Logo Tyfloświat

Początkowe obserwacje

Czego potrzeba, aby zostać dobrym tłumaczem? Czy ten zawód może z powodzeniem i bez większych przeszkód wykonywać osoba niewidoma? Jak zapewne wszyscy wiemy, tłumaczenie jest głównie operacją na językach i tekstach. Każdy tłumacz musi więc biegle posługiwać się zarówno językiem obcym, jak i rodzimym. Oczywiście sama znajomość języków to zdecydowanie za mało. Każdemu tłumaczowi niezbędna jest wysoka wrażliwość na język i stylistykę, umiejętność przestrzegania zasad gramatyki i interpunkcji każdego z języków, w których tłumaczymy, a także znajomość kontekstu kulturowego. Tłumaczom ustnym przyda się też na pewno komunikatywność, dobra pamięć czy umiejętność robienia pomocnych notatek w trakcie pracy. Można by tu wyszczególnić jeszcze mnóstwo innych predyspozycji, jednakże wśród tych wszystkich czynników, dobry wzrok właściwie nie jest wymieniany. Czy więc oznacza to, że osoby niewidome, pragnące zostać tłumaczami, nie mają się o co martwić?
Jako absolwentka filologii angielskiej, zainteresowana tłumaczeniami, postanowiłam zbadać ten temat. Osobiście doświadczyłam kilku lepiej lub gorzej zakończonych sytuacji, związanych z pracą w tym zawodzie, które tu opiszę. Nie będę jednak, rzecz jasna, polegać wyłącznie na własnych przygodach. Udało mi się porozmawiać z kilkoma osobami niewidomymi, wykonującymi zawód tłumacza, a także z ludźmi zainteresowanymi taką pracą. Ich przemyślenia i opinie okazały się dla mnie niezwykle pomocne w wyrobieniu sobie poglądu na pracę tłumacza z perspektywy osób niewidomych.

Jak możemy podzielić tłumaczenie?

