Tegoroczne SightCity odbyło się 21 – 23 maja. Oczywiście we Frankfurcie nad Menem i, podobnie jak w poprzednich latach, w budynku Kap Europa. Zmiana lokalizacji wychodzi targom na plus, ale o tym pisałem w zeszłorocznej relacji, do której zapraszam. SightCity to bardzo duże wydarzenie i każdy znajdzie tam coś dla siebie. Ja znajduję pomoce w orientacji i o nich głównie będzie ten artykuł.
Powrót detektorów przeszkód
Nie, detektory przeszkód nigdy nie zniknęły, ale ostatnio też jakby mniej się działo. Jednak w tym roku, to właśnie one zwracały moją największą uwagę. Było ich po prostu całkiem sporo. Oczywiście część to starzy znajomi, ale były też nowości i to całkiem interesujące.
WeWalk
Moi czytelnicy mogą pamiętać, że jednym z pierwszych stoisk, które odwiedziłem w zeszłym roku było stoisko firmy WeWalk, na którym prototyp ich nowej laski WeWalk 2, ku mojemu rozczarowaniu, oblał testy, którym poddaję każdą interesującą pomoc w orientacji. Przedstawiciel producenta obiecał, że wyciągnie wnioski i robił nawet film podczas moich testów. Prawdę powiedziawszy myślałem, że to takie typowe zapewnianie potencjalnego klienta, że firma słucha i poprawia i niczego się nie spodziewałem.
A tu proszę, przychodzę na stoisko i okazuje się, że na mnie czekają. Tym razem laska zarówno w porę ostrzegła mnie przed ścianą, ku której szedłem dziarskim krokiem, ale, co ważniejsze, ostrzegła mnie o przeszkodzie na wysokości twarzy. Pozytywny wynik moich testów spotkał się z entuzjazmem zespołu WeWalk. Ja też się ucieszyłem, bo to fajny produkt.
Szczegółowy opis laski jest w artykule z zeszłego roku, więc go tu nie powtarzam. Warto tylko dodać, że detektor przeszkód w lasce jest przeznaczony do wykrywania przeszkód na wysokości głowy, a nie przed użytkownikiem. Dlatego wykrył ścianę, a rok temu miał taki problem z krzesłem. Czyli jeśli ktoś chce chodzić szybko i bezpiecznie, WeWalk jest dla niego lub dla niej, choć oczywiście „szybko” to pojęcia względne. W każdym razie gratulacje dla zespołu WeWalk, bo przez rok zrobili dobrą robotę. WeWalk 2 to laska, która dobrze łączy funkcje tradycyjnej laski z detekcją przeszkód. Rękojeść nie jest gruba, jak to jest w przypadku innych tego typu urządzeń, a ochrona głowy działa fajnie.
GoSense
Na stoisku GoSense spędziłem tylko chwilę, bo rok temu ich laska z ultradźwiękowym detektorem Rango wypadła dobrze w moich testach. Od zeszłego roku nie było jakichś istotnych zmian. No ale rok temu było dobrze. Tu znów muszę odesłać czytelnika do mojej relacji z SightCity 2024, bo tam opisuję Rango dokładniej. Wszyscy, którym nie przeszkadza chodzenie w słuchawkach, mogą być zainteresowani. Rango ostrzega o przeszkodach, kontroluje pozycję laski oraz ma funkcje nawigacyjne.
ICane
Detektorem, który zwrócił moją uwagę na tegorocznym SightCity – ba, wręcz mnie zachwycił – był ICane francuskiej firmy IEyes.
