Logo Tyfloświat

Royal National Institute of Blind People wprowadził w tym roku na rynek urządzenie, które jako pierwsze pozwala na masowe głosowe etykietowanie obiektów. Z etykietami zawsze był problem, dostępne narzędzia były albo bardzo drogie, albo niezbyt praktyczne. Nowe urządzenie stanowi przełom w tej dziedzinie.

Etykiety brajlowskie

Fotografia przedstawia etykietownik PenFriendW teorii najlepiej etykietować w brajlu. Robimy opis na taśmie samoprzylepnej i naklejamy na rzecz, którą chcemy oznaczyć. Taki opis jest uniwersalny, bo nie wymaga żadnego urządzenia odczytującego, a z oznaczenia skorzystać może każdy, kto zna pismo punktowe. Tworzenie brajlowskich etykiet jest jednak dość żmudne i czasochłonne. Często prościej jest zapamiętać, gdzie co leży w lodówce niż podpisywać, szczególnie, że np. jogurt otworzymy po kilku dniach. Minusem brajla jest też to, że zajmuje sporo miejsca i, by w opisie płyty umieścić wykonawcę i tytuł, o ile nie chcemy okleić całego pudełka, trzeba uciekać się do skrótów. O spisie utworów możemy w ogóle zapomnieć.

Etykietowniki głosowe, choć nie tak uniwersalne, mają tę zaletę, że nazwę nadajemy głosem, a więc po prostu szybko.

MÓWIĄCE NALEPKI

Mamy dwa rodzaje etykietowników. Pierwszy, to stosunkowo niewielkie urządzenia zawierające system nagrywania i odtwarzania dźwięku. Można je nazwać mówiącą nalepką. Obsługa jest zwykle prosta. Robimy nagranie, mocujemy na czymś i gdy chcemy odsłuchać naciskamy przycisk. Takim urządzeniem był np. nieobecny już na naszym rynku Voisec. Plusem takich nalepek jest to, że odtworzenie nagrania nie wymaga żadnego dodatkowego sprzętu. Informacja, jeśli tylko mówimy wyraźnie, jest dostępna dla każdego. Możemy w ten sposób podpisać komuś leki (wygodne dla osób ociemniałych w późnym wieku, nieznających brajla) lub zostawić informację dla członków rodziny tak, jak zostawia się zwykłą karteczkę na drzwiach lodówki. Urządzenia te charakteryzują się jednak niską jakością nagrywania i odtwarzania, dość łatwo się psują (duża miniaturyzacja) i nadają się do podpisywania tylko niektórych przedmiotów. Nie podpiszemy nimi ani płyt, ani żywności w lodówce. Lodówki nie wytrzyma elektronika, a kolekcji płyt nasza kieszeń, bo jedna sztuka to kilkadziesiąt zł.

INNY SPOSÓB

Druga grupa, do której należy także Pen- Friend, to urządzenia, które działają w zestawie ze specjalnymi etykietami. Oprócz systemu nagrywającego i odtwarzającego taki etykietownik wyposażony jest w moduł odczytujący kod z etykiety. Nasze nagranie jest przypisane do konkretnego kodu. By nazwać przedmiot, przykładamy urządzenie do etykiety i robimy nagranie. Odtwarzanie odbywa się w ten sam sposób ? przykładamy etykietownik do etykiety na produkcie i wtedy słyszymy nasze nagranie. W przeciwieństwie do etykiet brajlowskich i ?mówiących nalepek?, nazwę naszej etykiety może usłyszeć tylko użytkownik urządzenia, w którym została ona nagrana, czyli nie ma możliwości, by inny posiadacz takiego samego etykietownika usłyszał np. tytuł podpisanej przez nas płyty. W Polsce najbardziej znanymi etykietownikami są Sherlock i moduł Speakout, będący dodatkiem do odtwarzacza Milestone. Cechą wspólną tych dwóch urządzeń jest to, że wykorzystywane przez nie etykiety zawierają znaczniki RFID (Radio Frequency Identification), a więc są rozpoznawane za pomocą fal radiowych. Technologia RFID, wykorzystywana m.in. do zabezpieczania towarów w sklepach, ma różne zalety (choćby taką, że urządzenie widzi etykietę z odległości kilku cm, więc nie musi jej dotykać) i jedną wadę, ograniczającą jej zastosowanie w domu. Chodzi oczywiście o koszt. Cena najtańszej samoprzylepnej etykiety to 4 zł (Milestone) i 5 zł (Sherlock). Za etykiety o specyficznym kształcie i sposobie mocowania, wodoodporne lub nawet odporne na gotowanie musimy zapłacić więcej, ale też skorzystamy z nich wielokrotnie. Tak więc, jeśli dobrze wybierzemy etykiety, znacznikami RFID możemy niedrogo oznaczać produkty w lodówce i pranie, ale już podpisanie płyt będzie nas trochę kosztować.

