobra ta pani, straciwszy wzrok w wiośnie życia, całe swe mienie i czas, a zwłaszcza brylantowe serce poświęciła ulżeniu doli niewidomych w Polsce, i stworzyła instytucję, w której od urodzenia niemal aż do śmierci mogą oni żyć i pracować, przechodząc kolejno przez wszystkie odpowiednie dla siebie rodzaje zakładóww zależności od wieku i stopnia kalectwa. (…) Pani H. Boguszewska delikatnem piórem skreśliła szereg obrazków z życia niewidomych w Laskach, opisała ich zabawy, zajęcia, małe troski i ogromne radości, a wszystko to opromieniła uczuciem i zrozumieniem dla niedoli dziatwy, tej niedoli, z której dziatwa, żyjąc w świecie łask i dobroci, “przykrytym pogodą, jak niebieskim kloszem” nie zdaje sobie wprost sprawy i godzi się najzupełniej z tym faktem, że nie widzi i widzieć nie będzie już nigdy. (…)Z prawdziwą przyjemnością, a chwilami ze wzruszeniem czyta się książkę p. Boguszewskiej. Bije z niej rzetelność artystyczna, która odrzuca tani sentymentalizm, a podpatruje prawdę i piękno w najbłachszych nieraz przejawach codziennego życia.”
Źródło: Kurjer Warszawski : wydanie wieczorne. 1932, no 146

Białe laski i grzebienie. 1934 rok.

Krótki reportaż z ulic Warszawy, należy do tych kilkunastu tekstów, dla których szczególnie warto było przedzierać się przez mnóstwo innych. Ma w sobie coś, że działa na wyobraźnię, a przy tym, ukazuje nieznane realia życia codziennego niewidomych stolicy.
“— Mówić nie można, bo zaraz gapie stoją —• zauważam, by nawiązać przerwaną rozmowę.
— Najgorzej, że zaraz policjant goni — odpowiada grzebieniarz.
— Jak to? To i niewidomym nie wolno handlować bez patentu poszczególnego? Myślałam, że wy macie ten przywilej wyrobiony. Tylu was chodzi z temi grzebieniami,a przecież policjanta nie widzicie, to “wpadanie” łatwe.
— To też ja więcej mam przykrości, niż handlu — mówi grzebieniarz, a inwalida dodaje: — Teraz to mnie żona pilnuje, bo ja też handluję, ale przedtem to mnie nieraz do komisarjatu brali. Raz im powiedziałem: — To co ja mam robić? Powiesić się? — A oni:
— My mamy rozkaz. Nie wolno i koniec.”
Źródło: Kurjer Warszawski : wydanie wieczorne. 1934, no 189 – Cały tekst na moim blogu

Słuchowisko z Lasek. 1936 rok.

“W środę, dnia 22 b. m ., o godz. 16-ej radjostacja warszawska nada na wszystkie rozgłośnie polskie słuchowisko dla młodzieży w wykonaniu wychowanków Zakładu dla niewidomych w Laskach p. t . “Historja o drewnianym żołnierzu” według H. Januszewskiej.”
Źródło: Kurjer Warszawski : wydanie wieczorne. 1936, no 109

Co dalej?

Spośród 600 wyników znalezionych po wpisaniu “niewidomych” w E-BUW, 121 uznałem za warte bliższego zapoznania się. Jest to trochę ponad 300 tys. znaków tekstu w plikach zgromadzonych na dysku komputera.
Kilkanaście miesięcy później, na słowo “niewidomych” E-BUW zwraca już ponad 700 wyników, a to i tak tylko wierzchołek góry lodowej.
Wyszukiwarka systemu dLibra umożliwia formułowanie bardziej zaawansowanych zapytań. Użycie symbolu wieloznacznego – gwiazdki, czyli wpisanie “niewidom*” (bez cudzysłowia), wykonuje wyszukiwanie różnych odmian gramatycznych, zwracając w chwili pisania tego tekstu 5743 wyniki. Można też tworzyć zapytania z uwzględnieniem spójników logicznych, dzięki czemu zapytanie “niewidom* OR ociemnia*” daje ponad 14 tys. rezultatów.
Przekopanie się przez taką ilość plików stosowanym rok wcześniej sposobem półautomatycznym zdecydowanie nie wchodzi w grę. Na dysku mam wprawdzie zaczątek ulepszonego “kombajnu” do dLibry: automatu, który sam zapyta serwery o określone słowa kluczowe, zgromadzi linki do zasobów, a następnie pobierze ich warstwy OCR, ale… Potrzebny byłby jednak drugi automat, który pobrane wyniki przeanalizuje i w zbiorczym pliku zwróci raport z wyszukiwania, zawierający dla każdego wyniku fragmenty otaczające określone słowa kluczowe. Dla 14 tys. wyników, zakładając po 1000 znaków na plik, raport taki byłby porównywalny objętościowo ze sporą encyklopedią, więc samo jego przeczytanie musiałoby trwać bardzo długo.
Są jeszcze inne biblioteki oparte na dLibrze, np. Polona BN, korzystająca z własnego silnika, w której również przybywa skanów z OCR, więc ilość piśmiennictwa staje się niemożliwa do przetworzenia. Może więc pozostanie poczekać na rozwój sztucznej inteligencji, która sama przeanalizuje teksty i po kilku godzinach ciężkiej, elektronicznej pracy, dostarczy użytkownikowi tylko takie, które na pewno jego zdaniem są warte przeczytania?
Czy jednak sztuczne neurony dostrzegą urok reportażu z międzywojennej Warszawy o niewidomych grzebieniarzach, czy nie pominą doniesień Kuriera Kolejowego z 1903 roku o nieprawdopodobnym profesorze i jego elektrycznej metodzie stymulowania mózgu do widzenia, a może umknie im urokliwa relacja Szpotańskiego o wizycie bramina w Laskach z 1934 roku, albo jeszcze wiele podobnych tekstów…
Kilkanaście miesięcy temu, uległem urokowi tych prasowych znalezisk. Dziś, podczas pisania tego tekstu, też wywierają na mnie dziwny wpływ, który spowodował, że artykuł planowany na 20 tys. znaków, rozrósł się prawie 3-krotnie. Czy jednak jest to jakaś obiektywna właściwość tych treści, ich dawnych autorów i bohaterów, czy po prostu wynika to z faktu, że ich odkopanie z zasobów sieci wymagało sporej determinacji, więc przez to stały się dla mnie nieobojętne? Nie wiem.
Czytelnik, któremu cierpliwość pozwoliła dobrnąć do końca artykułu, zapyta być może: “Dlaczego w czasopiśmie, którego celem jest przecież przybliżanie osobom z dysfunkcją wzroku różnego rodzaju rozwiązań technologicznych umieszczono taki tekst?” Celem moim było pokazanie czytelnikom, że dzięki coraz powszechniejszej digitalizacji dokumentów pisanych oraz oprogramowaniu pozwalającemu na obrabianie tych materiałów w sposób dostępny dla osób z dysfunkcją wzroku, obszar dostępnej nam aktywności badawczej powodowanej pasją lub motywacjami o charakterze zawodowym, rozszerzył się w sposób istotny.

Partnerzy

 Fundacja Instytut Rozwoju Regionalnego                     Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych

Back to top