Można powiedzieć, że tłumaczenie łączy w sobie znajomość języków oraz umiejętność przełożenia sensu i znaczenia słów ponad językową barierą, wyrażania myśli sformułowanych w jednym języku przy pomocy drugiego.[1] Istnieje jednak wiele definicji tłumaczenia, gdyż na tę bardzo złożoną i skomplikowaną pracę spojrzeć trzeba z wielu różnych perspektyw. Właśnie dlatego tłumaczenie możemy podzielić na kilka sposobów, w zależności od natury i charakteru wykonywanych przez tłumacza zadań. Najprostszy i najbardziej oczywisty podział dokonywany jest ze względu na sposób pracy; mamy więc tłumaczenia ustne i pisemne. Zarówno jedne jak i drugie dzielą się na zwykłe – nie zawierające sformułowań technicznych czy słownictwa zarezerwowanego dla konkretnej branży (np. teksty reklamowe), specjalistyczne – techniczne, prawnicze, medyczne, ekonomiczne, informatyczne itd., a także tłumaczenia przysięgłe, do wykonywania których należy potwierdzić swoje umiejętności zdając egzamin na tłumacza przysięgłego, organizowany przez ministerstwo sprawiedliwości.[2] Słyszałam o jednej osobie niewidomej w Polsce, która taki egzamin zdała, było to jednak przed laty i osoba ta twierdzi, iż nie czuje się kompetentna do komentowania dzisiejszej formy czy dostępności tego egzaminu pod kątem niewidomych.
Wśród tłumaczeń ustnych rozróżniamy kilka rodzajów. Tłumaczenie konsekutywne to takie, w którym tekst przemowy dzielony jest na krótsze fragmenty; tłumacz wysłuchuje konkretnego fragmentu i tłumaczy go, gdy mówca zrobi pauzę. Tłumacz może posiłkować się robionymi na bieżąco notatkami lub też własną pamięcią.[2] Według mnie, jest to najwygodniejsza forma dla niewidomych tłumaczy ustnych. Ja i moje koleżanki niejednokrotnie wykonywałyśmy tłumaczenie konsekutywne podczas trwającego tydzień, międzynarodowego projektu organizowanego przez Polski Związek Niewidomych we współpracy z podobnymi organizacjami w Czechach i Austrii. Wśród uczestników projektu obecne były osoby nie potrafiące posługiwać się językiem angielskim, w którym odbywały się różnorakie spotkania, dlatego tłumaczenie było niezbędne. Z większością prowadzących te spotkania wypracowaliśmy właśnie konsekutywną formę tłumaczenia, chociaż wtedy jeszcze nawet nie wiedziałam, że tak to się nazywa. Poza mną w gronie uczestników projektu było jeszcze kilka osób znających język angielski, więc zmienialiśmy się przy pracy. Muszę zaznaczyć, że prelegenci, z którymi współpracowałam, byli naprawdę mili i pomocni. Starali się robić pauzy w odpowiednich miejscach, a ilekroć potrzebowałam dłuższej lub częstszej przerwy na przetłumaczenie czegoś, wystarczyło tylko dać im znać. Notatek nie robiłam, bo Pan Bóg obdarzył mnie na tyle dobrą pamięcią, że ich nie potrzebowałam, zresztą chyba nawet nie byłoby na to czasu. Najciekawszą, a zarazem najbardziej stresującą przygodą, jaka spotkała mnie podczas takiego tłumaczenia, było zwiedzanie Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Wiedniu. Pani przewodniczka, która nas oprowadzała, była niezwykle zaangażowana i starała się pokazać nam jak najwięcej z tego, co znajdowało się w muzeum. Jej opowieści były barwne i szczegółowe, a tak się złożyło, że akurat mnie wyznaczono do ich tłumaczenia. Wszystko szło dobrze aż do chwili, kiedy przewodniczka w najmniejszych detalach zaczęła opisywać nam wiszący na ścianie portret którejś z austriackich księżniczek. I tu właśnie zaczęły się schody… Takie szczegółowe opisy są bardzo ciekawe dla osoby niewidomej, toteż nie mogłam nie docenić pani przewodniczki za jej kreatywność i dobre chęci, jednak przełożenie czegoś takiego na bieżąco nastręczyło mi sporo trudności. Ciężko bowiem opowiadać o obrazie, którego nie można zobaczyć; dobra pamięć dobrą pamięcią, ale kolory, wygląd oraz elementy ubioru, kierunki i orientacja w przestrzeni… to już zupełnie inna sprawa. Na szczęście przebywały z nami słabowidzące koleżanki, które podpowiadały mi, co i gdzie się dokładnie znajduje, tłumaczyły, że rękawy sukni księżniczki są bufiaste i jaki kolor mają jej koronki, a także uważały, żebym nie pomyliła prawej strony obrazu z lewą. Wspólnie przebrnęłyśmy więc przez tę przeszkodę. Uświadomiło mi to jednak, że niewidomy tłumacz ustny może napotkać sytuacje, w których trudno będzie poradzić sobie samodzielnie. Już samo opowiadanie w zrozumiały sposób o czymś, czego nie widzimy, to twardy orzech do zgryzienia, a co dopiero próba przełożenia takiego opisu z jednego języka na inny. Nie wyobrażam sobie, jak niewidomi radzą sobie w sytuacji, gdy podczas tłumaczenia muszą wyjaśniać, co znajduje się na prezentacji czy wykresie. Przypuszczam, że wszystko zależy od tego, z kim pracujemy. Jeśli trafimy na pomocnych współpracowników, zapewne da się wymyślić jakieś rozwiązanie tego problemu. Wracając jednak do tłumaczenia konsekutywnego, możliwość spróbowania swoich sił w tej dziedzinie była dla mnie ciekawym i niezwykle miłym doświadczeniem. Największą chyba wadę takiej formy stanowi fakt, że wystąpienia tłumaczone w ten sposób są oczywiście znacznie rozciągnięte w czasie, toteż obecnie tłumaczenia konsekutywne są coraz rzadsze i mniej pożądane na rynku pracy.