SENSACJA NA RYNKU

PenFriend, po raz pierwszy pokazany na SightVillage 2009, stał się sensacją właśnie ze względu na cenę etykiet. Jeden ich zestaw, zawierający 380 sztuk, kosztuje 9,99 funtów + VAT. Samo urządzenie również jest relatywnie tanie, bo płacimy za nie 54,99 funtów + VAT, a w paczce mamy też od razu 127 etykiet. Tak niska cena jest możliwa dzięki temu, że etykiety są po prostu drukowane i nie zawierają żadnej elektroniki.

PenFriend jest czarny, plastikowy, długi na około 16 cm i kształtem przypomina gruby dziecięcy flamaster. Trafne jest też porównanie do zabawkowego mikrofonu, użyte przez Michała Dziwisza w Tyflopodcaście. Średnica PenFrienda w najszerszym miejscu to około 3 cm. W dotyku urządzenie nie sprawia wrażenia specjalnie solidnego, może przez plastik i niedokładnie przylegającą gumową osłonę chroniącą gniazdo słuchawek, port mini-USB i gniazdo mikrofonu. Ogólne wrażenie jest jednak dobre. Na jednym końcu PenFrienda mamy okrągły głośnik, a na drugim skaner odczytujący kod. Na obudowie, oprócz klapki komory baterii (dwie baterie AAA) i plastikowego elementu do zamocowania smyczy, mamy też pięć przycisków ułożonych w jednej linii od głośnika do skanera: włącznik/wyłącznik, głośniej, ciszej, tryb i nagrywanie. Między przyciskiem nagrywania, a przyciskiem trybu znajduje się lekko wystający otwór mikrofonu. Całość jest bardzo ergonomiczna.

Po włączeniu (kilkusekundowe przytrzymanie włącznika) PenFriend domyślnie uruchamia się w trybie etykietownika. By przypisać naszą nazwę do etykiety, naciskamy przycisk nagrywania i trzymając go, przykładamy do etykiety. Po sygnale, nadal nie puszczając przycisku, do mikrofonu mówimy naszą nazwę. Długość nagrania ogranicza tylko pamięć urządzenia, wynosząca 1 GB (około 70 godzin). Aby odsłuchać nazwę po prostu przykładamy włączonego PenFrienda do etykiety. Użyłem słowa ?przykładamy?, ale by PenFriend najszybciej rozpoznał kod, wystarczy zbliżyć skaner na jakiś milimetr odległości od etykiety.

Samoprzylepne etykiety dostajemy na arkuszach. W każdym zestawie są trzy rodzaje etykiet: małe kółka o średnicy około 1 cm (91 etykiet na arkuszu), duże kółka o średnicy około 3 cm (18 etykiet na arkuszu) i duże kwadraty o boku około 3 cm (18 etykiet na arkuszu). W zestawie podstawowym mamy po arkuszu z etykietami każdego rodzaju. W zestawach dodatkowych, nazywanych według liter alfabetu, liczba arkuszy i etykiet jest potrojona. Zastosowanie arkuszy nie jest najlepszym rozwiązaniem, choć niewątpliwie obniża cenę. Etykiety odkleja się z arkusza bardzo łatwo i tu producentom nie można niczego zarzucić, natomiast sam arkusz jest na tyle duży (w przybliżeniu 11 x 22 cm), że trudno go nieść w plecaku lub torbie, tak by się nie pogniótł. Wraz z PenFriendem dostajemy funkcjonalne plastikowe pudełko, w którym możemy trzymać i etykiety i PenFrienda, ale ono też jest raczej do użytku domowego. Etykiety są białe. Mają nadrukowany numer identyfikacyjny składający się z litery i cyfr. Sam kod, rozpoznawany przez PenFrienda, to mikropunkty niewidoczne gołym okiem. Kod jest wydrukowany na całej powierzchni etykiety, więc, jeśli jesteśmy bardzo oszczędni, a mamy dwie (lub więcej) rzeczy, które chcemy nazwać tak samo, etykietę można pociąć… Kody na etykietach są unikalne tylko w ramach zestawu. Nie możemy zatem kupić z wyprzedzeniem większej ilości zestawów (w tej chwili sprzedawane są zestawy A i B) ani wymieniać się etykietami ze znajomymi, np. małe kółka za duże kwadraty. Przyklejona etykieta, o ile powierzchnia nie była bardzo wilgotna, trzyma się dobrze. Nawet po długim mrożeniu, np. na worku pierogów lub lodach, PenFriend bez problemu odczytuje kod. Etykiety są pomyślane jako jednorazowe, ale można je, nie bez uszczerbku, odkleić i przykleić na coś innego. Rzecz jasna po każdym przeklejeniu przyleganie nalepki będzie słabsze. Ma to jednak sens w przypadku krótkoterminowych produktów żywnościowych .

