Logo Tyfloświat
Na zdjęciu widzimy ekran laptopa, na którym wyświetlony jest kod programistyczny, obok stoi kubek

Lubię stare dobre filmy. Wiem zatem, że stanowczo nie należy jeść stokrotek, ale żeby zaraz wyrzekać się orzechów kokosowych? Przecież wystarczy otworzyć odnośnik, żeby przekonać się, że kokos jest dobry na wszystko. Powiecie, że miało być o wstręcie do technologii, komputerów i tych zakręconych dziwaków, co to nawet po pijaku gadają w assemblerze, a może o jakiejś dziwnej komputerowej chorobie duszy?
No dobrze, zacznijmy od początku. Dawno, dawno temu, wszedł raz do mej przychodni pacjent. Wiek 17 lat, wzrost średni, waga jakieś 80 kilogramów. Same mięśnie. Zapaśnik po urazie obręczy barkowej i kręgosłupa szyjnego podczas treningu. Interesuje się Windowsem – powiedział.
Czym tu się interesować – pomyślałem. Komputer jest do pisania, czytania, gier i czego tam jeszcze, ale nie po to, żeby zaraz grzebać w programach. Nudy. Kilka miesięcy później kolega krótkofalowiec zwiódł mnie na złą drogę. Zainstalowałem sobie pierwszego w życiu Linuxa.
Proszę was drodzy czytelnicy, nawet jeśli uważacie, że komputery to nudna konieczność, zostańcie ze mną, a ja ze swej strony postaram się, żeby czas poświęcony na lekturę poniższego tekstu upłynął wam szybko i przyjemnie.
Zapraszam w podróż przez świat dostępnego Linuxa, Linuxa poskładanego specjalnie z myślą o użytkownikach z dysfunkcją wzroku.

Skosztuj mnie

Raz na kilka lat nachodzi mnie zew jakiś przedziwny. Rozglądam się po stronach różnych dystrybucji Linuxa i szukam, sprawdzam czy przypadkiem jakaś nie nada się dla niewidomych i słabowidzących. Pierwszy epizod tego komputerowego niepokoju przeżyłem 13 lat temu. Pobrałem Ubuntu. Na początek wrażenia lepiej niż dobre. Żadnego grzebania w biosie. Konfigurator systemu pięknie dostępny dla czytnika ekranu w systemie Windows i można było wybrać instalację w wersji dla użytkowników czytnika ekranu. Wybrałem. Uruchomiłem. Dobre trzy miesiące używałem codziennie. Nawet przez jakiś czas myślałem, że nawrócę się na Linuxa, a Windows zostawię jako środowisko do pewnych prac, których w moim nowym, lepszym świecie nie da się jeszcze dobrze wykonać. Wprawdzie denerwowało mnie, że maile napisane w formacie HTML trzeba otwierać w oknie przeglądarki internetowej bo inaczej Orca – tak nazywa się linuxowy czytnik ekranu – nie radziła sobie z ich obsługą, a sposób na czytanie plików *.PDF dopiero wymyślał ktoś w Indiach, ale system był darmowy, legalny, zrobiony w sposób, który obiecywał wiele. Niestety. Idylla skończyła się wraz z aktualizacjami. Ograniczenia były coraz bardziej dotkliwe. Stabilność i niezawodność systemu coraz mniejsza. Po pół roku od instalacji pożegnałem się z Ubuntu z mocnym postanowieniem by do Linuxa nigdy więcej nie wracać.
Ale, jak powiadają, natura ciągnie człeka w las. Linux miał świetne aplikacje dla krótkofalowców, był tam też bardzo dobry klient do obsługi wielu komunikatorów. Wracałem więc jeszcze kilka razy do Ubuntu. Gdy jednak brakło w nim instalatora uruchamianego z Windowsa, dałem sobie spokój. Minęło kilka lat i pojawił się zbudowany w oparciu o repozytoria Ubuntu Vinux – Linux dla użytkowników z dysfunkcją wzroku. Instalator dostępny. System dał się samodzielnie postawić. Coś tam nawet zadziałało, ale realne używanie było zwyczajnie niemożliwe.
Dociekliwcy w tym miejscu zarzucą mi, zresztą nie bez pewnej słuszności, że to dlatego, iż postawiłem system na maszynie wirtualnej. Podsumowując przygodę z Vinuxem powiem tylko, że trzecia z testowanych przeze mnie wersji tej dystrybucji Linuxa wypuszczona jako Vinux 5.0, już nawet dawała się używać. Wszystko to jednak było ciężkie, wymagało intensywnego korzystania z okna terminala, a wielu deklarowanych funkcji albo nie wykonywało, albo zadowalającą realizację zadań dawało się uzyskać w sposób wymagający ogromnej wiedzy informatycznej, której zwyczajnie nigdy nie posiadałem. Dlatego kilka lat temu postanowiłem, tym razem już nieodwołalnie, w rejony linuxowe nie zaglądać. Wytrwałości starczyło na tyle, by, gdy znów mnie „to” naszło, zauważyć, że ci, którym dostępność Linuxa leży na sercu wykonali ogromną robotę, że w dziedzinie dostępności tego systemu dokonał się postęp na tyle istotny, by dać Linuxowi kolejną szansę.