Drugą główną gałęzią tłumaczeń ustnych są tłumaczenia symultaniczne, czyli takie, podczas których tłumacz dokonuje przekładu równocześnie z wypowiedzią mówcy. Takie tłumaczenia są często nazywane tłumaczeniami kabinowymi, ponieważ obecnie wykonuje się je zwykle w specjalnie do tego celu przygotowanych, profesjonalnych kabinach. W trakcie spotkania, zebrania czy konferencji, tłumacz zasiada w takiej właśnie kabinie, słyszy wypowiedź mówcy w słuchawkach i dokonuje przekładu do mikrofonu. Uczestnicy spotkania, którzy potrzebują tłumaczenia, również dostają zwykle słuchawki, w których słyszą przekład. Jest to bardzo wyczerpująca forma pracy; wymaga nie tylko biegłej znajomości języków i szerokiego zasobu słownictwa, lecz przede wszystkim ogromnego skupienia i odporności na stres. Tłumacz musi właściwie jednocześnie usłyszeć wygłoszony w obcym języku komunikat, zrozumieć go, przetłumaczyć w myślach i głośno wypowiedzieć tłumaczenie. Nie wolno przy tym zapominać o różnorodności akcentów, wadach wymowy, różnym stylu i sposobie wypowiedzi, jakie można napotkać u różnych przemawiających i jakie jeszcze bardziej komplikują tłumaczowi robotę. Ze względu na wyjątkowo trudny charakter tego zadania, tłumacze symultaniczni pracują zazwyczaj w parach i zmieniają się co pewien określony czas. Tłumacze kabinowi dostają też najczęściej skrypty poszczególnych mów, z którymi mogą zapoznać się wcześniej. Nie zawsze jednak tak jest. Pamiętam swoją wizytę w Parlamencie Europejskim w Strasburgu, gdzie mogłam obserwować pracę dwóch tłumaczek kabinowych. Szło im świetnie, jednak podczas przemowy jednego z polityków, tłumaczki zaczęły zachowywać się bardziej niepewnie – tłumaczyły wolniej, częściej się zacinały, miały niekiedy trudność z doborem słów. Później dowiedziałam się, że to dlatego, iż polityk ten zapomniał przesłać im skryptu swojej mowy, nie mogły więc wcześniej ani trochę się przygotować. Tym bardziej byłam pełna podziwu i szacunku dla nich oraz ich pracy. Osobiście nie znam żadnej osoby niewidomej, wykonującej tłumaczenia kabinowe, chociaż słyszałam o kilku, które się tego podejmują. Sama nigdy nie siedziałam w kabinie tłumaczeniowej, jednakże podczas wyżej wspomnianego już projektu miałam okazję praktykować inną odmianę tłumaczenia symultanicznego, jaką jest tłumaczenie szeptane. Jak sama nazwa wskazuje, polega ono na tym, że tłumacz siedzi obok swojego rozmówcy i szepcząc mu do ucha przekłada to, o czym jest mowa na spotkaniu. Naturalnie tłumaczenie takie robione jest dla jednego, ewentualnie dla małej garstki słuchaczy. Tłumacz musi uważać, aby swoim szeptem nie zakłócić innym przebiegu spotkania i jednocześnie zostać dostatecznie dobrze usłyszanym przez tych, dla których tłumaczy. Wymaga to koncentracji i podzielnej uwagi, tłumacz rzadko może też znaleźć chwilę na złapanie oddechu czy zwilżenie wyschniętego gardła. W moim przypadku dodatkowym obciążeniem był hałas, który często towarzyszył zgromadzeniom projektowym; po kilku takich tłumaczeniach zdarzało mi się więc nabawić bólu głowy.
Tworem pośrednim pomiędzy tłumaczeniem ustnym a pisemnym jest natomiast tzw. tłumaczenie a vista, polegające na tym, że tłumacz otrzymuje tekst na piśmie, które musi przeczytać i głośno przetłumaczyć. Nie ma jednak czasu na wcześniejsze zapoznanie się z otrzymywaną treścią. Tłumaczenia takie najczęściej wykonywane są w sądzie, urzędach czy u notariusza.[2] Przypuszczam, że tłumacze dostają pisma do przekładu a vista raczej w formie papierowej, osobie niewidomej byłoby więc trudno wykonywać tego typu pracę, chyba, że urzędnicy bądź przedstawiciele prawa zgodziliby się udostępniać jej dokumenty w formie elektronicznej. Jednak nawet w takim przypadku zajęłoby to zapewne więcej czasu niż potrzebuje tłumacz widzący.
Tłumaczenia pisemne można z kolei podzielić ze względu na rodzaj, formę i styl tłumaczonego tekstu. Oprócz przekładu treści biznesowych czy technicznych, mamy więc np. przekład literacki i przekład poezji. Te ostatnie wymagają od tłumacza kreatywności, wrażliwości, poczucia estetyki językowej, znajomości realiów kulturowych, religijnych czy historycznych języka, w którym powstał oryginalny utwór i umiejętności właściwego przełożenia ich na język docelowy. Tłumacz literacki jest więc nie tylko tłumaczem, lecz także artystą; nie bez przyczyny mówi się o “sztuce przekładu”. Istnieją też tłumaczenia audiowizualne, czyli przekład treści dialogów bądź kwestii lektora dla adaptacji obcojęzycznych filmów czy seriali.