Przed wyjazdem na SightCity zawsze przeglądam listę wystawców i robię sobie notatki, czyli tworzę listę stoisk, które koniecznie chcę odwiedzić. Taka lista pomaga nie przegapić czegoś ciekawego. Opis IEyes nie był specjalnie obiecujący. Coś o niewidomych dla niewidomych i że chodzi o detekcję przeszkód. Sama nazwa „ICane” też nie budziła we mnie najlepszych skojarzeń, bo było już urządzenie o tej nazwie. W tamtym przypadku, by stworzyć inteligentną laskę iCane powstało specjalne konsorcjum, a w projekt włożono naprawdę duże pieniądze. Jeśli, moi czytelnicy, nigdy nie słyszeliście o iCane, to już wiecie, co z tego wyszło. IEyes trafiło na moją listę stoisk, które koniecznie trzeba odwiedzić, dzięki dwóm rzeczom: pisali o detekcji przeszkód, a to przynęta, na którą zawsze się łapię, no i to Francuzi, a Francuzi robią fajne detektory przeszkód.
Tak więc z powyższymi przemyśleniami poszedłem na stoisko IEyes. Firma jest mała. Pracują w niej chyba tylko dwie osoby i faktycznie jeden ze współzałożycieli firmy jest niewidomy.
ICane to laserowy detektor przeszkód mocowany na rękojeści laski. Montaż jest łatwy. Mamy element zaciskowy, który dokręcić możemy choćby monetą. W teorii ICane można zamontować na każdej lasce, ale w praktyce są pewnie wyjątki, np. nie wiem, czy na drewnianej rękojeści mojej laski ICane trzymałby się solidnie. iCanema cztery przyciski w zasięgu palca wskazującego i dwa moduły wibrujące. Na pierwszym kładziemy palec wskazujący, a na drugim palec środkowy. Moduł wibrujący pod palcem wskazującym informuje nas o obiektach przed nami, a ten pod palcem środkowym ostrzega nas o przeszkodach na wysokości głowy. I teraz najlepsze. Obiekty przed nami wykrywane są z odległości do dwunastu metrów. To oczywiście maksymalny zakres i używany będzie raczej rzadko, ale robi to wrażenie. Przyciski służą do zmiany zasięgu detektora oraz do włączania innych funkcji. W tej chwili mamy dwie, a przynajmniej te mi pokazano: dzwonek roweru i alarm. Pierwszy ma służyć wymuszeniu wolnego przejścia, a drugi zwróceniu uwagi, gdy czujemy się zagrożeni. Alarm jest naprawdę głośny, a dzwonek faktycznie brzmi jak dzwonek. iCane ma też diodę LED, która włącza się, gdy robi się ciemno. Rzecz jasna nie chodzi o oświetlanie drogi, ale o zwiększenie widoczności użytkownika. Diodę można ICane pracuje z aplikacją na smartfonie, ale aplikacja na razie służy głównie do wstępnej konfiguracji laski. Dźwięk dzwonka, alarm i komunikaty głosowe generowane są z głośnika wbudowanego w iCane.
Z ICane pochodziłem sobie z pół godziny i inaczej niż zwykle, wyszliśmy na zewnątrz. Tu właśnie przydał się dwunastometrowy zakres, bo dzięki detektorowi o tak dużym zasięgu mogłem wyczuć, gdy kończy się budynek i gdzie mogę skręcić. Oczywiście w większości sytuacji 12 metrów będzie nieprzydatne, bo przeszkody, w tym ludzie, będą bliżej, ale do dyspozycji mamy wiele krótszych zakresów. Przełącza się je dość wygodnie, a co najmniej jeden możemy włączać za pomocą skrótu, tj. naciskając dwa przyciski jednocześnie. Nie jest to trudne, bo przyciski są małe i blisko siebie – dwa na raz można nacisnąć kciukiem. Generalnie interfejs wydaje się przemyślany i przetestowany. ICane bardzo mi się podobało. Ostatni raz urządzenie o tak dużym zasięgu widziałem wiele lat temu w Paryżu (ech, ci Francuzi), ale wtedy to był laserowy dalmierz przerobiony na pomoc w orientacji, który nigdy nie wyszedł ze stadium prototypu.