Ale do czego mi ten nieużywany przez „normalnych” ludzi Linux?

Wszystkie chyba używane przez tzw. Zwyczajnych użytkowników sieci cyfrowej urządzenia stacjonarne czy mobilne mają obecnie lepiej czy gorzej zaimplementowaną dostępność. Dlaczego więc sięgać po egzotyczne, nie używane prawie przez nikogo wynalazki? Wiele jest powodów, dla których moim zdaniem prób stworzenia systemu przyjaznego dla niewidomych i słabowidzących nie należy lekceważyć. Po pierwsze środowisko osób z niepełnosprawnościami jest słabsze ekonomicznie niż cała pełnosprawna reszta. Powiecie, że są dofinansowania, że mamy do dyspozycji różne formy wsparcia cyfryzacji osób z niepełnosprawnościami i będziecie mieć słuszność tyle tylko, że są wśród nas ludzie, którzy chcą swoje osiągnięcia zawdzięczać sobie, ludzie, którzy dali by wiele, żeby z żadnych dofinansowań, dotacji, czy dowolnie rozumianej pomocy społecznej zwyczajnie nie korzystać. Dla nich korzystanie z tej pomocy oznacza, że są gorsi niż pełnosprawni, którzy z takiej pomocy korzystać nie muszą. Dla nich Linux, który jest systemem możliwym do uruchomienia na maszynach o skromnej jak na dzisiejsze czasy konfiguracji, systemem darmowym, systemem wyposażonym we wszystko czego zwykłemu użytkownikowi w życiu codziennym trzeba, będzie rozwiązaniem zaspokajającym potrzebę niezależności, dającym poczucie samostanowienia, poczucie społecznej równości. Są wreszcie na świecie kraje, właściwie należy powiedzieć, że stanowią one większość, gdzie żadnych systemów wspierania osób z niepełnosprawnościami zwyczajnie nie ma, a dochody ludności są znacznie niższe niż w Polsce. Darmowy i bardzo elastyczny Linux daje się przykroić w taki sposób, że komputer, który przez mieszkańca bogatego świata zostałby dawno wyrzucony na złom, może po instalacji systemu otrzymać nowe życie, posłużyć w biurze, szkole czy małej firmie.
Obok omówionych powyżej powodów natury ludzkiej czy ekonomicznej na uwagę zasługują także powody natury społecznofilozoficznej czy wreszcie technologiczne. Będące w powszechnym użyciu stacjonarne i mobilne platformy cyfrowe tworzone są z myślą o wszystkich użytkownikach. To, dobre jak się wydaje założenie, premiuje pełnosprawną większość. Linux z tej perspektywy jest interesujący dlatego, że wprawdzie jest systemem zdolnym zaspokoić potrzeby wszystkich użytkowników, ale budowa tego systemu, jego modułowa struktura, pozwala na stworzenie z elementów dostępnych w tzw. Repozytoriach, czyli archiwach albo lepiej powiedzieć magazynach oprogramowania i jego elementów, czegoś, co można nazwać niszą ekologiczną.
Filozofia stojąca u podstaw ruchu społecznego jakim niewątpliwie jest społeczność Ubuntu nakłada na twórców oprogramowania między innymi obowiązek tworzenia go w taki sposób, by było ono dostępne dla wszystkich użytkowników bez względu na rodzaj niepełnosprawności. Wprawdzie w praktyce realizacja powyższego postulatu daleka jest od doskonałości, ale społeczność, o której tu mowa jest bodaj jedynym środowiskiem, które potraktowało dostępność jako postulat etyczny. Inaczej mówiąc, choć już pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku powstawały pierwsze czytniki ekranu, to tworzono je jako technologiczne protezy wzroku, nie zaś jako element cyfrowego ekosystemu. W tym sensie twórców ruchu Ubuntu należy uważać za prekursorów, inspiratorów procesów społecznych i technologicznych, które w ciągu ostatnich kilkunastu lat dokonały się w dziedzinie dostępności cyfrowej. Dla mnie osobiście ogromne znaczenie ma fakt, że jednym z ojców duchowych ruchu Ubuntu jest arcybiskup Desmond Tutu, a w konsekwencji, że u podstaw rozwoju tego oprogramowania, tego sposobu kształtowania współczesnego nam świata, leży chrześcijańska koncepcja dobra wspólnego.
A przyczyny technologiczne? Wolność kodu źródłowego w połączeniu z dobrą wolą twórców oprogramowania, którym powinien przyświecać szlachetny cel czynienia świata lepszym i pomagania sobie wzajemnie, to ogromny potencjał. Struktura systemu operacyjnego stworzona jest tak by umożliwiać realizowanie tej wolności. Linux może więc być tak dobry, albo jeśli wolicie tak zły, jak dobry czy zły może być człowiek, zaś bezpośredni i istotny wpływ czynnika etycznego na rozwój technologii sam w sobie jest dla mnie czymś fascynującym.