CAT – największa bolączka niewidomych tłumaczy

Ostatnim rodzajem tłumaczeń pisemnych, o którym chcę tu wspomnieć, są tzw. tłumaczenia wspomagane komputerowo. Nie jest to bynajmniej to samo, co tłumaczenie maszynowe, czyli wykonywane w całości przez narzędzia online, takie jak znany wszystkim powszechnie tłumacz Google. Wielu z nas niejednokrotnie zauważyło być może, jak zabawne błędy potrafią robić tego typu aplikacje, zwłaszcza podczas tłumaczenia związków frazeologicznych czy idiomów. Chociaż więc działają one i tak coraz lepiej, nie są, póki co, w stanie zastąpić człowieka, dlatego używa się ich głównie do podstawowej komunikacji tudzież prostego przełożenia nie wymagających doprecyzowania tekstów użytkowych. Tłumaczenie wspomagane komputerowo to zupełnie co innego. Jest to połączenie ludzkich umiejętności z rozwiązaniami technologicznymi. Powstały specjalnie w tym celu zaprojektowane programy komputerowe, zwane zbiorczo narzędziami CAT (ang. Computer Assisted Translation). Pod tym dość tajemniczo brzmiącym określeniem kryją się zaawansowane programy, które potrafią zapamiętać fragmenty tłumaczonego tekstu, zwane segmentami. Tłumacz może zapisywać takie segmenty i używać ich podczas późniejszych tłumaczeń, dzięki czemu nie trzeba przekładać tego samego po kilka razy. Pozwala to niewątpliwie oszczędzić sporo czasu. Dodatkowo, narzędzia CAT umożliwiają stworzenie tzw. baz słownikowych bądź terminologicznych, czyli listy słów i zwrotów używanych przy różnych tłumaczeniach. Tłumacz może dowolnie modyfikować taką bazę, zmieniać ją, zmniejszać i powiększać wedle własnych potrzeb. Bazy słownikowe są wygodne zwłaszcza dla dużych biur tłumaczeniowych, rekrutujących wielu pracowników. Wystarczy, żeby każdy pracownik zainstalował sobie narzędzie CAT, na którym pracuje dane biuro i już można wymieniać się między sobą bazami terminologicznymi, a nawet dzielić się fragmentami pracy. Dzięki temu można łatwo uniknąć rozbieżności między określeniami używanymi przez poszczególnych tłumaczy, a także znacznie przyspieszyć pracę. Narzędzia CAT stają się obecnie coraz bardziej popularne, a ja, niestety, dość brutalnie potknęłam się o jedno z nich, o którym będzie tu mowa najwięcej. Zacznijmy jednak od początku.
Jakiś czas temu zaproponowano mi pracę w dość dużej korporacji tłumaczeniowej, do której złożyłam CV. Moja aplikacja została rozpatrzona pozytywnie, poproszono mnie zatem o dokonanie próbnego tłumaczenia nadesłanych tekstów z zakresu prawa i finansów. Wykonane przeze mnie próbki również musiały uzyskać dobrą ocenę, ponieważ jako jedna z nielicznych kandydatek zostałam, ku swemu ogromnemu zadowoleniu, zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną do Warszawy. Wszystko było już dopięte na prawie ostatni guzik, a ja, podekscytowana jak rzadko, czekałam na swoją wielką szansę. Brakowało tylko doprecyzowania kilku szczegółów, w sprawie których kontaktowałam się mailowo z osobą prowadzącą rekrutację. Jedną z kluczowych kwestii było to, czy potrafię pracować w programie Trados. Niestety, nie potrafiłam; mało tego, nigdy wcześniej nie słyszałam o tym programie. Nie należę jednak do osób, które łatwo się poddają, toteż postanowiłam sprawdzić, z czym to się właściwie je. Odkryłam, że Trados jest wiodącym i naprawdę rozbudowanym narzędziem CAT, wyposażonym w masę rozmaitych funkcji. Program ten używany jest przez większość korporacji tłumaczeniowych na rynku, a licencja na niego kosztuje kilka tysięcy złotych. Na szczęście jest możliwość zainstalowania darmowej wersji próbnej, z której można korzystać przez miesiąc. Tak też zrobiłam. Po zainstalowaniu demonstracyjnej wersji Tradosa, z ciekawością zaczęłam się z nim zapoznawać, i tu moje szczęście prysło niczym bańka mydlana. Okazało się bowiem, że ten popularny i wysoce rozwinięty program w żaden sposób nie zamierza współpracować z czytnikiem ekranu, którego używam. Zaniepokojona, poszukałam porady na grupie dla osób niewidomych na Facebooku. W odpowiedzi na mój post, skontaktował się ze mną człowiek prowadzący firmę tyfloinformatyczną, szkolącą osoby niewidome i słabowidzące z zakresu nowoczesnych technologii. Poinformował mnie on, że nie jestem jedyną osobą uskarżającą się na brak dostępności Tradosa, a następnie wyjaśnił, iż jest to w znacznej mierze program graficzny, przez co czytniki ekranu kiepsko sobie z nim radzą. Dodatkowy problem stanowi wysoki koszt licencji, co sprawia, że programiści piszący wtyczki do czytników ekranu nie posiadają środków finansowych na próbę stworzenia wtyczki poprawiającej dostępność Tradosa. Od innych zainteresowanych tematem osób dowiedziałam się, iż tak właśnie wygląda sprawa z większością narzędzi CAT w Polsce i na świecie. Jedynym dostępnym dla nas programem jest Fluency Now, wyprodukowane przez firmę Western Technologies, ale to z kolei program dość niszowy, stosowany przez nieliczne firmy w naszym kraju. Wyjaśniłam więc całą sytuację rekrutującej mnie korporacji i wyraziłam chęć poszukania wraz z nimi innych rozwiązań problemu. Po pewnym, dosyć długim, czasie otrzymałam zwięzłą, lakoniczną wręcz odpowiedź. Osoba odpowiedzialna za rekrutację poinformowała mnie z przykrością, iż jej pracodawcy uznali, że w takich okolicznościach nie poradzę sobie na stanowisku pracy oferowanym przez ich firmę. Na nic zdała się moja wiedza i umiejętności tłumaczeniowe, na nic poszukiwanie rozwiązań! Poległam na niedostępnym dla mnie zupełnie programie komputerowym i nie mogę ukryć zawodu. Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie jestem jedyną osobą niewidomą, którą spotkała podobna historia. Pracodawcy, w szczególności właściciele wielkich korporacji, są nastawieni przede wszystkim na zysk i tego głównie oczekują od swoich pracowników, którzy powinni być praktycznie bezproblemowi i przynosić firmie finansowe korzyści. Niewielu jest pracodawców skłonnych do poświęcenia dodatkowego czasu bądź też pieniędzy dla pracownika ze specjalnymi potrzebami, przy czym kompetencje zawodowe takiego pracownika zdają się nie mieć w tym wszystkim większego znaczenia.
Zupełnie inaczej przedstawiał się półroczny staż, jaki odbyłam w niewielkim krakowskim biurze tłumaczeń. Staż organizowany był w ramach jednego z projektów PFRON, stąd też pochodziły pieniądze na moje wynagrodzenie. Właścicielka biura była naprawdę sympatyczna. Pracowałam zdalnie i co jakiś czas dostawałam od niej dokument do przetłumaczenia, w formie tekstowej lub w formie skanu, który rozpoznawałam specjalnie do tego przeznaczonym programem Abby FineReader. Ci z nas, którzy w różnych okolicznościach zetknęli się ze skanami dokumentów wiedzą na pewno doskonale, że podczas rozpoznawania takiego skanu często gęsto pojawiają się literówki. Na szczęście, w moim przypadku nie było ich aż tak wiele, a te, które znajdowałam, potrafiłam domyślnie rozszyfrować. Najważniejszy był fakt, że moja pracodawczyni nie oczekiwała ode mnie pracy z żadnym narzędziem CAT. Metodę tłumaczenia mogłam wybrać sama, ważne było tylko, abym oddała przetłumaczony tekst w wyznaczonym terminie, co też zawsze robiłam. Praca w tym biurze była konstruktywnym i niezwykle pozytywnym doświadczeniem. Niestety, fakt, iż zatrudniała mnie bardzo mała firma sprawił, że po zakończeniu stażu pracodawczyni musiała rozwiązać ze mną współpracę, gdyż nie stać jej było na opłacenie kolejnego pracownika. Na pożegnanie podziękowała mi za wspólny czas i podzieliła się praktycznymi uwagami dotyczącymi mojej pracy, które mogą przydać mi się w ewentualnej późniejszej karierze.