Producent, a jest nim Mantra Lingua i RNIB, oprócz klasycznego etykietowania proponuje bardzo różne zastosowania PenFrienda, np. notatnik (notatka przypisana do etykiety w notesie) lub kalendarz (etykiety przyklejone jak dni miesiąca na ściennym kalendarzu), ale najciekawsze wydaje się to, od którego wziął się sam pomysł. Firma Mantra Lingua, wydająca książeczki dla dzieci, chciała, by ich produkty były też w większym stopniu dostępne dla niewidomych. PenFriend i jego etykietki pozwalał na udźwiękowienie książeczki. Nalepki przy ilustracjach mogły odnosić do audio deskrypcji, a np. nalepka przy tekście do nagrania z czytanym tekstem.

PenFriend ma trzy tryby pracy, które zmieniamy, przytrzymując przycisk trybu. Oprócz etykietownika jest jeszcze na razie nieużywany tryb, który ma prawdopodobnie obsługiwać produkty RNIB i tryb odtwarzacza MP3. Odtwarzacz ma tylko podstawowe polecenia: następny (przytrzymane ?głośniej?), poprzedni (przytrzymane ?ciszej?) i pauza (włącznik). Co ciekawe, poleceń odtwarzacza nie znajdziemy w instrukcji i trzeba je odkrywać samemu. Wszystkie dane z PenFrienda możemy przechowywać w komputerze. Kopiowanie jest proste, bo Pen- Friend jest widziany jako zwykły nośnik pamięci. Kopiujemy odpowiedni folder i nasze nagrania są bezpieczne. Niestety pliki WAV, które tworzy PenFriend nie są odtwarzane przez najbardziej popularne komputerowe odtwarzacze muzyki. Jest to problem, bo nie wiadomo jak skasować nagranie przypisane do nieistniejącej już etykiety. W samym PenFriendzie jest tylko polecenie zmiany nagrania. Kasowania nie ma.

Przydatność PenFrienda oceniam bardzo wysoko. Wreszcie mamy urządzenie, które pozwala niedrogo podpisywać książki i płyty, nie wspominając o żywności w lodówce. Planowana jest też seria etykiet, które będą w stanie wytrzymać pranie. Najbardziej przeszkadza mi to, że podczas projektowania nie wzięto pod uwagę używania etykietownika poza domem. O dużych arkuszach była już mowa. Sam etykietownik aż się prosi o jakiś futerał ? chroniący urządzenie i zabezpieczający komorę baterii, która potrafi sama się otworzyć w plecaku.

Uważam, że PenFriend, mimo różnych niedociągnięć, jest przebojem roku.

Po raz kolejny zdarza się, że gdy redakcja przysyła mi tekst do autoryzacji, akurat dowiaduję się czegoś nowego o opisywanym przeze mnie urządzeniu. Podczas konferencji w Owińskach (grudzień 2009) okazało się, że nad rozwojem PenFrienda, w kooperacji z Mantra Linguą, pracuje grupa prof. Andrzeja Czyżewskiego z Politechniki Gdańskiej. Plany są interesujące, ale o tym w przyszłości.

Rafał Charłampowicz*

*Autor jest pracownikiem Uniwersytetu Gdańskiego. Zajmuje się tyflotechniczną obsługą studentów z dysfunkcją wzroku. Od pewnego czasu do jego szczególnych zainteresowań należą urządzenia wspomagające orientację przestrzenną niewidomych.

Partnerzy

 Fundacja Instytut Rozwoju Regionalnego                     Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych

Back to top