Jak to działa.

W dzieciństwie chyba wszyscy bawiliśmy się klockami. Wyobraźcie sobie drodzy czytelnicy taką ogromną skrzynię klocków, do której ktoś wrzucił kilka różnych zestawów rozłożywszy je wcześniej na elementy podstawowe. Teraz uruchamiamy wyobraźnię i składamy poszczególne elementy jak nam fantazja dyktuje. Nie pasują? Trzeba spróbować inaczej. Tak można bawić się bardzo długo. Wyobraźcie sobie teraz, że każdy z tych klocków możecie modyfikować tak, żeby pasował do waszych wyobrażeń, żeby współpracował dobrze z klockami, które już poskładaliście wcześniej. Gdy już sobie to wszystko wyobraziliście otworzyły się przed wami drzwi do świata Linuxa. To oczywiście wielkie uproszczenie. W realiach technicznych rzecz wcale nie wygląda tak łatwo. Zapytacie w tym miejscu zapewne dlaczego twórcy znanych i powszechnie używanych środowisk cyfrowych nie posługują się tą super elastyczną metodą budowania systemu tak, by móc go łatwo dopasowywać do potrzeb każdej dowolnie pomyślanej grupy użytkowników. Odpowiedź na to pytanie jest prosta i złożona zarazem. Po pierwsze istnieje system, który w wielkim stopniu opiera się na podobnej metodzie dostosowywania środowiska do potrzeb. Mowa o Androidzie. Każdy, kto kiedykolwiek systemu tego używał wie, że daje on ogromne możliwości personalizacji, że pozwala na tworzenie bardzo różnych, optymalizowanych do wykonywanych zadań, do możliwości, czy wreszcie do gustów użytkownika, interfejsów czy zestawów aplikacji i funkcji. Zarazem jednak, każdy chyba użytkownik androida zdaje sobie sprawę jak wiele aplikacji nagle przestaje działać, dostaje potrzebne aktualizacje, ale tylko dla konkretnych typów urządzeń, na których są instalowane itd. Za procesem powstawania używanego powszechnie systemu operacyjnego dla urządzeń mobilnych stoi jeden z największych gigantów technologicznych świata, a mimo to Android jest systemem dalekim od ideału, mimo ogromnych pieniędzy i zasobów ludzkich nie udało się pogodzić wielkiej wolności twórczej oraz swobody sprzętowej z postulatem jednolitości i stabilności środowiska.
W tym miejscu należy gwoli ścisłości powiedzieć, że znane i lubiane przez wielu użytkowników tak komputerów jak urządzeń mobilnych oprogramowanie od firmy Apple stworzone zostało w oparciu o podobną architekturę. Przyznać trzeba, że w tym przypadku uzyskano przejrzystość, jednolitość, stabilność i przewidywalność funkcjonowania środowiska, jednakże użytkownicy za komfort musieli zapłacić godząc się na korzystanie z urządzeń jednego producenta, a w dziedzinie oprogramowania a po części także i treści cyfrowych, na wprowadzenie czegoś, co bez wielkiej przesady może nosić miano dyktatury cyfrowej.
Linux to przedsięwzięcie oferujące tak twórcom jak i użytkownikom wielką swobodę, ale ceną za tę wolność jest stosunkowo niewielkie w porównaniu z platformami powszechnego użytku finansowanie prac nad rozwojem systemu. Linux to dzieło entuzjastów, ludzi, którzy z różnych pobudek tworzą oprogramowanie przeznaczone do wykonywania różnych, dowolnie pomyślanych zadań. Użytkownik nie może więc oczekiwać, że jego ulubiona aplikacja będzie rozwijana, że kolejna wersja tej aplikacji będzie doskonalsza od poprzedniej. Co więcej, członkowie społeczności Ubuntu wytworzyli coś w rodzaju własnej kultury technicznej. Im nie przeszkadza, że interfejs aplikacji bywa daleki od doskonałości, że używanie linii poleceń nawet w przypadku aplikacji działających w środowisku graficznym często bywa konieczne. Oni zwyczajnie cieszą się tym, że u przysłowiowego Kowalskiego pewien określony zestaw aplikacji i urządzeń funkcjonuje w sposób, który sprawia, że Kowalski jest zadowolony, że ma swoje, zoptymalizowane do pracy, rozrywki twórczości czy innych aktywności o jakich jesteście w stanie pomyśleć, środowisko. Ujmując rzecz obrazowo można powiedzieć, że różnica między systemami powszechnie używanymi a szeroko rozumianym Linuxem jest taka, jak między mieszkaniem w bloku kupionym od dewelopera, a domkiem najlepiej własnego wymarzonego projektu.
Kończąc tę część opowieści wypada jeszcze wspomnieć, że Linux to wiele różnych dystrybucji, że niektóre z nich wywodzą się od Ubuntu, ale jest wiele takich, które rozwijają się zgodnie ze swoimi, różnymi od omówionych powyżej założeniami, a jedyną rzeczą, która łączy je z Ubuntu jest sposób tworzenia systemu operacyjnego.