Pisząc o ICane warto przypomnieć, co daje detektor przeszkód zintegrowany z laską lub mocowany na niej. Pomijam teraz ochronę głowy, bo to odrębna kwestia i do jej zalet chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Gdy idziemy ze standardową laską, idziemy od punktu do punktu. Oczywiście upraszczam, bo używamy też słuchu, ale zasadniczo gdy trafiamy laską na przeszkodę, szukamy obejścia. Przeszkoda może być też punktem odniesienia, np. gdy po lewej ciągnie się mur, możemy łatwiej utrzymać kierunek, gdy co jakiś czas wyczujemy go laską.
Detektor przeszkód informuje nas o obiektach z wyprzedzeniem. Nie uderzymy laską w słup, bo wcześniej wibracją poinformuje nas o nim detektor. Ba, dzięki detektorowi będziemy wiedzieli, z której strony obejść słup, bo wyczujemy gdzie jest więcej wolnej przestrzeni. Efekt jest taki, że idziemy płynniej, bo nie wpadamy na obiekty tylko od razu kierujemy się w miejsce, gdzie jest wolna przestrzeń. A teraz jeszcze wyobraźcie sobie, że takim detektorem możecie z wyprzedzeniem wykryć hulajnogi leżące na chodniku. W przypadku ICane powinno to być możliwe, bo detektor sięga nisko, ale nie sprawdzałem tego.
Wróćmy jeszcze do przykładu z murem. Mając detektor, nie musimy stukać laską w mur, bo przy każdym ruchu laską w stronę muru, detektor poinformuje nas, że mur jest gdzie był. Możemy kontrolować nasze położenie względem muru bez konieczności trzymania się go bardzo blisko albo schodzenia z kursu co jakiś czas.
Rozpisałem się, bo ICane to mój orientacyjny numer one na tegorocznym SightCity, a pomoce w orientacji to mój konik.
Eye-pass
Nie, nie, temat detektorów jeszcze się nie skończył. Omijanie przeszkód jest przecież w tytule tego artykułu. Niemiecka firma Sound Reasoning pokazała prototyp detektora przeszkód o nazwie Eye-pass. Eye-pass jest bardzo lekkim detektorem (poniżej 100 gramów z bateriami), który trzymamy w dłoni. Eye-pass używa lidaru, więc informację zwrotną dostajemy natychmiast. Obiekty sygnalizowane są dźwiękiem i do użycia detektora potrzebujemy słuchawek. W opisie na stronie Sound Reasoning jest mowa o słuchawkach kostnych. Mam wrażenie, że na SightCity były standardowe słuchawki kablowe, ale mogę się mylić, bo niestety nie zrobiłem notatek, a strona producenta nie jest zbyt informatywna. Wysokość dźwięku oddaje odległość do obiektu. Dźwięk jest stereo, ale samo urządzenie nie rozróżnia kierunku. Mocną stroną Eye-pass jest szybkość. Jak pisałem, o obiekcie dowiadujemy się praktycznie natychmiast, dzięki czemu możemy także wykrywać ruch. Ta szybkość to także powód, dlaczego producent na razie nie chce przechodzić na słuchawki bluetooth. Bluetooth oznacza większe opóźnienie, a więc tracimy to, co zyskujemy dzięki lidarowi. Od producenta wiem też, że planują wyposażyć Eye-pass w mały głośnik, tak by słuchawki nie były jedyną opcją.
Eye-pass może wydawać się mało interesujący, ale ja pamiętam takie dawne urządzenie K-Sonar, które również wymagało słuchawek. Przy odrobinie doświadczenia z K-Sonarem można było wysłyszeć kałuże na chodniku. Nie mówię, że Eye-pass da takie same możliwości, bo K-Sonar używał mnóstwa dźwięków jednocześnie, ale jego mocną stroną jest z pewnością szybkość wykrywania obiektów i przekazywania informacji.