Krótka historia przekładu po omacku

Biorąc pod uwagę wszystkie moje problemy wynikające z braku dostępności nowych technologii, zastanawiałam się, jak niewidomi tłumacze radzili sobie w czasach, gdy komputery były jeszcze pieśnią odległej przyszłości. Temat ten wyczerpująco opisał w kilku swoich pracach dr. Wojciech Figiel, wykładowca Instytutu Lingwistyki Stosowanej Uniwersytetu Warszawskiego. Podzielił on mianowicie pracę niewidomych tłumaczy na trzy etapy: okres analogowy, przejściowy i cyfrowy.[3] Okres analogowy trwał mniej więcej do początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku. W tym czasie niewidomi tłumacze wykorzystywali właśnie rozwiązania analogowe, takie jak tabliczka czy maszyna brajlowska, czarnodrukowa maszyna do pisania oraz dyktafon. Naturalnie nie można było obejść się wtedy bez pomocy widzącego asystenta, czy raczej lektora, który odczytywał na głos tekst do przetłumaczenia. Niewidomy tłumacz albo tłumaczył tekst na bieżąco albo, gdy urządzenia nagrywające były już w powszechnym użytku, najpierw rejestrował usłyszany tekst na dyktafonie, by potem móc go na spokojnie przetłumaczyć. Przekład sporządzany był na czarnodrukowej maszynie do pisania.[4] Wymagało to od osoby niewidomej sprawnego pisania bezwzrokowego na klawiaturze maszyny, a od lektora, jak przypuszczam, skupienia, uważności oraz pewnych umiejętności językowych. Nie wyobrażam sobie bowiem, aby moi bliscy, nie znający raczej angielskiego bądź posługujący się nim tylko w nieznacznym stopniu, czytali mi w tym języku tekst do przetłumaczenia. Powstałe w takim przypadku błędy byłyby na pewno kolosalne. W czasach analogowych niewidomi tłumacze zatrudniani byli głównie w spółdzielniach dających pracę osobom niepełnosprawnym czy w innych podobnych instytucjach państwowych.[3]
Sytuacja uległa zmianie w czasie, gdy między 1990 a 2005 r. komputery zaczęły coraz powszechniej wchodzić w życie. Właśnie wtedy rozpoczął się okres przejściowy; niewidomi tłumacze mogli zacząć korzystać z nowoczesnych technologii, co miało zarówno swoje zalety jak i wady. Wydaje się, że dzięki komputerom pomoc osoby widzącej stała się mniej niezbędna, jednak ograniczona dostępność i błędy w rozpoznawaniu tekstu przez przeznaczone do tego oprogramowanie sprawiały, że z asysty tzw. “oka” nie można było całkowicie zrezygnować. Niewidomi tłumacze nie poddawali się jednak; podejmowali pierwsze próby otwarcia samodzielnej działalności czy też zatrudnienia na wolnym rynku pracy.[3]
Okres cyfrowy trwa od ok. 2005 r. Tłumacze coraz częściej wykorzystują w swojej pracy specjalistyczne oprogramowanie, takie jak wspomniane już narzędzia CAT, o których dostępności, a właściwie jej braku, więcej pisać chyba nie muszę. Stopuje to znacznie tłumaczy z niepełnosprawnością wzroku, którzy usiłują szukać pomocy i wsparcia na własną rękę. Powstała między innymi The Round Table List, mailingowa lista dyskusyjna utworzona przez tłumaczy z dysfunkcją wzroku i poświęcona ich problemom oraz zagadnieniom, które ich dotyczą. Tłumacze z problemami wzrokowymi wciąż prowadzą własną działalność, pracują na umowy zlecenie lub zatrudniają się w prywatnych przedsiębiorstwach, często za niezbyt wielką stawkę.[3]