A co oferuje nam Kokos?

Pobierzcie i zobaczcie sami. Zapowiedź, którą przeczytacie na stronie omawianej tu dystrybucji jest bardzo zachęcająca. Kokosowy Linux oferuje nam: dwa czytniki ekranu – jeden do środowiska graficznego, a drugi lepszy w przypadku zastosowań terminalowych, program powiększający przeznaczony do obsługi ekranu przez osoby słabowidzące, odtwarzacz książek w formacie DAISy, czytnik Ebooków, oprogramowanie do skanowania książek, pełne wsparcie monitorów brajlowskich bez konieczności instalowania sterowników – w tym wypadku warunkiem jest podłączenie linijki brajlowskiej do komputera przez USB, narzędzia do brajlowskiej edycji tekstów i formuł matematycznych i wreszcie praktycznie nieograniczone możliwości pracy w środowisku wielojęzycznym tak brajlem jak z użyciem różnych syntezatorów mowy. Powyższy ekosystem wyposażono ponad to w dobrze współpracujące z czytnikiem ekranu przeglądarki Firefox i Chrome, program pocztowy Thunderbird, pakiet LibreOffice, narzędzia do edycji dźwięku i wiele innych drobiazgów. System można dowolnie rozbudowywać korzystając z dobrze dostępnego narzędzia do obsługi repozytoriów. Dzięki temu, że filozofia Ubuntu skłania do tworzenia oprogramowania w sposób dostępny często może się okazać, iż poszukiwane przez nas oprogramowanie da się z czytnikiem ekranu obsłużyć. Z moich testów wynika, że np. obsługa komunikatora Skype jest w interesującym nas systemie równie komfortowa jak w systemie Windows.
Jeśli ktoś jak ja jest radioamatorem, to z pewnością ucieszy go dość dobrze rozbudowany dział aplikacji dla krótkofalowców. Wiele z nich charakteryzuje się dobrą lub bardzo dobrą dostępnością.

Czemu wszyscy nie używają Linuxa skoro to takie dobre?