SmartAis i Visionary Steps
Produkty niemieckich startupów SmartAIs i Visionary Steps AI są na pierwszy rzut oka podobne do siebie, ale diabeł z pewnością tkwi w szczegółach. Rozróżnienia nie ułatwia fakt, że obie firmy dzieliły to samo stoisko. Lepiej pamiętam SmartAIs, bo ludzie byli bardziej kontaktowi. Generalnie oba produkty to apki na iOS, które wykorzystują rozpoznawanie obrazu, by informować użytkownika o obiektach, prowadzić do nich i robić jeszcze inne rzeczy, na które pozwala iPhone, np. co akurat nie zrobi dużego wrażenia, czytać napisy, które wychwyci kamera. W obu przypadkach smartfona musimy mieć na piersi. Obie firmy miały przygotowane specjalne mocowania. Aplikacja SmartAIs oprócz komunikatów słownych, może dźwiękiem podawać odległość do obiektu, a aplikacja Visionary Steps bardziej opisuje. Jednak, jak już wspomniałem, obie robią podobne rzeczy, np. rozpoznają aptekę i prowadzą nas do niej. Jak to z aplikacjami bywa, w każdej chwili mogą pojawić się nowe funkcjonalności i jakieś zniknąć, dlatego nie chcę powtarzać wszystkiego, co wyczytałem, bo na SightCity można było zapoznać się z podstawami, czyli przejść się z iPhonem w specjalnej uprzęży i usłyszeć jak apka informuje nas o przestrzeni.
Ludzie ze SmartAIs byli bardzo zaangażowani i mówili, że mają pozytywny feedback. Niedawno zaczęli też testy na większą skalę, tj. właściciele iPhone’ów (tych lepszych) mogli się do nich zgłaszać jako testerzy, ale ja nie widzę dużej przyszłości dla takich rozwiązań. Nawet jeśli apka będzie robiła genialne rzeczy to ludzie i tak wybiorą okulary, bo te są po prostu wygodniejsze w użyciu. Użytkownicy apek z pewnością będą, ale raczej będzie ich mało. Za mało, by firmy przetrwały. No chyba że same przerzucą się na okulary.
iSee One
Przejdźmy więc do okularów, pozostając jednocześnie przy temacie detektorów. Włoska firma iVision Tech pokazała okulary iSee One, które łączą funkcje detektora z opisywaniem obiektów. Użytkownik może wybrać, czy o obiektach (w zasięgu czterech metrów) chce być informowany dźwiękiem, opisem, czy w sposób mieszany. Okulary zrobiły na mnie dobre wrażenie, ale trzeba pamiętać, że w warunkach targowych, wbrew pozorom, trudno testuje się rozwiązania opisujące przestrzeń i wykrywające obiekty. Gdy dookoła jest mnóstwo ludzi, trudno sprawdzić, czy system rozpoznaje osoby i czy dobrze podaje kierunek. Wykrywanie drzwi w teorii jest łatwiejsze do zweryfikowania, ale jeśli robimy to bezwzrokowo i w tłoku nie możemy iść prosto do tych drzwi, wyniku nie możemy być pewni. Trzeba by pochodzić w tych okularach w spokojniejszych warunkach, by ocenić ich przydatność w orientacji.
TAMI®
Bardziej klasycznym, choć zarazem nietypowym okularowym detektorem jest TAMI® szwajcarskiej firmy Lighthouse Tech. Klasyczność tego detektora polega na tym, że o obiektach jesteśmy informowani za pomocą wibracji na zausznikach. Nieklasyczna jest metoda wykrywania obiektów. TAMI® nie używa ultradźwięków, nie używa światła, ale używa radaru. Zaletą tej technologii, według twórców, jest to, że nie ma żadnych problemów z warunkami atmosferycznymi. Radar jest osłonięty plastikiem, więc nie musimy chronić sensorów przed deszczem lub śniegiem jak to bywa w przypadku innych rozwiązań.
TAMI® zdało oba moje testy, czyli okulary wykryły na czas laskę na wysokości twarzy oraz w porę ostrzegły mnie przed ścianą. Fajna rzecz, ale jeśli na okularach nie znajdzie się rozpoznawanie obrazu i AI, nie wróżę TAMI® dużego zainteresowania. Oczywiście mogę się mylić, ale o pomyłkach przeczytacie pod koniec artykułu.