Wieści z kraju i ze świata

No właśnie, jak to tak naprawdę jest z tą pracą w praktyce? Postanowiłam zbadać temat, rozmawiając z kilkoma osobami wykonującymi zawód tłumacza lub też zainteresowanymi taką pracą. Pierwszą z nich jest Zuzia, absolwentka lingwistyki stosowanej, tak jak ja interesująca się tłumaczeniami. Zwierzyłam się jej z moich nieprzyjemnych przygód związanych z narzędziami CAT. Okazała zrozumienie, twierdząc:
– Tak, sprawa z Tradosem nie jest dla mnie zaskoczeniem. Byłam w podobnej sytuacji pod koniec ubiegłego roku. Dowiedziałam się nawet, że korzystanie z Tradosa jest większą koniecznością niż umiejętność tłumaczenia, bo początkujący stażyści podobno zaczynają od tworzenia lub uzupełniania baz terminologicznych w tym właśnie programie.
Zuzia zaznacza też, że sama nigdy nie próbowała korzystać z tego typu oprogramowania, nie uważa się więc za autorytet w tej dziedzinie. W dalszej części rozmowy przeszłyśmy do możliwości oferowanych tłumaczom niewidomym, dochodząc do wspólnego wniosku, że jakąś ewentualnością mogłaby być dla nas praca w charakterze tzw. freelancera, czyli osoby szukającej zleceń na własną rękę. Zauważyłam, że nie jestem pewna czy przy moim, co tu ukrywać, wrodzonym lenistwie starczyłoby mi motywacji i wytrwałości do takich poszukiwań. Zuzia zgodziła się ze mną również i w tym przypadku.
– No widzisz – stwierdziła. – U mnie jest jeszcze ta kwestia, że zupełnie nie jestem typem tzw. self-startera. Potrafię pracować sama, ale zawsze motywowały mnie czynniki zewnętrzne. Zresztą nie wiem, czy tylko niewidomi mają problem, o którym piszemy. Dość zdolna koleżanka z moich studiów miała zamiar zostać tłumaczem pisemnym i zacząć od pracy w biurze. Wszędzie oferowano jej tylko staże, a o posadzie nikt nie chciał słyszeć. Zaczęła więc pracę w korporacji i pewnie zostanie tam na długo.
– A co do biur tłumaczeniowych, – przypomniało mi się – rozmawiałam o tym z moją promotorką, której mąż zajmuje się tłumaczeniami. Powiedziała, że studenci wybierali kierunki tłumaczeniowe licząc na dobrą pracę, a po studiach okazywało się, że jeśli już dostaną jakąkolwiek pracę w zawodzie, to muszą tłumaczyć praktycznie 24 godziny na dobę, aby w miarę przyzwoicie zarobić. Poza tym prawda jest taka, że w przypadku tłumaczeń tekstów czysto urzędowych, człowieka coraz częściej wypiera automatyzacja, bo maszyny robią to już bardzo sprawnie i szybko. Dlatego trudno znaleźć pracę. Pozostają nam jedynie tłumaczenia literackie albo przysięgłe, no ale tam też niełatwo się wkręcić.
– Nie byłabym aż taką optymistką co do maszyn – zauważa Zuzia. – Oczywiście wiem, na jaką skalę są wykorzystywane, ale jednak co jakiś czas widzę na Facebooku, jakie błędy przechodzą w sytuacjach uchodzących za profesjonalne. Jedna z moich wykładowczyń jest tłumaczem przysięgłym. Opowiadała, że czasem klienci przesyłają jej dokumenty w formie zdjęć, gdzie część tekstu została zasłonięta palcami. Sądzę, że w takim przypadku asystent niewidomego tłumacza przysięgłego miałby sporo roboty. Chyba trzeba ogarnąć sobie plan B i tyle. Przynajmniej ja tak to widzę.
Dowodem na to, że maszyny niekoniecznie mogą zastąpić człowieka jest moja kolejna rozmówczyni, Pani Justyna, wykonująca profesjonalne tłumaczenia pisemne.
– Jestem zatrudniona w oparciu o umowę o pracę i pracuję zdalnie w dziale badań i rozwoju w kilkuosobowym zespole. Obecnie pracuję w większości z tekstami specjalistycznymi, czasami są to też maile dotyczące zapytań ofertowych, czasami większe protokoły / konsultacje dla zarządu. Jest to dla mnie nowa branża, więc stale dowiaduję się czegoś nowego. Praca w tej formie jest w moim odczuciu bardzo wygodna, gdyż właściwie ma charakter zadaniowy i mogę pracować w dogodnym dla mnie czasie. Jeżeli zaś chodzi o minusy, to największy dotyczy dostępności tekstów. Zdarzało się, że potrzebowałam przedyktowania informacji z jakiegoś skanu. W zdecydowanej większości dokumenty są jednak dostępne dla czytników. Końcowa forma tekstów od strony wizualnej nie stanowi problemu. Zdarza mi się jednak co jakiś czas tłumaczyć na przykład prezentację, do której w ostatnim etapie potrzebny jest wzrok. Generalnie firma, w której jestem zatrudniona, ma już doświadczenie w zatrudnianiu osób z dysfunkcją wzroku, więc brak wzroku nie był barierą i nie stanowi problemu – wyjaśnia Pani Justyna. Na pytanie o inne swoje doświadczenia w zawodzie, odpowiada:
– Co do wcześniejszej pracy, w której byłam zatrudniona na czas określony i która polegała na przekładzie witryny internetowej, to miałam niewielkie problemy techniczne. Była to strona hotelu i nie miałam możliwości samodzielnie wkleić do komórek tłumaczeń obszerniejszych artykułów. iPhone nie radził sobie z edycją na platformie, a Windows radził sobie jedynie z krótszymi tekstami. Nie można było również edytować tych okienek za pomocą myszki na moim komputerze, więc wklejaniem tych długich tekstów zajmował się mój syn na swoim komputerze.
Jak więc widzimy, chociaż technologiczne rozwiązania stale się rozwijają i przynajmniej niektóre z nich stają się dla nas coraz bardziej dostępne, pomoc kogoś widzącego nadal bywa w niektórych sytuacjach niezbędna.
A jak sprawa przedstawia się poza granicami naszej ojczyzny? Dotarłam do Mayi, tłumaczki pochodzenia rosyjskiego mieszkającej obecnie w Stanach Zjednoczonych, która zgodziła się opowiedzieć mi co nieco o swojej pracy.
– Pracuję przez telefon, co jest dla mnie, jako osoby niewidomej, znacznie łatwiejsze. Nie muszę przemieszczać się ani podróżować w różne miejsca – opowiada Maya. – Moja praca jest bardzo przyjemna, wykonuję tłumaczenia ustne dla szpitali, sądów, więzień, urzędów imigracyjnych, banków, firm ubezpieczeniowych, zakładów użyteczności publicznej, firm telekomunikacyjnych i takie tam, sama wiesz. Czasami ludzie bywają nieuprzejmi, ale nie zniechęca mnie to do robienia tego, co robię, na pewno zdobywam duże doświadczenie i mam wgląd w różnorakie sytuacje. Myślę, że wykonywanie pracy przez telefon jest łatwiejsze, nie musisz martwić się brakiem kontaktu wzrokowego z ludźmi. W dodatku pracuję w domu, więc mogę robić, cokolwiek zechcę – leżeć w łóżku, przekąsić coś, usiąść sobie na zewnątrz itd. Nikt nie jest też zakłopotany faktem, że tłumaczka jest niewidoma. Znam jednego faceta, pracuje jako tłumacz kabinowy, nie widzi zbyt dobrze. To naprawdę fantastyczne, jak ludzie pracują w takim trybie. Przypuszczam, że byłoby to bardzo stresujące, no i trzeba naprawdę szybko myśleć. Właśnie dlatego tłumacze kabinowi pracują w parach i zmieniają się co 30, 40 minut. Człowiek, o którym mówię stwierdził, że kiedy już załapiesz, jak to robić, tłumaczenie symultaniczne może być przyjemne.
