Gdy mówią nam o sztukach walki i łączą te opowieści z legendami o niewidomych wojownikach, przenosimy się w świat baśniowy, świat, w którym Zatoichi broni ludzi słabych, skrzywdzonych, ludzi, którzy sami nie mogą się obronić. Krzysztof, nauczyciel ze Szkoły Miecza Ken Sei Kan mówi, że spędził sporo czasu na poszukiwaniach śladów istnienia niewidomego wojownika i w wyniku tych poszukiwań z prawdopodobieństwem bliskim pewności może stwierdzić, że wojownik taki nigdy nie istniał. Nie przeszkadza mu to jednak w uczeniu niewidomych szermierki samurajskiej. Gdy pytam dlaczego to robi odpowiada, że dla niego szermierka to nie tyle sztuka walki, a raczej dobre narzędzie rozwoju osobistego, narzędzie pozwalające na tworzenie swego rodzaju przestrzeni wspólnej.
To wszystko nie zaczęło się od niewidomych – mówi Krzysztof. Na początku były osoby w psychoterapii po epizodach psychotycznych. Prowadziłem dla nich zajęcia. Jako, że nie jestem psychoterapeutą, nie interesowała mnie konkretna diagnoza. Oni przychodzili na zajęcia, by poradzić sobie z agresją, lękiem, lękiem przed możliwością skrzywdzenia kogoś, lękiem przed możliwością wejścia w rolę ofiary. Nasze zajęcia były dla tych uczniów miejscem, gdzie poprzez pracę z ciałem uczyli się kontrolować własną psychikę. Wydawać by się mogło, że nie ma gorszego pomysłu, niż dać do ręki broń (trening samurajski to ćwiczenia z użyciem miecza początkowo drewnianego, a na późniejszych etapach bardzo ostrego, z użyciem narzędzia, które w rękach wprawnego użytkownika może dokonać wielu robiących ogromne wrażenie zniszczeń), komuś, kto ma takie problemy. Tym czasem specyfika naszego treningu, koncentracja na tym, co się robi, na tym, co się odczuwa, swego rodzaju medytacja w ruchu, którą jest szermierka samurajska, miała działanie terapeutyczne. Osoby uczestniczące w zajęciach nabierały stopniowo zaufania do siebie, wzrastało u nich poczucie własnej wartości, a w konsekwencji doświadczały one stabilizacji sfery emocjonalnej, wzrostu poczucia bezpieczeństwa, poczucia kontroli, co z kolei przyczyniało się do obniżenia poziomu lęku i agresji. Ale najważniejszym elementem jest to, że oni mogli zacząć ćwiczyć wspólnie z osobami zupełnie zdrowymi, że te zajęcia mają charakter włączający.
– A niewidomi? – Zapytałem.
– Do poprowadzenia grupy niewidomych i słabowidzących przygotowywałem się rok. Trzeba było namysłu, sprawdzenia ograniczeń wynikających z niepełnosprawności, ćwiczenia poszczególnych technik z zawiązanymi oczami, wreszcie konsultacji z moim japońskim nauczycielem.
Czy wasza szkoła to jakby klub sportowy?
Na tak postawione pytanie sensei odpowiada: To co robimy należy traktować jak rodzaj otwartej formuły. Jedni znajdą u nas możliwość pracy nad ciałem, inni możliwość czegoś w rodzaju medytacji w ruchu, a jeszcze inni przestrzeń do pokonania ograniczeń wynikających z niepełnosprawności, do pogodzenia się z nią lub może do rozwoju duchowego. Tu nie ma dobrych odpowiedzi. Droga miecza jest po to, by nią iść, dobrze, gdy podążając tą ścieżką zachowa się wierność samemu sobie i, co bardzo ważne dla japońskiej tradycji, stanie się kimś, o kim ludzie powiedzą: to wartościowy, dobry człowiek, ktoś, z kogo wspólnota uczniów szkoły będzie mogła być dumna.
A jak na to patrzą niepełnosprawni uczniowie szkoły Ken Sei Kan?
Mateusz podkreśla fascynację sztukami walki.
Maciek Zanurza się w kulturze japońskiej.
Ola zaś opowiada o swoim życiu z niepełnosprawnością i znaczeniu Drogi Miecza dla własnego rozwoju.
Słowa, gesty, ukłony, rytuały prawie religijne, tworzą formę, atmosferę treningów. Droga miecza, to droga do siebie, do odkrywania tego, co dla mnie ważne, do zrozumienia i rozwinięcia tego wszystkiego, co sprzyja samodoskonaleniu w taki sposób, w jaki adept umie i chce to samodoskonalenie odczytywać.
Miecz, walka i dysfunkcja wzroku, to na pierwszy rzut oka do siebie nie pasuje.
Ola: całe życie miałam pod górkę. Choroba zjada mnie powolutku od środka, ale przecież warto, przecież trzeba, przecież zwyczajnie chcę cieszyć się życiem i żyć je taką pełnią jak to tylko możliwe. Sport był dla mnie zawsze ważny. Moja rodzina jest mocno sportowa. Mimo słabego wzroku w szkole ćwiczyłam tak dużo jak się tylko dało. Kocham jazdę konną i robiłam to, a jeśli się uda, to pewnie znowu wrócę do jeździectwa. Szkoła była bez brajla bo wzrok pozwalał na czytanie. Gdy się popsuł nauczyłam się brajla, choć nie jest to biegła znajomość. Szukam swojego miejsca i ćwiczenia szermiercze to kolejne narzędzie, które pomaga mi w tych poszukiwaniach, pomaga mi cieszyć się życiem i budować siebie.
A pełnosprawni uczniowie szkoły? Czy im nie przeszkadzają wspólne treningi z osobami z niepełnosprawnością?
Na tak postawione pytanie pełnosprawni uczniowie szkoły odpowiadają, że obecność osób niepełnosprawnych, obecność tych, którzy na co dzień poddawani są w życiu większym niż “normalna reszta świata” obciążeniom, stanowi dla nich swego rodzaju wartość dodaną.
Niewidomi i słabowidzący ćwiczą różne sztuki walki. Ken Sei Kan nie jest jedyną szkołą, która umożliwia treningi osobom z niepełnosprawnościami. Dlaczego zatem jest taka szczególna? Dlaczego zwróciła moją uwagę?
Twórca szkoły świadomie wybrał na narzędzie pozwalające wszystkim przełamywać fizyczne jak i duchowe ograniczenia swoją zdobytą w czasie wielu lat doskonalenia się w szermierce samurajskiej i innych sztukach walki wiedzę. Zaczęło się od osób w psychoterapii. Kolejnym krokiem były osoby z dysfunkcją wzroku, a co dalej? Na tak postawione pytanie Mistrz odpowiada, że chciałby rozpocząć treningi z osobami z dysfunkcją narządu ruchu, bo przecież po to jesteśmy ludźmi, by spełniać marzenia, by sięgać tam, gdzie wcześniej nawet nam się nie śniło.
Gdy piszę te słowa oczekujemy na rozpoczęcie kolejnych igrzysk olimpijskich. Mimo całej komercjalizacji ruchu olimpijskiego, mimo tego, że mało kto dziś pamięta o tych wszystkich porywach serca, rycerskich ideałach, wzorcach ludzkiej szlachetności, stykanie się ze zjawiskami takimi jak szkoła Ken Sei Kan każe mieć nadzieję, że zwycięstwo Człowieka, zwycięstwo Człowieczeństwa przez wielkie C, wciąż jest jeszcze możliwe.
Damian Przybyła