Inne urządzenia
O innych urządzeniach rozpoznających i opisujących napiszę zbiorczo, bo aż takich nowości nie było.
NOA i Envision nie miały własnych stoisk, bo pokazywały się u dystrybutorów. Z ludźmi z Envision zawsze ktoś rozmawiał, więc się nie pchałem, szczególnie że jako betatester zawsze mogę zapytać o różne rzeczy. Jeśli chodzi o NOA, nikogo od producenta nie spotkałem. Wiem, że NOA ma całkiem solidną grupę użytkowników. Z kolei Envision kładzie teraz nacisk na Ally (na marginesie w sierpniu ogłoszono, że Ally będzie dostępna na okularach Solos). Nie dopatrzyłem się niczego nowego w okularach NIIRA Eyesynth a hiszpańskie Biel Glasses to produkt dla słabowidzących, więc poza moim zainteresowaniem. Zatem zaznaczam tylko, że wszystkie te rzeczy są rozwijane lub jak laserowa laska Vistac czy NaviBelt FeelSpace, które na SightCity, pokazywane są od lat, mają się dobrze.
Ciekawostki i zaskoczenia
Niemal na każdym SightCity są urządzenia, które zaskakują. Czasem te rozwiązania się sprawdzają, a czasem nie. W tym roku taką ciekawostką, której potencjał trudno ocenić był produkt japońskiej firmy Ashirase. Ashirase (startup, który ma swoje początki w Hondzie i jego produkt nazywają się tak samo) to wkładki do butów. Wkładkę umieszczamy w bucie po zewnętrznej stronie stopy. Wkładka ma trzy moduły wibrujące: przy pięcie, bardziej po środku i bardziej z przodu stopy. Na zewnątrz buta wystaje plastikowy okrągły element, który prawdopodobnie kryje moduł łączności z aplikacją na smartfona. Piszę „prawdopodobnie”, bo pani na stoisku nie znała technicznych detali. Mamy więc wkładki, które możemy włożyć do dowolnych butów (do moich pasowały) i aplikację nawigacyjną na smartfonie. Wybieramy cel i apka podaje nam kierunek za pomocą wibracji w butach. Przed zbliżaniem się do miejsc kluczowych, np. do zakrętu, dostajemy dodatkowy sygnał, czyli wiemy, że mamy zwrócić większą uwagę. Działa to dość intuicyjnie i według mojej żony buty z wkładkami (widać tylko te plastikowe elementy) nie wyglądają źle. Według twórców zaleta Ashirase jest taka, że mamy nawigację, która nie zajmuje nam rąk. Nie wiem, czy problem nie jest trochę sztuczny, bo aplikacja z komunikatami głosowymi zajmuje ręce w takim samym stopniu jak aplikacja z komunikatami wibracyjnymi. Rzekłbym, że Ashirase raczej odciąża uszy a nie ręce.
Dlaczego Ashirase jest ciekawe? Do tej pory buty próbowano wykorzystywać do zdobywania informacji, a nie do ich przekazywania. Przez kilka lat na SightCity pokazywała się firma, która robiła buty z wbudowanymi detektorami przeszkód. Buty wyglądały dziwnie i nie było możliwości zainstalowania detektora na własnych butach. Rok temu koreańska firma pokazywała buty, które w podeszwie miały optyczny sensor rozpoznający długość fali odbitej przez powierzchnię pomalowaną specjalną przezroczystą farbą. Taka farba w różnych „odcieniach” mogła służyć jako swoisty znacznik. Nie wiem o wcześniejszych projektach, w których na stopę przekazywanoby informację. Ashirase nie jest detektorem. To haptyczny interfejs, wcale nie najdziwniejszy. Już nie tylko uszy, palce, brzuch czy język są wykorzystywane jako odbiorcy sygnałów. Teraz mamy też stopy.