Spytałam, czy napotkała jakieś problemy podczas ukończonych przez nią studiów językowych.
– Kiedy byłam na studiach, niewiele istniało dostępnych materiałów cyfrowych. Ja i mój tata musieliśmy spędzać długie godziny, skanując podręczniki. Tata był przy tym naprawdę cierpliwy. Musiałam też skanować testy, a także nosić ze sobą w torbie ciężki laptop, akumulator i skaner. Wyglądało to jak torba pełna cegieł – śmieje się Maya. – Ogólnie mówiąc, większość wykładowców starała się dostosować do moich potrzeb, ale oczywiście znaleźli się pewni irytujący i trudni ludzie, którzy zwyczajnie nie zamierzali zaakceptować osoby niewidomej w klasie.
Z podobnymi trudnościami zetknęła się na pewno większość niewidomych studentów również w Polsce, nie były więc one dla mnie zaskoczeniem. Sytuacja i tak znacznie się poprawiła; jestem pełna niedowierzania, słysząc niektóre opowieści moich znajomych kończących studia lata przede mną.
Kontynuując rozmowę, spytałam Mayę, czy miała jakieś kłopoty ze znalezieniem pracy w zawodzie tłumacza.
– Na początku miałam pewne trudności, starając się o pracę – przyznała. – Rekruterka nie miała najmniejszego pojęcia o osobach niewidomych pracujących wcześniej w naszej firmie przez telefon, i przydzieliła mnie do grupy z tymi, którzy wykonują tłumaczenia ustne podczas rozmów video, z zupełnie niedostępnym dla mnie programem. Na szczęście skontaktowałam się z innym działem, który zorganizował dla mnie indywidualne szkolenie. Od tego momentu wszystko szło bardzo sprawnie. Czasami doroczne szkolenie bywa niedostępne, ale personel jest niezwykle pomocny i często daje mi dostępne kopie lub wykonuje grupowe szkolenie przez telefon. Oprócz mnie, pracuje obecnie w tej firmie przynajmniej 10 osób z niepełnosprawnością wzroku.
Przyznaję, wzbudziło to mój wielki szacunek do korporacji zatrudniającej Mayę, a także pewnego rodzaju zazdrość. Nie sądzę, aby w Polsce udało się uzyskać tego typu pomoc. Zwracanie uwagi na potrzeby pracownika z niepełnosprawnością wzroku nie należy, niestety, do częstych przypadków wśród polskich pracodawców.
– A co z samym wykonywaniem twojej pracy? Miałaś jakieś problemy, powiedzmy, ze zrozumieniem rozmówców przez telefon?
– Przez większość czasu nie ma żadnych problemów; sporadycznie występują kłopoty z połączeniem, ale nie zdarza się to nazbyt często. Jeśli ktoś znajduje się w jakimś ośrodku, pracownicy po prostu przełączają telefon w placówce na głośnik i działa to całkiem nieźle – wyjaśnia Maya. – Nie powiedziałabym, że nie ma w ogóle żadnych problemów. Rozmowy mogą być czasem stresujące, rozmówcy z Rosji często winią za wszystko tłumacza albo mówią: “źle to pani tłumaczy”, tudzież mnóstwo innych zabawnych rzeczy. Nie dalej jak parę godzin temu trafił mi się sędzia, który miał bardzo mocny obcy akcent i mówił naprawdę szybko. Nie potrafił też utrzymać kontroli nad sytuacją, więc wszyscy mówili jednocześnie. Kiedy zwróciłam mu na to uwagę stwierdził: “To pani, jako tłumacz, musi powstrzymywać innych przed wypowiadaniem się w tym samym czasie”. A przecież nie na tym polega moja praca. Tłumacz ustny często robi za worek treningowy. Słowo pisane, przynajmniej, nie może winić cię, jeśli popełnisz błąd.
– No właśnie, a czy kiedykolwiek zdarzyło ci się wykonywać tłumaczenia pisemne?
– Nie za często… Pracowałam trochę w branży lokalizacyjnej, tłumaczyłam też instrukcje obsługi technologii wspomagających, kilka krótkich paragrafów, jednak nie musiałam się martwić o edycję tekstu. Próbowałam szukać pracy jako freelancer, ale zlecenia albo przechodziły mi koło nosa zanim zdążyłam cokolwiek zrobić albo były jakąś podpuchą, która nigdy nie została doprowadzona do końca.
Po chwili Maya dodaje:
– Uważam, że dzisiejszy nowoczesny tłumacz pisemny musi też umieć edytować teksty, a formatowanie zawsze było moją słabą stroną; nigdy tak naprawdę nie nauczyłam się, jak to robić.
Przyznaję, kwestia formatowania tekstów jest wyjątkowo trudna do przeskoczenia dla osoby całkowicie niewidomej. W dalszej rozmowie stwierdziłam, że w Polsce nie ma zbyt wielu niewidomych zajmujących się tłumaczeniami na piśmie.
– Zgadzam się, dokładnie tak samo jest w Rosji. Bardzo niewielu niewidomych tłumaczy – odparła Maya. – Wiem, że pewna kobieta ma biuro tłumaczeniowe w St. Petersburgu, a jedna z moich koleżanek zajmowała się kiedyś przekładem literackim dla jakiegoś wydawnictwa, ale teraz jest już tym zmęczona.
– Ooo, przekład literacki! – zawołałam z zachwytem. – To bardzo interesujące! Też bym chciała tłumaczyć literaturę, zawsze o tym marzyłam.
– Też tak sądzę – zgodziła się. – Niestety, wydawnictwa mają bardzo napięte terminy, a koleżanka wspominała, że czasem dostawała do przetłumaczenia beznadziejne książki. Do tego myślę, że w wydawnictwach często wymagają od tłumacza zachowywania właściwego formatu tekstu, co, jak wiesz, jest bardzo zdradliwe.
Na koniec przeszłyśmy do tematu oprogramowania wspomagającego pracę tłumacza.
– W dzisiejszych czasach większość biur tłumaczeniowych bazuje na narzędziach CAT, które w większości są niedostępne – przyznała Maya. – To kolejne wyzwanie dla ślepych ludków. Znam niepełnosprawne wzrokowo osoby, które używają takich narzędzi, program Fluency jest zdatny do użytku, ale tu moja wiedza się niestety kończy. Nigdy nie pracowałam na tego typu oprogramowaniu.
– Ze mną jest podobnie – wyjaśniłam, po czym opowiedziałam o swoim niemiłym doświadczeniu, na co ona westchnęła:
– To przykre. Zbyt wiele razy bywałam w sytuacjach, gdy pracodawca nie zamierzał być elastyczny. Częściej niż rzadziej oprogramowanie używane przez firmy okaże się niedostępne; musisz po prostu próbować, i nie będzie to łatwe.