Pozwólcie drodzy czytelnicy, że opowiem wam o przebiegu testów Kokosa, a gdy dowiecie się jak orzeszek smakuje, sami odpowiecie sobie na to pytanie.
Pobieranie przebiegło bardzo dobrze. Łącze do serwera szybkie więc po jakiejś pół godzinie plik ISo miałem już na dysku. Wypaliłem i… zaczęły się problemy. Tylko sporej wiedzy technicznej mojej żony zawdzięczam, że udało mi się w ogóle system zainstalować. Zmiana ustawień startowych komputera obecnie nie należy do zadań banalnych, a w każdym razie nie jest łatwa i intuicyjna jak kiedyś. Oprogramowanie Ubuntu ma być dostępne dla wszystkich bez względu na niepełnosprawność. Może tak ma być, ale uruchomienie systemu wymaga wystartowania komputera z napędu zewnętrznego. Domyślnie jest to niemożliwe, zaś zmiana odnośnych ustawień dla osoby niewidomej bez widzącego wsparcia jest praktycznie nie do przeprowadzenia. Tę „niedoróbkę” można by usunąć dołączając do dystrybucji program, który pozwoli na instalację Linuxa na partycji systemu Windows. Takie rozwiązanie, choć tymczasowe, pozwoliłoby po uruchomieniu Linuxa z twardego dysku utworzyć w naszym komputerze linuxową partycję i mieć dwa równoległe pełnowartościowe systemy lub wręcz usunąć system Windows, jeśli takie byłoby nasze życzenie.
Instalacja też budziła moje zastrzeżenia. Od dostępnego systemu operacyjnego można chyba oczekiwać, że syntezator mowy uruchomi się samoczynnie po uruchomieniu komputera z nośnika zewnętrznego. U mnie nie zadziałało. Uruchomienie systemu wymagało interwencji osoby widzącej. Gdy już system przemówił instalacja odbyła się wprawdzie powoli i ostrożnie, ale przebiegła poprawnie.
Dlaczego więc nie przesiądę się do Linuxa?
Po pierwsze wejście w ten świat utrudnione jest przez konieczność przyswojenia sobie rozległej wiedzy technicznej. Czym innym jest przetestowanie kilku aplikacji, przyjrzenie się co i jak działa i opowiedzenie tego znajomym lub zaspokojenie zwykłej ciekawości, a czym innym nabranie biegłości w korzystaniu ze środowiska.
Po drugie, cały system, praktycznie wszystkie aplikacje, których dotknąłem, pełen jest drobnych, rozsianych w nieprzewidywalny sposób błędów. O ile w przypadku aktywności rozrywkowych błędy takie będą nas co najwyżej denerwować, o tyle w przypadku wykonywania pracy, konieczności przestrzegania terminów, wykonywania zadań w określony sposób, błędy, niestabilności, utrata danych itp. Są zwyczajnie niedopuszczalne.
Dlaczego więc do Linuxa wracam? Czemu daję mu kolejną i kolejną szansę pokazania swego potencjału?
Obserwując rozwój tego oprogramowania od trzynastu lat stwierdzam, że jest ono coraz bardziej dostępne, daje coraz większe możliwości swoim użytkownikom. Np. o ile Vinux niezależnie od wyboru języka instalacji systemu uruchamiał brajla z angielską tablicą pierwszego stopnia, o tyle obecna dystrybucja uruchamia brajla zgodnego z językiem instalacji systemu. Kokosowa dystrybucja zasługuje ponad to na uwagę dlatego, że jest pierwszą, która umieszcza użytkownika z dysfunkcją wzroku w dostosowanej doskonale do wynikających z niepełnosprawności potrzeb, niszy ekologicznej.
Może więc Linux?
W przepastnych repozytoriach Linuxa zapewne można znaleźć wszystko i jeszcze więcej. Jeśli ktoś wie jak to zrobić, może dowolnie zmodyfikować swoją lokalną listę repozytoriów i w ten sposób mieć wpływ na ostateczny kształt swojej kopii Linuxa. Jeśli ktoś potrafi, może w swoim systemie uruchomić dowolny napisany przez siebie program. Wszystko to prawda, ale ja przecież potrzebuję rzeczy prostych, potrzebuję wygodnego sposobu na obsługę Twittera czy Facebook Messengera. Tym czasem o zaspokojenie tych prostych wydawałoby się potrzeb w świecie linuxowym trudno.
Podsumowując swoją opowieść powiem zatem, że rozwój Linuxa z pewnością nadal będę obserwował, ale ponieważ dotknięty jestem nieuleczalną formą nerdowstrętu, stałym użytkownikiem tego systemu z pewnością nie będę.
Damian Przybyła

Partnerzy

 Fundacja Instytut Rozwoju Regionalnego                     Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych

Back to top