Lekcja pokory
W relacji z SightCity 2024 w sekcji „Ciekawostki” wspominałem o urządzeniu o nazwie SuperBrain robionym przez firmę Seventh Sense (często zapisywanej jako „7Sense) z Tallina. Urządzenie przypomina czapę. Obraz z kamery jest przetwarzany na wzory na czole. Byłem przekonany, że urządzenie, które zwraca powszechną uwagę raczej się nie przyjmie. Palec dałbym sobie za to uciąć. A tu widzę, że firma na SightCity ma dystrybutora i akurat miałem szczęście, bo na stoisku był sam producent. Spytałem go, jak idzie sprzedaż, przekonany że znam odpowiedź. I bardzo się zdziwiłem. Usłyszałem, że sprzedaż mają mniejszą niż by chcieli, ale że są klienci i to na całym świecie. Okazuje się, że zamożniejsze rodziny kupują SuperBrain niewidomym krewnym i że feedback jest bardzo pozytywny. Fajnie, bo nic smutniejszego niż ciekawe urządzenie, które ponosi klęskę. A ja mam nauczkę.
Zachwyty
Teraz wszystkich zaskoczę. Urządzeniem, które najbardziej zachwyciło mnie na SightCity 2025 nie był żaden detektor przeszkód, ani inteligentne okulary, ale tabliczka brajlowska, w której nie było ani grama elektroniki, za to mnóstwo inteligencji i pomysłowości twórcy.
Urządzenie nazywa się BrailleDoodle i jest wytwarzane przez fundację TouchPad Pro. BrailleDoodle to dwustronna tabliczka brajlowska. W ramce, tam, gdzie normalnie uzyskujemy punkty brajlowskie, mamy metalowe elementy, które od zewnątrz przypominają kulki, ale pewnie są trochę podłużne. Kulki są schowane, czyli powierzchnia jest płaska. W zestawie jest pisak zakończony magnesem. Piszemy lub rysujemy dotykając końcówką pisaka kulki, którą chcemy wyciągnąć. Kulka wysuwa się i mamy punkt brajlowski. Fantastyczne narzędzie do wykonania szybkiego rysunku, np. by pokazać komuś układ dróg w okolicy. Może być też pewnie dobre do zrobienia chwilowej notatki. Naszą powierzchnię do pisania czyścimy wciskając kulki z powrotem, np. przesuwając po tabliczce boczną stroną pisaka. Mamy więc taki znikopis w wersji dotykowej.
Druga strona tabliczki działa tak samo, ale przeznaczona jest do nauki brajla, czyli mamy tam wzory liter. BrailleDoodle został pomyślany dla dzieci (dodatkiem są np. formy do odrysowywania), ale moim zdaniem świetnie sprawdzi się wszystkim. Do szybkiego tymczasowego rysunku to lepsze od folii, bo nie wymaga ani folii ani gumy. Jeśli nie zgubimy pisaka, wszystko mamy pod ręką.
Na zakończenie
Na SightCity 2025 niestety nie było żadnych robotów. Miałem nadzieję, że Glidance pokaże najnowszą wersję Glide’a, ale niestety robota nie było. Wcześniejszą wersję artykułu zakończyłem nadzieją, że następne targi będą targami robotów, ale niestety… pod koniec sierpnia Glidance ogłosiło, że na razie rezygnują z wchodzenia na rynek UE. Pierwsze roboty trafią do USA, Kanady i Zjednoczonego Królestwa. Pionierzy (osoby, które zrobiły przedpłatę), którzy mieszkają w UE dostaną zwrot. Glidance deklaruje, że gdy wejdą do Europy, pionierom dalej przysługiwało będzie pierwsze miejsce w kolejce i rabat. Zobaczymy…
Glidance popsuło mi humor i zakończenie. Prędzej czy później roboty przewodnicy jednak do nas trafią, więc warto czekać, obserwować i odwiedzać SightCity.