Jak zatem możemy się wytłumaczyć?

Opisałam w tym artykule kilka własnych i cudzych przygód, tych pozytywnych oraz tych zakończonych mniej szczęśliwie. Podsumowując zebrane opinie i doświadczenia stwierdzam, że niewidomi mogą, i owszem, zostać tłumaczami. Jak wiele innych spraw w naszym życiu, wiąże się to z pewnymi przeszkodami, nie chcę jednak zniechęcać nikogo do tego niewątpliwie ogromnie ciekawego zawodu. Istotną kwestią jest dobór rodzaju, charakteru i metod pracy, jakie będą odpowiadać nam najbardziej. Nie należy też zapominać o miejscu, w jakim możemy zostać zatrudnieni; zauważmy, że obydwie tłumaczki, z którymi rozmawiałam, znalazły pracę w firmach mających już wcześniejsze doświadczenie w zatrudnianiu osób z niepełnosprawnością wzroku, ja z kolei najlepiej czułam się w małym, niekomercyjnym biurze tłumaczeniowym. Wielkie korporacje, póki co, chyba niechętnie widzą nas w swoich szeregach. Warto także zaznaczyć, że nie każdy niewidomy uzdolniony językowo nadaje się do zawodu tłumacza. Potrzeba wielu rozmaitych umiejętności i cech osobowości, aby zostać dobrym tłumaczem, musimy więc szczerze zadać samym sobie pytanie, czy i na ile widzimy się w tej roli.

Źródła:
1.
https://naukaonline.pan.pl/index.php/nasze-teksty/nauki-humanistyczne/item/4-czy-tlumacz-musi-sie-tlumaczyc
2.
https://www.e-tlumacze.net/artykuly/rodzaje-tlumaczen
3.
https://rcin.org.pl/Content/204258/WA248_240107_P-I-2524_figiel-niewidomi_o.pdf
4.
https://doi.org/10.12797/MOaP.24.2018.41.04

Partnerzy

 Fundacja Instytut Rozwoju Regionalnego                     Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych

Back to top